Wynik wyborów pokazuje, że prawdopodobnie już niedługo będziemy oceniać nową strategię energetyczną, nowego rządu. O ile ogólne kierunki transformacji są bezdyskusyjne i konieczność szybkiego kroku do przodu jest nieodzowna, to prawdziwe „pójście do przodu” obarczone jest kilkoma szczególnie niebezpiecznymi problemami – rodzajem „min” mogących zniszczyć najbardziej ambitnych kreatorów zmian. Od tego czy zostaną rozbrojone i zdezaktywowane zależy cała strategia i jej rezultaty – zobaczymy to już w następnych miesiącach.
Patrząc na same miny, to wiadomo, że ludzie są niesłychanie kreatywni w wymyślaniu środków sprawiających krzywdę innym, a na pewno usiłującym im przeszkadzać. Każdy z wynalazków w szybki sposób przekształcany jest w nową broń – tak też było po pierwszych próbach stosowania prochu i kiedy nowy materiał wybuchowy został wykorzystany nie tylko do broni palnej, ale i dla nowej broni – min. Prekursorami tego typu działań były oczywiście wszelkiego rodzaju pułapki jakie wojskowi stosowali pewnie od czasu neolitu – doły wyplenione naostrzonymi kijami, zabójczymi wężami czy skorpionami i inne tego typu wynalazki. Dopiero jednak materiał wybuchowy umożliwił zabójczą karierę min – które dziś są przekleństwem wszystkich konfliktów zbrojnych, ale są ulubioną zabawką sił zbrojnych, które chcą powstrzymać możliwości ataku przeciwnika i są tragedią wszystkich którzy na te miny wpadną. W Europie miano wynalazcy nowej broni należy do Hiszpana Pedro Navarro. W swojej burzliwej karierze w okolicach 1845 r., Navarro zaciągnął się do armii i następnie do swojej śmierci (1528 r.) brał udział w niezliczonych konfliktach zbrojnych – pod różnymi zresztą sztandarami – walczył bowiem po stronie księstwa Nawarry, ale i papieża a nawet w silach swoich wcześniejszych wrogów Francuzów. Niewiele wiadomo o jego wykształceniu (zaczynał karierę jako marynarz), ale szybko pokazał niezwykłe zdolności inżynierskie i możliwość wykorzystania niszczycielskiej siły wybuchów prochu. Co ciekawe, na początek Nawarro wykorzystywał miny raczej w działaniach ofensywnych (a nie obronnych) i pierwszą próbą było (nieudane według większości źródeł) wysadzenie w roku 1500 murów tureckiej twierdzy na wyspie Kefalonia. Ale już 3 lata później, działania Pedra Nawarro i podkop wraz z wybuchającą miną pod murami, umożliwia zdobycie twierdzy w Neapolu (tym razem od Francuzów). Sukcesy Navarro zapoczątkowały powszechne użycie min – tym razem już głównie jako broń defensywną – a naprawdę użycie powszechnie i na wielką skalę, od wojny secesyjnej. Wojny XIX i XX wieku i obecnie to już miliony ofiar i wielkie połacie ziemi i morza zablokowane śmiercionośnymi minami – strategia spowalniania ataku przeciwnika, szczególnie skuteczna jeśli jego przewaga nie jest zbyt wielka. W całej historii mamy też mało znany (ale niesłychanie istotny) wkład polski – wynalazek wykrywacza min. Pierwsze prace pułkownika Lisieckiego (przed II wojną światową) twórczo zaadoptowali polscy oficerowie (Kosacki i Garboś) i stworzyli pierwsze urządzenie do wykrywania min (detektor metalu). Nie zdajemy sobie zwykle sprawy, że tysiące fotografii wojennych pokazujące saperów z rodzajem długiego kija zakończonego talerzem i ze słuchawkami na uszach to właśnie kolejne wersje Mine Detector (Polish) Mark 1 wprowadzonego do użycia w 1942 roku – polskiego odkrycia który utorował drogę do wielu zwycięskich kampanii.
Wracając do polskiej energetyki – nie warto już chyba dyskutować o kierunkach zmian (tu zwykle eksperci są wyjątkowo zgodni), ale o problemach i zagrożeniach – właśnie tych minach zagrażających wprowadzeniu niezbędnej transformacji. Poniżej autorska lista pułapek (min), która będzie determinowała postęp w ciągu następnych miesięcy.
Realne ceny energii i ciepła – czyli podwyżki.
Ostatnie kilka lat odzwyczaiło nas od życia w warunkach rynkowych w energetyce. Wielkie problemy z cenami surowców (m.in. chwilowy 10-krotny cen gazu i ponad 5 krotny wzrost cen węgla) na moment zupełnie „wywróciło stolik” rynnowego i zliberalizowanego rynku energii. Wszystkie rządy europejskie stanęły w obliczu jak ochronić obywateli przed radykalnymi podwyżkami (całą Europa wpakowała kilkaset miliardów euro w różnego rodzaju subsydia). W Polsce problemy polityczne, wybory i inflacja, oczywiście zaowocowały przejście w system całkowicie regulowany i „zamrożenie cen”. Wybory się skończyły – rynek musi wrócić do normy – czyli znowu normalnego kształtowania rachunków. O ile same koszty surowców spadły (ale nie do końca do poziomów jak np. rok 2019) to już ceny hurtowe (np. na rynkach energii) to dalej znacznie wyżej niż przed problemami (choć było gorzej i w Polsce widać znaczący trend spadkowy. Obecnie mamy poziom 400-600 PLN/MWh – w porównaniu do 200-250 PLN/MWh w czasach „przed kryzysem). Na dodatek – zima i widmo nowego kryzysu na Bliskim Wschodzie może windować ceny surowców i energia niekoniecznie może tanieć dalej. Nie mówiąc już o samym wpływie inflacji – cena energii nie może być mrożona w nieskończoność, rośnie zarówno komponent za energie jak i za dystrybucję. Konieczne jest urynkowienie cen energii i ciepła i powrót do normalnych (rynkowych) zasad – ale niestety oznacza to także skokowe wzrosty cen energii i ciepła (30-60 % całego rachunku minimum). Nie możemy oczekiwać czegokolwiek innego (jak nie możemy oczekiwać, że cena benzyny w przyszłym tygodniu będzie poniżej 6 zł za litr Energia i ciepło zdrożeje – co oczywiście znowu włączy energetykę w nurt politycznej dyskusji (zamiast zaakceptowania rynku). Dla nowych energetycznych strategów to wyjątkowe zagrożenie – na nich spadnie całe niezadowolenie z wyższych rachunków. Oczywiste, że muszą pozostać pewne działania osłonowe – ale z kryterium dochodowym a nie trzymaniem sztucznych cen. Nowy rząd i nowa strategia energetyczna – musi rozbroić minę cen energii („a za naszych czasów ceny prądu nie wzrosły”) – a to zawsze był wielki problem dla politycznych saperów.
Górnictwo – znowu w fazie recesji i problemów, możliwe przyszłe protesty.
Stan polskiego górnictwa łatwo ocenić według cen na rynkach światowych – jeśli węgiel bywa drogi (tak 150$/tona plus) to wszystko jest w porządku i jest rentowne, jeśli węgiel jest tani (szczególnie poniżej 100 $/tonę) to mamy wielomiliardowe straty, pełne hałdy wydobytego (i niesprzedanego węgla) i problem polityczny. Dziś indeks ARA to około 130 $/tonę (wzrosło po ostatnich wydarzeniach, bo było niewiele już ponad 100), ale świat jest zalany tańszym węglem (polski patrząc na obecne koszty po astronomicznych podwyżkach płac – ponad 40% realnie dla sektora i niskiej efektywności jest niekonkurencyjny na rynku). Presja tańszego surowca z importu (nawet bez rosyjskiego węgla) będzie dusić górnictwo a z drugiej strony, przyzwyczajenie do seryjnych podwyżek płac to kolejne eskalacje górniczych żądań (a niedługo Barbórka). Polskie górnictwo czeka nie tyle na polską wersję bezkompromisowej Margaret Thatcher, ale choćby na kogoś kto pokaże realistyczne ograniczenia i możliwości oraz na managerów, którzy będą racjonalnie prowadzić górnicze spółki (na kompromis i racjonalność górniczych związków raczej nie ma co liczyć). Patrząc generalnie – koniec węgla jest nieuchronny, koniec wydobycia według umowy społecznej 2049 roku to maksimum, a prawdopodobnie zmiany technologiczne skrócą to o dekadę – czas na realny kolejny ruch. Jak zawsze i od lat – nowy rząd i nowa strategia to zawsze próba uporządkowania sektora, ale i ogromny problem z oporem związkowym i także społecznym – istnieje duża łatwość połączenia polityki z protestami.
Transformacja energetyczna – sieci, terminy inwestycji i opór węgla (NABE) oraz kwestia ceny gazu.
Równolegle konieczność kontynuacji zerowej (lub też choćby niskoemisyjnej) transformacji sektora – budowa OZE, zmiany ciepłownictwa, inwestycje gazowe. Wszystko ładnie wygląda (nawet na ostatniej wersji PEP 2040 – w tej z tzw. prekonsultacji, gdzie rosną zielone obszary energetyki odnawialnej, a węgiel ostro spada w dół. Pomiędzy rysunkami a realnym działanie jest też tzw. rzeczywistość – gdzie trzeba znaleźć pieniądze na inwestycje, trzeba te inwestycje uruchomić i co ważne terminowo zrealizować. O ile jest pewna szansa, że natychmiast pojawią się pieniądze z KPO, o ile racjonalnie podejdzie się do wykorzystania pieniędzy z ETS (może natychmiast powstanie Fundusz Transformacji Energetyki i pieniądze z energetyki do budżetu (za emisję CO2) – wrócą do energetyki a nie na jakieś różnego typu dopłaty do wszystkiego) to pozostaje jeszcze modernizacja sieci energetycznych i terminy inwestycji. Radykalny wzrost mocy (i generacji) z OZE wymaga radykalnych i szybszych inwestycji sieciowych (jak i magazynów energii). To wszystko (plus same inwestycje w generacje) wymagają czasu i dotrzymania harmonogramów. Już dziś morska energetyka wiatrowa (kluczowa dla polskiego śladu węglowego w 2030 roku) wydaje się być spóźniona, sieć nie pozwala (lub ma wielkie opory) z przyłączaniem nowych farm wiatrowych i fotowoltaicznych, prosumenci nie mogą produkować więcej, ponieważ dystrybucja się nie wyrabia. Same regulacje prawne są oczywiste (jak np. powrót słynnych 700 m do 500 m dla budowy nowych farm wiatrowych), ale należy jak najszybciej wyeliminować wąskie gardła – ograniczania w przyłączaniu nowych, czystych mocy. I to wszystko (w kierunku zerowej emisji) oczywiście przeciwnie do strategii sektora węglowego dla którego każda MWh z OZE to mniejsza własna produkcja i przychody. Sama równoległa reorganizacja generacji węglowej (i finalne stworzenie NABE – koniecznie w wersji sensowniejszej tzn. bez jednego molocha skupiającego 65% generacji a bardziej rozproszonego i konkurencyjnego), przemyślany plan odstawiania starych węglowych bloków przy jednoczesnym jak największym wprowadzaniu OZE, modernizacji sieci i kontynuacji transformacji węgla w gaz (co pewnie nieuniknione, ale przy zagrożeniu czy ceny gazu znowu nie zaczną rosnąć) – zadanie godne sapera o sile Herkulesa i nerwach ze stali.
Kontynuacja programu atomowego – bo koszty zatrzymania są ogromne.
Przez wszystkie dotychczasowe rządy – program budowy elektrowni atomowej we wspaniały sposób pełnił rolę „fasady” dla energetycznej dyskusji. Bardzo wygodne było użycie atomu jako odpowiedzi na pytanie co zrobimy z polską energetyką (szczególnie ze realne terminy, kiedy coś zadziała to 10-12 lat). Tak jest i teraz i energetyka jądrowa w wersji budujemy 1-3 a może więcej reaktorów to melodia następnej dekady (a prawdziwe problemy energetyki tuż za progiem jeszcze przed 2030 r.). Elektrownia atomowa w Polsce nic nam nie pomoże w najbliższych latach (patrząc na realistyczne terminy budowy) a w kolejnej (po latach 2030-2035 będzie pod presją rynkową kolejnej fazy rozwoju OZE z magazynami i pierwszymi elementami gospodarki wodorowej. Tym niemniej – projekt (przynajmniej tam, gdzie wydano decyzje zasadnicze) jest niezbędny do kontynuacji. Zmiana specustawy (przesuniecie właśnie terminu wydania decyzji zasadniczej i jej wydanie przez poprzedni rząd) zmusza do budowy bloku (bo inaczej za zaniechanie płacić trzeba będzie prawdopodobnie wielkie odszkodowania). To powoduje, że programem „trzeba zająć się na poważnie” – już nie tylko w formie spektakularnych podpisów w świetle reflektorów i wywiadów prasowych, ale realnych działań – zwłaszcza wyboru modelu finansowania i uzyskiwania dla tego notyfikacji UE. To z kolei jest trudne, kosztowne i bolesne (np. powrót do koncepcji Kontraktu Różnicowego) – a na dodatek – nie daje żadnych spektakularnych rezultatów (dziennikarze już napisali, że budujemy), a sama budowa nic nie da przez następne co najmniej 12 lat. Energetyka atomowa staje się więc w Polsce już nie fasadą i eleganckim sposobem wybrnięcia z „trudnych pytań” w świetle fleszy i twitterowych postów, ale tylko ciężką praca i stosem kłopotów z pieniędzmi, przetargami, negocjacjami i utrzymywaniem poparcia społecznego, a więc rodzajem miny, którą należy pracowicie rozbroić i wykorzystać na własne potrzeby.
Niezależność koncernów a nie „rządowy system regulacyjny spółek”.
Na koniec coś co jest prawdziwym problemem – jak zarządzać energetyką i jej kluczowym składnikiem – koncernami energetycznymi. Dwa przeciwstawne modele – centralizacji kontroli zarządów (i polityki spółek) poprzez Ministerstwa (o różnych nazwach) lub współpracy (i uwzględnienia interesów wszystkich stron (w tym właśnie firm energetycznych) – m.in. tego, że musza generować zyski, podejmować niepopularne dla rządu decyzje i zmieniać się szybciej niż sam sektor). O tym, że koncerny muszą mieć swoją niezależną strategię (i jest to strategia zeroemisyjna) świadczy historia z kilkudniową strategią PGE, która miała swoje „nieszczęście” ujrzeć światło dzienne w okresie przedwyborczym. Teraz należy wrócić do realnej (rynkowej) metody zarządzania koncernami, gdzie kierują nimi profesjonaliści (energetycy) i kreują prawdziwą (rynkową i długoterminową) strategię koncernów, ale także zaakceptować, że są to niezależne rynkowo firmy, którym nie wysyła się poleceń z centrali ani nie zmusza do kształtowania sztucznych cen, ale traktuje poważnie – także przyjmując, że decyzje koncernów niekoniecznie muszą być łatwe do zaakceptowania przez rząd i energetycznych rządowych strategów. Wobec tego zmienia się sposób kierowania i planowania transformacji, ale też ta właśnie mina jest moim zdaniem najtrudniejsza – wymaga kompletnej zmiany strategii sektora. Ministerstwo tworzy dobrą i realną strategię i szanuje wszystkich graczy rynkowych (dużych i małych) oraz zmienia energetykę a nie chwilowo reklamując się na Twitterze, ale musi też pilnować fair play reguł gry i w związku z tym nie będzie już możliwe wdrażać szybkich nierynkowych regulacji (jak dotacje, upusty i sztuczne rachunki) które dają poparcie wyborców. Same koncerny też muszą skoncentrować się na swoim podstawowym biznesie i na transformacji energetycznej a nie być supermarketem dotującym sport, kulturę, media i wiele innych nieporowych obszarów biznesowych. Choć z drugiej strony, dla nowych rządowych strategów pokusa centralizacji (i poleceń) zamiast pracowitego rozbrajania miny… też jest kusząca.
Jak widać – nowy rząd i nowa strategia energetyczna (jeśli ma być czymś realnym a nie tylko kolejną PR-ową prezentacją) przypomina raczej chodzenie po polu minowym niż szybką przebieżkę w świetle kamer i szpaleru widzów. Wiele elementów jest wzajemnie połączonych (i trudnych do zrozumienia przez nie-energetyków), a rozdmuchane zabiegi PR tworzą z energetyki bardzo łatwy cel dla politycznych i personalnych ataków. Niestety trzeba porzucić iluzję możliwość planowania ponadpartyjnej strategii energetycznej dla Polski i wspólnej (ponadpartyjnej) zgody na pewne problemy i wyrzeczenia w transformacji – tu zawsze energetyka będzie tylko polem do wzajemnego nabijania punktów. Byłbym właściwie pesymistą… ale można przypomnieć sobie kto tak naprawdę wymyślił wykrywacz min – i liczyć, że tym razem też to Polacy dadzą sobie radę.