Wychowałem się w trochę innych czasach. Podpisując jakiekolwiek umowy nie trzeba było czytać małych paragrafów na dole zapisanych drobnym drukiem. Biznesy i umowy traktowano długofalowo, a ktoś, kto chciał ustrzelić jednorazowy skok, raczej nie wracał z powrotem na spotkania. Ludzie byli przywiązani do lokalnych sklepów i dostawców (inna sprawa, że nie było hipermarketów J). Były w tym dobre strony, sprzedawców znało się z twarzy i z imienia, i dwustronnie obowiązywała lojalność, co do miejsca zakupów jak i jakości dostaw. Pomimo, że mało było w sklepie, czasami się opłacało – wiele razy pamiętam jak w warzywnym polecali odpowiednie owoce i warzywa , a raz w sklepie kiedy zrobiła się kolejka i zlecieli ludzie z okolicy bo pokazała się rzadsza niż biały słoń w tamtych czasach, szynka konserwowa, znajoma sprzedawczyni wykonała dziwny grymas w stronę moich rodziców i nie chciała im jej podać. Długo płakałem w domu nie rozumiejąc dlaczego odmówiono mi dostępu do deficytowych wówczas dóbr, aż do chwili kiedy z wątpliwą satysfakcja można było widzieć sąsiadów którzy wybiegali do lekarza i od czasu do czasu karetkę pod blokiem. Energetyka długo pielęgnowała takie tradycje, wzajemne spotkania techniczne ,współpraca, umowy i lojalność pomiędzy zamawiającym a wdrażającym (spotykali się inżynierowie z obu stron) co prowadziło do skupienia się na samym efekcie i dobrej robocie. Nie znaczy to, że było łatwo, albo że nie zdarzały się problemy, ale zawsze wtedy najpierw obowiązywała „męska rozmowa” i rzadko otwierano szczegółowe zapisy kontraktu.
Świat zmienił się szybko. Najpierw w sferze dostaw dla klientów detalicznych. Bezosobowe, przerażająco przestronne hipermarkety oraz globalne firmy oferujące kompleksowe usługi. Te usługowe – obecnie widoczne tylko nazwą i częstymi reklamami w telewizji, bo jakby chcieć do nich się zgłosić, to jedynie widać numer infolinii pisany dużą czcionką. Wygoda w zamawianiu tak, ale i kłopoty jak coś nie działa, każdy chyba doświadczył konwersacji ze źle opłacanymi, zdemotywowanymi pracownikami call center, pracującymi setki kilometrów od naszego domu, dla których jesteśmy tylko zapisem w komputerowej bazie danych, a możliwą odpowiedzią jest zbiór typowych procedur i komunałów, a nie techniczne rozwiązanie naszych problemów. I próby reklamacji – gdzie jak się okazuje, zawsze nie doczytaliśmy zapisów i wyjątków drobnym drukiem na przedostatniej stronie regulaminu. Jesteśmy dla nich anonimowi i tacy pozostajemy. Lojalność w korzystaniu z usług telefonicznych, telewizji, Internetu dziś nie jest żadnym przywilejem, a raczej objawem frajerstwa i nieumiejętnością korzystania z promocji. Zawsze jeśli chciałbym zerwać umowę i zjawić się u konkurencji lub nawet u tego samego providera, otrzymuję (oczywiście po upływie standardowego okresu pierwszego zapoznania) znacznie lepsza ofertę niż gdybym lojalnie pozostał klientem na starych zasadach. W stosunku do starego świata długoterminowych umów, teraz jest zupełnie inaczej – to dwustronne łowy na okazję i wykpienie drugiej strony. W jakichkolwiek sprawach spornych czy problemach, bez prawnika ani rusz – tu nie można napisać, że coś jest niesprawiedliwe lub źle działa , bo takich pojęć nasz świat nie uznaje, należy tylko cierpliwie cytować odpowiednie paragrafy i zapisy Urzędu ds. Konsumenta, na końcu dodając o możliwości skierowania sprawy na drogę sądową, najlepiej podpisane przez znajomego lub zatrudnionego prawnika.
Świat opanowany przez prawników i finansistów zmienił też reguły gry na rynkach dostaw instytucjonalnych, a nawet wkradł się do energetyki gdzie przez długi czas jeszcze walczył ostatni bastion wzajemnego inżynierskiego zrozumienia. Teraz już przy dostawach i inwestycjach nie dyskutują inżynierowie, ich wzywa się na koniec jako konsultantów części technicznej lub załącznika specyfikacji dostaw. Umowy kiedyś wstydliwie krótkie i treściwe, rozrastają się obudowywane paragrafami o wszelkich możliwych zdarzeniach i następstwach nie wykluczając gradobicia i epidemii choroby zakaźnej. Obie strony prześcigają się we wstawianiu zdań o karach umownych, wkluczeniach i wkluczeniach, następstwach i odpowiedzialności, rekompensacie za utracone korzyści i możliwości postepowania arbitrażowego. Nie rozmawiamy już o tym, co należy zbudować i jak to ma działać, ale jakie prawo jest obowiązujące i w jakim sadzie się spotkamy. Powoli, ale coraz częściej zrywana jest nic porozumienia zamawiający – dostawca i inwestor – poddostawcy. Efektem – wystarczy otworzyć codzienne portal cire.pl lub wnp.pl i przeczytać informacje o postepowaniach arbitrażowych, karach umownych, odwołaniach, protestach i ugodach. Powoli przestaje liczyć się marka, lojalność, doświadczenie u klienta, wszystko znika w gąszczu procedur i prawniczych kruczków. Prawnicy się cieszą (ich waga rośnie), finansiści mają porządek w tabelkach, a inżynierowie … nie są w stanie wszystkiego naprawić na czas. Wyniki ostatnich uruchomień inwestycji energetycznych – nie są dobre (będąc łagodnym w ocenie). Nagminnie dochodzi do przekroczeń terminów i budżetów oraz do kłopotów technicznych. Może nie aż tak ostro jak w budownictwie drogowym – gdzie ostatnie doświadczenia pokazały ze 4 dni z temperaturą minus 20, załatwiły nowobudowane drogi (wytłumaczenie – niecodzienne zjawiska pogodowe :-)), ale nie jest dobrze. Kłopoty ze stalą, wykonawcami, urządzeniami i montażem – kiedyś mozolnie rozwiązywane przez obie strony, dziś padają na tacy prawnikom w kolejnych roszczeniach i procesach, rynek zaczyna być zbiorem skłóconych ze sobą firm , dostawców i wykonawców, zamawiających i realizujących. Nie najlepiej to wróży w procesie inwestycyjnym polskiej energetyki i wszystkich nowych przetargach. Nie tylko nowych, ale i starych, bo czytając kolejne doniesienia wciąż nie wiem jak potoczy się budowa bloków w Opolu, kiedy słychać o następnych odwołaniach. IT oczywiście dorównuje energetyce, a nawet jako sektor wysokotechnologiczny – znacznie ja przerasta. Tu niedługo trwałość nazwy i istnienia firmy nie będzie się liczyć w dziesiątkach lat, ale może w tygodniach lub miesiącach. Reguły gry i alianse, zmieniają się jak w kalejdoskopie, zrobienie szybkiego „dealu” z doskoku nie jest powodem do wstydu, a raczej dumą z dobrze wykonanego zadania biznesowego. Zaczynam czuć się zupełnie nie z tych czasów pracując w tym samym biznesie, na tym samym stanowisku i w firmie o tej samej nazwie już ponad 15 lat. Niestety także urządzenia oraz procesy techniczne i informatyczne też nie rozumieją nowego świata. Odpowiadają jak umieją – zwiększają współczynniki awaryjności, zawieszają się i w końcu przestają odpowiadać na ludzkie komendy. No a wtedy to możemy … zadzwonić na infolinie i koniecznie do prawnika…..
Pracuję w Energetyce prawie 20 lat i obserwuję dokładnie to samo – lojalność przestaje się liczyć. Inżynierowie obu stron, Zamawiającego i Dostawcy ubolewają nad „wyczynami” prawników. Zamawiający nie może dostać tego czego chce,bo specyfikacja nie zawsze może odzwierciedlić jego prawdziwe intencje, Dostawca nie robi tego na czym zna się najlepiej, bo pochłania go szukanie kruczków w SiWZach… Zastanawiając się nad przyczynami przychodzi mi na myśl jedno: fatalne prawo zamówień publicznych, pasujące być może do dróg i autostrad ale niekoniecznie do energetyki. „Prawnicy się cieszą” bo sami tworzą zawiłe prawo. I jak widać – z ich punktu widzenia – z sukcesem.