W przeciwieństwie do całkowicie jałowych czasów obecnych, lata 80-te to była „klasyka” kina akcji i komedii. Dziś w kinie najczęściej można zobaczyć filmy o przemieniających się w roboty samochodach, pościgach samochodowych z wytatuowanymi chłopakami lub rozebranymi dziewczynami na siedzeniach lub za kierownicą w roli głównej. Napisy na biletach powoli uzupełniane są o ostrzeżenia przed niepożądanymi efektami w postaci epilepsji podczas efektów specjalnych. Niestety, ostatnio świat kina to bardziej zasługa pracy grafików komputerowych aniżeli ciekawej fabuły. Kiedyś było odwrotnie, przynajmniej pomysł zawsze był jakiś i do dziś wiele z filmów powstałych w latach 80-tych jest źródłem remake’ów w czasach obecnych. Praźródłem komedii jest „Szpiedzy jak My” (Spies like us) z 1985 roku z Danem Ackroydem i Chevy Chase. W filmie bohaterowie to całkowicie nieudolni szpiedzy, wystawieni jako wabik w amerykańskiej akcji specjalnej (warto nadmienić, kretyńskiej w zamyśle), mającej na celu sprowokowanie odpalenia sowieckiej rakiety z ładunkiem jądrowym i umożliwienie realnego testu obronnej broni kosmicznej.

Może naszym bohaterom jest daleko do klasycznego Bonda, jednak nadrabiają ujmującym wdziękiem i niekonwencjonalną inteligencją, a w swoim postepowaniu są na pewno bardziej sensowni i racjonalni niż politycy i wojskowi ze wszystkich stron. Komedia jest bowiem głupawa, ale dobitnie pokazuje, że cały nasz świat i wielkie słowa polityków są głupawe jeszcze bardziej, a zwykli ludzie postępują bardziej sensownie niż trenowani specjaliści wojskowi, zaawansowane służby specjalne, konsultanci i wielcy finansiści. Końcowa scena (tak, to już po tym jak świat został uratowany) to awans naszych bohaterów na czołowych negocjatorów na linii USA – Europa, a raczej NATO-Układ Warszawski i negocjacje za tzw. „zamkniętymi drzwiami”. Chevy Chase jako doświadczony negocjator i szef delegacji amerykańskiej przedstawia briefing prasowy dla setek dziennikarzy, mówiąc oklepane, ale poważnie brzmiące teksty w stylu: „pracujemy ciężko i jesteśmy w newralgicznym punkcie kulminacji negocjacji, w którym może zaważyć każde słowo”. Za drzwiami kulminacja polega na grze teamu radzieckiego i Dan’ego Ackroyd’a ( z ładną radziecką sierżant na kolanach) w „Zgadnij jaka to piosenka” – o amerykańskich przebojach z lat 60-tych. Wygrany decyduje o podziale strefy wpływów. Może i kretyńskie, ale jakby się dobrze zastanowić to czy takie negocjacje nie są bardziej sprawiedliwe i sensowne ?

Film „Szpiedzy jak my” przypomniał mi się po kolejnych informacjach o wynikach TTiP, a szczególnie krótkiej jak majowa ulewa, burzy po ujawnieniu przez Greenpeace dużej porcji dokumentów pierwszej wersji traktatu.

Generalnie co to jest TTiP?

Transatlantic Trade and Investment Partnership (TTIP) -Transatlantyckie Partnerstwo w dziedzinie Handlu i Inwestycji, jest to rozpoczęta w 2013 negocjacjami (obecnie skończyła się 13 runda) i oczekiwana na wdrożenie wkrótce (po dokończeniu negocjacji), wielka i kompleksowa umowa handlowa pomiędzy Unia Europejską, a Stanami Zjednoczonymi, która w założeniach ma eliminować bariery handlowe, znosić cła, ułatwiać przepływ towarów – np. poprzez ujednolicenie przepisów i zbudować wielki organizm gospodarczy, co ma skutkować znacznym rozwojem wszystkich zaangażowanych państw. Przeciwnicy i sceptycy wskazują na niebezpieczeństwo lobbingu, wpływu wielkich korporacji, potencjalne zmiany na rynku europejskim i utratę 600 tys. miejsc pracy, wprowadzenie produktów żywnościowych niespełniających dzisiejszych standardów na europejski rynek oraz niebezpieczne mechanizmy rozwiązywania sporów przez wielkie korporacje – rządy krajowe, które zmniejszają znaczenie lokalnych regulacji i ustaw. Podnoszony jest także zarzut o tajności negocjacji i braku informowania społeczeństwa. Na te zarzuty (szczególnie do 2014) UE odpowiada dedykowaną kampanią informacyjną i materiałami jak tutaj

Czy TTiP się opłaca i jak wpływa na naszą przyszłość?

Jest to pytanie, które przez długi czas pozostawało bez odpowiedzi i na ogół zbywane było milczeniem albo standardowym komunałem, że TTiP zdynamizuje wymianę handlową i przyniesie wymierne korzyści. W propagandowych materiałach marketingowych podkreślano zniesienie ceł i ujednolicenie regulacji aby biznes był prostszy i szybszy. Oba kierunki mimo wszystko są dyskusyjne. Różnice między cłami USA a UE są minimalne (jeśli w ogóle są – zwykle na poziomie 2-3 %, kilka drobnych wyjątków w niektórych sektorach). Ujednolicenie regulacji niesie zagrożenie ich uproszczenia i obniżenia standardów co szczególnie istotne jest w zakresie żywności (tu także otwierając problem produktów modyfikowanych genetycznie) oraz kosmetyków. Oczywiste jest, że część tych regulacji – barier pozataryfowych miała za zadanie chronić krajowe rynki i lokalnych producentów, więc TTiP znosi i tą ostatnią linię oporu i sprawia ze silniejsi będą jeszcze bardziej silni, a co za tym idzie – przynosi kolejną falę standaryzacji w produktach elektronicznych, maszynowych, medycynie czy ubraniach i zabawkach.

Pojawił się jednak ostatni szczegółowy i wielostronicowy raport – dostępny tutaj wykonany przez grupę Ecorys (konsulting) – dostępny przez oficjalne linki ze stron UE i od nich z odnośnikiem i logotypami (tutaj)ale jednocześnie z zapisem na raporcie na dole strony małymi literami “The views expressed in the report are those of the consultant, and do not present an official view of the European Commission”. Mamy więc oficjalny wielostronicowy i świeżutki raport, właściwie draft (Maj 2016), ale jakby co to jest to taki raport konsultingowy I niekoniecznie oficjalny.

Najważniejsza konkluzja – powala od razu na początku – przewidywany wpływ TTiP na wzrost produktu narodowego brutto (w całej Unii) to 0,5 %. Tak 0,5 % – co nie dość że jest wielkością słabo prezentująca się w power-pointowych prezentacjach (trzeba zwiększać skale na wykresach – co zresztą w raporcie się robi ), ale przede wszystkim będąca na granicy dokładności obliczeń i następnie pomiaru. Wielkość ta jest już oficjalnie powtarzana w wypowiedziach unijnych komisarzy. Na dodatek oczywiście ten przewidywany, hipotetyczny i mało dostrzegalny wzrost rozkłada się różnie w różnych krajach – jak na tabeli poniżej.

Materiał jak cytowany powyżej raport Ecorys , wzrost GDP w procentachKtóre sektory zyskują które tracą – jak wspominano wcześniej – duży może więcej i otwarcie, a ujednolicenie otwiera drzwi dla dużego. Generalnie obszary, koncerny i kraje które są silne w danej dziedzinie mają okazję stać się jeszcze silniejsze i TTiP (dane raportowe) pozwalają na ekspansję amerykańskiego przemysłu elektronicznego i w zamian części europejskiego przemysłu maszynowego (wysokich technologii) a także otwierają drogę dla eksportu amerykańskiej żywności. W bliskiej mi energetyce nie zauważa się dużych zmian, aczkolwiek podkreśla się możliwości ekspansji amerykańskich technologii wydobycia gazu łupkowego (zakazanych obecnie w niektórych unijnych krajach) i ewentualne zmiany rynkowe wynikające ze zmiennego układu na rynku eksporterów surowców.

Jakie są główne zastrzeżenia i obawy i jak UE na nie reaguje ?

To co jest dziś najgłośniejsze to problem transparentności samego procesu negocjacji. Ani same społeczeństwa ani szereg organizacji pozarządowych nie posiada pełnego obrazu sytuacji – co dokładnie się negocjuje, jaki to ma wpływ na nasze życie i co w ogóle się zmieni. Cytowane wcześniej raporty i w ogóle polityka informacyjna UE to wynik nacisków – od początku bowiem negocjacje TTiP były tajne (nie ujawniane są wciąż same zapisy prawne traktatu). Na skutek protestów od 2014 oraz działań Europejskiej Rzecznik Praw Obywatelskich Emily O’Reilly, negocjatorzy zmuszeni są do zmian podejścia i UE teraz pokazuje strony i promuje (dyskusyjną) politykę transparentności. Ostatnie dni z kolei to opublikowanie przez zachodnie gazety i portale, materiałów dostarczonych przez Greenpeace – a są to już konkretne wyniki negocjacji i zapisy prawne, niepokojące informacje że jednak jest inaczej niż zapowiadano. Jakie jest więc stanowisko stron:

Transparentność wg negocjatorów UE.

Całe podejście (w opisach UE) do transparentności procesu można znaleźć tutaj. UE i jej negocjatorzy w każdym z negocjowanych obszarów (prawie 30) prezentują stanowisko unijne (dokumenty na stronie). Po każdej z rund negocjacyjnych udostępniane są materiały prasowe i oficjalne komentarze. Proces jest konsultowany z szeregiem organizacji europejskich, utworzony jest też Advisory Board w skład którego wchodzi 16 ekspertów z różnych dziedzin – wspomagających negocjacje i mających dostęp do danych. Proces wg UE jest w pełni transparentny.

Dlaczego taka transparentność nie wszystkich przekonuje?

Jak zawsze diabeł tkwi w szczegółach. Marketingowo sprawa prezentuje się dobrze, ale już technicznie – trochę gorzej. To co UE udostępnia (jako swoje stanowisko negocjacyjne) to tzw. position papers – kilkustronicowe generalne opisy do czego negocjatorzy dążą – zwykle oczywiście przedstawione w stylu aby wszystkim było dostatnio i bezpiecznie. Nie widać (poza izolowanymi przypadkami) samej formy zapisów prawnych, nie widać też jakie jest stanowisko USA i treść negocjowanych paragrafów. To właśnie materiały Greenpeace wywołały burzę – wyciekły bowiem stenogramy konkretnych zapisów negocjacyjnych, na których widać: propozycje UE, propozycje USA, kolejne wzajemne ustępstwa lub naciski i finalną propozycję paragrafów – a te już dla niektórych sektorów przynoszą konkretne rozwiązania – nie zawsze na plus. Przypominam, że w zapisach unijnych czasami (a właściwie zawsze) istnieje pewna „rozbieżność zapisów” pomiędzy marketingowymi deklaracjami a tym co dokładnie sformułowali prawnicy. Polska miała okazję się o tym przekonać podczas przyjmowania tzw. konkluzji pakietu klimatycznego w 2014, które następnie zmieniły się w formalne zapisy nowego rynku ETS (rok 2015) (więcej komentarzy tutaj). Nic więc dziwnego, że pomimo ładnych stron UE i zapowiedzi transparentności, wiele organizacji protestuje i wymaga pokazania rzeczywistych zapisów i treści realnie negocjowanego dokumentu – ale tu jak wiadomo są procedury i tego już społeczeństwo nie widzi – sytuacja patowa trwa. Stawiam na to, że w UE sytuacja nie ulegnie zmianie, może tylko powstanie więcej ładnych prezentacji o niczym.

Drugą sprawą, która jest potencjalnie jeszcze groźniejsza to tzw. Investor-State-Dispute-Settlement (ISDS) – mechanizm który ma zapewniać możliwość arbitrażu pomiędzy inwestorami (czytaj światowymi korporacjami) a poszczególnymi rządami (zwykle mniejsze kraje) jeśli lokalne regulacja i prawa kolidują z … no właśnie, teoretycznie uzgodnionymi umowami a teraz regulacjami TTiP. Propozycje idą w kierunku wzmocnienia roli ISDS. Jest to szczególnie groźne, bowiem ISDS nie jest światowym niezależnym sądem, ale komercyjną organizacją arbitrażową. Nie jest to też formuła nowa – ISDS jest wykorzystywana cały czas i to paradoksalnie … głównie przez państwa UE (te najbogatsze) przeciw … państwom UE (głownie tym mniejszym uboższym i nowym – w tym Polsce) – tutaj można znaleźć informacje o statusie. ISDS powstał bowiem jako narzędzie do rozwiązywania sporów pomiędzy rządami a inwestorami – na początek w przypadku jeśli dany rząd cofa jakieś uprzednio przyznane koncesje, zwolnienia podatkowe lub inne nadane już regulacje. Teraz co budzi największe obawy to powoli przekształcanie ISDS w narzędzie nacisku inwestorów na mniejsze kraje dla otwarcia rynków i zniesienia lokalnych regulacji, które mają te rynki chronić. Teoretycznie (nawet nie tylko bo są już pierwsze przypadki) inwestor może żądać od danego kraju zniesienia lokalnych praw jeśli są one sprzeczne lub bardziej restrykcyjne z umowami „ogólnoobszarowymi” i oczywiście jak to u prawników, żądać nie tylko odszkodowań za wartość inwestycji, ale też i za potencjalne utracone korzyści. Krytycy widzą więc furtkę w kierunku utraty pewnej suwerenności narodowej w gospodarce (był np. przypadek wprowadzenia lokalnych przepisów o znacznie większym oznakowaniu szkodliwości papierosów – prawo lokalne – które zostało zaskarżone do ISDS jako naruszające globalny układ handlowy i przypadek wygrany przez korporację, odszkodowanie i wycofanie lokalnych ustaw).

Można więc sobie wyobrazić, że dzięki narzędziu ISDS to klauzule TTiP stają się nadrzędne na całym obszarze UE (a tu pikanterii dodaje fakt ze wciąż nie wiemy czy głosowanie za lub przeciw TTiP będzie przez każde państwo UE z osobna czy też tylko jednorazowo przez Parlament Europejski). Jak widać duży może więcej i mniejszy powinien znać swoje miejsce – co też pokazuje światową globalizację. Oczywiście zwolennicy mówią przecież o możliwości obrony przed ISDS, oraz o tym, że jest to rodzaj dobrego arbitrażu, ale musimy zdać sobie sprawę, że otwieramy puszkę Pandory w postaci pozwów prawnych. A w pozwach prawnych i szczególnie w pozwach prawa międzynarodowego i operowaniu w języku angielskim (lub innym dominującym) to starcie korporacyjnych prawników z rządowymi radcami prawnymi przypomina walkę uzbrojonych po zęby komandosów Grom z chłopem mającym widły i dubeltówkę. Należy sobie uświadomić skalę międzynarodowego handlu, międzynarodowych biznesów i międzynarodowego lobbingu – cała Polska to malutki tylko kawałek układanki wobec czego i możliwości nacisku proporcjonalne. Pytanie jest czy takie wielkie formy ponadnarodowych federacji jak UE przetrwają, a jeśli przetrwają i ustandaryzują prawo to w wielkim świecie miejsce małych (choć może to być cały kraj) jest na peryferiach, tak jak np. wpływ małej wioski pod Białą Podlaską na regulacje centralne dotyczące obrotu ziemią lub handlem zbożem – można tylko takie prawo przyjąć i czekać co się zdarzy.

Oczywiście kolejne uwagi i zastrzeżenia to sama obawa po co to wszystko (jeśli cła niskie to może tylko dla ekspansji korporacji a nie dla wolnego handlu), i że wielka rola lobbingu i zagrożenie korupcją , i że generalne obniżenie standardów w rolnictwie i gorsze prawa konsumentów i zwierząt. Lista obaw długa.

Jak to wygląda z punktu widzenia Polski ?

Sprawa TTiP jest praktycznie niezauważalna w Polsce. Negocjacje toczą się na poziomie europejskim i są poza radarem aktualnych sporów partii politycznych wyrywających sobie krzesła na posiedzeniach malutkich, sejmowych komisji. To wielki świat a my nie wychodzimy poza nasze podwórko, zresztą nie bardzo lubimy i umiemy poruszać się na salonach. Pokazuje to naszą pozycję w światowym handlu i światowych obrotach. W skład negocjatorów nie wchodzi żaden przedstawiciel Polski, Polski nie ma także w Advisory Board. Jedyne polskie nazwisko jakie w ogóle pojawia się w protokołach to Wojtek Talko – młody człowiek, który kiedyś był oficerem prasowym komisarza Lewandowskiego a teraz jest jednym z unijnych urzędników na spotkaniach. Sprawa TTiP nam ucieka. Jedyne co przewija się w komentarzach rządowych to wypowiedzi w stylu: „chyba (TTiP) jest korzystny lub neutralny” albo „że jeszcze poczekamy”. Wszystko utrudnia chyba fakt, że dokumenty są tylko w języku angielski, jeśli są jakieś tłumaczenia to tylko na francuski i niemiecki, a wiadomo ze cześć kadry urzędniczej naturalnie nie śledzi zagranicznych tekstów wystarczająco szybko. Zresztą po co, bo negocjacje jakoś zgrabnie zostały przekazane w wąską grupę negocjatorów (bez nas) a jak sygnalizowałem – może i zostaną przyjęte przez globalne głosowanie, a nie przez rządy poszczególnych państw.
Społeczeństwo dla odmiany popiera umowę – nawet jak nic nie wiemy to umowa z USA zawsze brzmi zachęcająco – u nas sondaże wskazują 72 % „za” , w przeciwieństwie na przykład do Niemiec, gdzie „za” tylko 37 %, a paradoksalnie potencjalne korzyści z umowy układają się odwrotnie (u nich raczej na tak, u nas zagrożenia). Niewiele bowiem wiemy konkretnie i brakuje nam podejścia analitycznego – studia prowadzone nad TTiP mają charakter szczątkowy i nawet jeżeli odbyła się niedawno konferencja (IRWIN PAN i Forum Ruchu Europejskiego) na temat skutków TTiP (prezentacje nie są udostępnione, ale można przeczytać ogólnikowe streszczenia jak to tutaj).

Tymczasem niekoniecznie musi być wszystko takie neutralne i korzystne – bo jak widać z wcześniej pokazywanych wyników raportów – na plus na pewno nie będzie. Zagrożenia to pogorszenie kondycji sektora wyrobów maszynowo-elektronicznych (Polska jest dużą montownią oczywiście zakłady prowadzone przez światowe koncerny), potencjalny problem ze strefami ekonomicznymi (a to klucz polskiego eksportu do USA, gdzie jesteśmy eksportową potęgą silników lotniczych – oczywiście zakłady prowadzone przez amerykańskie korporacje) i przede wszystkim niepokój rolnictwa (tu wspólnie z całą Europą – wysokospecjalizowane i częściowo modyfikowane genetycznie produkty amerykańskie zawsze wygrywają ceną). Ciekawe analogie można znaleźć we wcześniejszych umowach i ekonomicznych danych – po pierwsze analizując NAFTA – układ wolnego handlu USA (North American Free Trade Agreement) z Kanadą i Meksykiem. Porozumienie ratyfikowane i uruchomione w 1994 szumnie określane było jako powstanie największej na świecie strefy wolnego handlu (czy czegoś Wam to nie przypomina?) i wielka szansa na przyspieszony rozwój gospodarczy – zwłaszcza dla Meksyku – dostęp do bogatego rynku i możliwość produkcji innowacyjnych produktów. „Chcieliśmy dobrze a wyszło jak zwykle” to powiedzenie pasuje jak ulał, bo efekt końcowy nie do końca odpowiada marketingowym prezentacjom. Faktycznie wymiana handlowa się zdynamizowała, ale oczywiście w kierunku duży może więcej. Do Meksyku zawitały montownie wszelkiego typu produktów przemysłowych (tzw. maquiladoras – fabryki montownie głównie w pasie przygranicznym). Prawie milion miejsc pracy dla Meksyku na plus (monterzy ) ale i prawie 850 tys. strat w USA i Kanadzie, właśnie w tych przemysłach. Dla odmiany silnie uchemizowane i modyfikujące genetycznie na potęgę rolne korporacje przemysłowe z USA rozjechały przemysł rolny indywidualnych farmerów w Meksyku, co następnie spowodowało masowe karczowanie lasów (indywidualni farmerzy wypychani ze swoich ziem) i przejście Meksyku z pozycji eksportera na importera produktów rolnych. W zależności od kogo zamawiać opracowania wyjdzie jaka jest konieczność dziejowa i zintegrowany, światowy postęp i rozwój ekonomiczny albo brutalna forma zwycięstwa wielkich korporacji.

Na pewno widać problem, że wcale nie daje to szanse na łatwe tworzenie własnych krajowych innowacyjnych i hi-techowych produktów jeśli startuje się ze słabszej pozycji. Widać też od razu, że powinniśmy koniecznie wymagać ujawnienia zapisów o rolnictwie (i o przemyśle elektrotechnicznym – nasze obecne maquiladoras) i raczej próbować efektywnie uczestniczyć w negocjacjach lub robić przynajmniej analizy, pozwalające przygotować się na nadchodzącą przyszłość. Powinniśmy śledzić historie współczesnych gospodarek takich jak Meksyk, a może i Brazylia – nowe kraje z dużym zapasem rolnictwa i czasami niekoniecznie chcianych surowców w walce o wyjście z „pułapki średniego rozwoju”.
Drugi przykład warty rozważenia to jeden ze slajdów w propagandowych materiałach UE o korzyściach TTiP – prezentacja jaką warto przejrzeć – walczy z mitami na temat TTiP.

Co ciekawe na stronie 8 (mit 3 o taryfach) jest i o Polsce. Podano bowiem argument, że po podpisaniu umowy o wolnym handlu pomiędzy UE a Korea Południową o wolnym handlu w 2011 – eksport polskich klimatyzatorów do Korei wzrósł 23 razy (!). Już się ucieszyłem niezmiernie, ale jakoś zacząłem myśleć jakie to są polskie klimatyzatory i polskie firmy aż klikając w Internecie zrozumiałem ze chodzi chyba o fabrykę LG (koreańską) w Polsce, które to inwestycje właśnie zintensyfikowała umowa handlowa i polskie (ale koreańskie) klimatyzatory (a może raczej chłodziarki AGD), która jakoś zostały eksportowane wewnątrzkorporacyjnie też i do Korei w ramach działań koncernu. Pokazuje to meandry światowego handlu i to, że łatwo jest coś napisać, a strukturalnie zmienić znacznie ciężej – szczególnie w sektorach wielkiego handlu, wielkiego przemysłu i wielkich pieniędzy.

A jaki jest obecny status TTiP?

Właśnie minęła kolejna runda negocjacji. Jest już dostępna informacja prasowa po 13-tej turze negocjacji (z końca kwietnia 2016) ogłoszona przez szefa negocjatorów EU García Bercero – można szczegółowo się wczytać w dość „skondensowany” dokument – tu najbardziej konkretne zdania:

“The objective of this round was to consolidate as many texts as we can – in other words, to agree on joint text in as many areas as possible. The round was a bridging round, between the huge amount of technical work we have already done, and the task we now face of creating joint texts and finding compromises where necessary, in particular in the regulatory and rules pillars”.


On the EU side we are ready to work hard to try to conclude these negotiations in 2016, but only if the substance of the deal is right. (…) It needs to be the most ambitious, balanced and comprehensive agreement ever concluded by either us or the US”.

Próbuje cokolwiek z tego zrozumieć i… zaraz, zaraz coś mi to przypomina…. Ach tak! To Chevy Chease z filmu “Szpiedzy jak My” w czasie kolejnej rundy negocjacji. Miliony Europejczyków idzie do pracy, a w międzyczasie na eleganckich salonach ze stołami wyposażonymi w porcelanowe zastawy i wykwintne przekąski „negocjacje” trwają. Myślę nawet, że Chevy Chase i Dany Ackroyd robili to uczciwiej, zgrabniej i bardziej konkretnie.

Zostaw komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *