Temat zmian naszych przyzwyczajeń żywieniowych (sugestie ograniczenia konsumpcji mięsa) nagle nabrał wymiaru politycznej debaty. Jak zwykle – eksplodował w Tweeterze emocjami, ale w bardzo ograniczonym zakresie jakimikolwiek argumentami inżynierskimi (lub medycznymi) – nic dziwnego – politycy niezwykle rzadko są absolwentami kierunków ścisłych i zamiast liczbo wolą właśnie argumenty emocjonalne. Dlatego poniżej – zebrane kilka argumentów inżynierskich dotyczących wpływu hodowli zwierząt i konsumpcji mięsa na energetyczne zagadnienia emisji CO2.

Technicznie (z punktu widzenia produkcji) rzecz biorąc – duża krowa emituje około 2 t CO2 rocznie (przeliczeniowo). Krowa oczywiście produkuje metan, który jest ok. 21 razy bardziej emisyjny (wpływający na efekt cieplarniany) niż CO2 (dając właśnie ten ekwiwalent przeliczeniowy), na dodatek wbrew obiegowym twierdzeniom – wydala metan głownie (w ponad 90%) „paszczowo” (bekanie), więcej niż innymi częściami ciała. Zważywszy, że dzisiejsza światowa populacja krów to ok. 1,5 mld sztuk – roczna emisja z samego bekania krów to 3 mld t CO2 (dla przypomnienia roczna emisja największej polskiej elektrowni – Bełchatowa – to ok. 30 mln ton).  Same krowy to nie wszystko – kilka dobrych lat temu (2006) – światowa organizacja ds. Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) opublikowała raport podsumowujący całkowitą emisję pochodząca z hodowli zwierząt – i określiła ją na poziomie aż ok. 18% całkowitej emisji gazów cieplarnianych (jest to używane następnie w spektakularnych twierdzeniach, że emisja (ekwiwalentna) CO2 z hodowli jest większa niż z transportu (który faktycznie odpowiada za ok. 15-17% całkowitej emisji światowej. Należy być jednak uważnym, bo w niektórych innych źródłach FAO emisja „odzwierzęca” to ok 9% emisji światowej (więc rozstrzał jest duży) a poza tym w raportach, mówimy o całkowitym wpływie na emisję CO2 obejmującym także odlesianie (zastępowanie lasów łąkami przy wzroście hodowli) oraz cały łańcuch emisji przy przygotowaniu pasz (m.in. nawozy sztuczne) oraz potem rozkładu produktów zwierzęcych (np. gnojowicy) – uwaga więc – bekanie krów to tylko ok ¼ ich całkowitej emisji tak wyznaczanej.  Dyskusja trwa – obliczenia może są niedokładne, ale na pewno hodowla zwierząt (i jej dynamiczny przyrost) – jest istotnym i zauważalnym składnikiem światowej emisji.

Technicznie (z punktu widzenia konsumpcji) – w Polsce obecnie zjadamy ok. 70 -74 kg mięsa rocznie (trochę już mniej niż rekordowe 77), w większości jest to wieprzowina (prawie 40 kg).  Dynamiczny przyrost konsumpcji to wiek XX (nawet jego druga połowa) i światowe przejście na bardzo intensywne formy hodowli i zwiększanie podaży. Jeszcze na koniec XIX wieku, mięso było rarytasem, szczególnie na wsi polskiej, gdzie konsumpcja wśród najbogatszych chłopów była na poziomie 12-15 kg mięsa rocznie, a najubożsi (np. legendarna „nędza galicyjska”) widzieli mięso tylko kilka razy w roku i zjadali go poniżej 3 kg. Warstwy najbogatsze konsumowały mięso na poziomie 30-40 kg rocznie, oczywiście w zależności od upodobań. Tu warto zwrócić uwagę na wskazania medyczne – ponad 90% lekarzy (oczywiście w każdym zawodzie znajdą się ekstremiści poważający mainstream) zaleca ograniczenia konsumpcji mięsa z obecnych poziomów do właśnie ok. 30-40 kg maksimum, wskazując na bezpośredni związek naszej diety ze stanem zdrowia i oskarżając dietę nadmiernie mięsną o silny wpływ na większość kluczowych chorób cywilizacyjnych.

I według mnie sprawa najważniejsza – dynamiczny wzrost konsumpcji (i niszczenie wszystkich zasobów świata) związany z szybkim wzrostem populacji. Dziś według licznika – całkowita ludzkość to już ponad 8 mld ludzi – w czasie mojego życia – całkowita populacja zwiększyła się ponad 2-krotnie. Nie trzeba być inżynierem, aby sobie uzmysłowić, że w takim tempie, ludzkość całkowicie wyczerpie i zniszczy zasoby planety w bardzo skończonym czasie. Zużywamy już prawie 5 razy więcej energii (porównując z rokiem 1970) i analogicznie rabunkowo eksploatujemy zasoby żywnościowe świata. Klimat się zmienia, a nawet jeśli ktoś jest denialistą to powinno go zaniepokoić, jeśli za kolejne 50 lat w takim tempie będzie na świecie może 20 mld ludzi i kolejny raz potrzeba będzie 3-5 razy większego zużycia energii i żywności niż dzisiaj – to zasoby ziemskie nie wystarczą. Już dziś problem eksploatacji bogactw naturalnych, ale i ziemi i wody zaczyna być przyczyną coraz większych napięć, konfliktów i wojen. Albo więc świat znajdzie sposób na ograniczenie przyrostu konsumpcji albo wejdzie na drogę samozniszczenia.

Tweeterowo-polityczna wojna o konsumpcję mięsa i podnoszenie „wolnościowo-mięsnych” postulatów przez polityków wydaje mi się więc bezsensowne. Sprawa konsumpcji (większej czy mniejszej) jest sprawą każdego człowieka (i tez w słynnych zaleceniach C40 gdzie nikt nikomu nic nie zabrania), ale chyba istotne jest pokazywanie ludziom problemu i coś co zawsze jest najlepszym rozwiązaniem – próba zmiany przyzwyczajeń za pomocą argumentów zdrowego rozsądku. Jest ich kilka:

  • Zdrowotny jak zalecenia lekarzy.
  • Energetyczny – emisja z hodowli jest duża a szczególnie kwesta utraty terenów leśnych zaczyna być krytyczna (warto prześledzić ostatnią elekcję prezydencka w Brazylii, gdzie było to osią kampanii – Brazylia jest liderem w posiadaniu pogłowia krów).
  • Kosztowy – przy tak dynamicznym wzroście zapotrzebowania – prawdziwe i zdrowe mięso staje się bardzo drogie (można porównać ceny przy każdym stoisku eko).
  • Jakościowy – z kolei dynamiczny wzrost podaży skutkuje radykalnym obniżeniem jakości dla najtańszych produktach (tanie mięso zawiera olbrzymia ilość) – warto porównać cenę „żywej” wieprzowiny w skupie z ceną najtańszych gatunków mięsa – coś się tu nie zgadza – czymś to mięso musi być wypełniane.
  • Ubezpieczeniowy – jeśli ktoś nie jest zainteresowany swoim zdrowiem, niech przynajmniej rozważy, że już całkiem niedługo ceny ubezpieczenia (i opieki medycznej) zależeć będą od tego jak sami traktujemy swoje ciało. W ekstremalnych postulatach wolnościowych („niech każdy je co chce, nawet niezdrowo”) warto więc może dodać „niech każdy płaci odpowiednio więcej, jeśli nie dba o swoje zdrowie”.
  • Moralny – w końcu zwierzęta to nasi „bracia mniejsi” o których mówił Franciszek z Asyżu i oczywiście nawet jeśli zjadamy ich ciała – to nie znaczy, że musimy skazywać nadmiernie na cierpienie (zadziwiające, że szokujące informacje o okropnym traktowaniu zwierząt w polskich rzeźniach jakoś przeszły bez echa). W końcu złe traktowanie zwierząt jest bardzo silnie skorelowane z zachowaniami psychopatycznymi i dysfunkcyjnymi.

Każdy oczywiście decyduje za siebie. Ja przez kilkanaście lat byłem wegetarianinem (nie chciałem uczestniczyć w zabijaniu zwierząt), obecnie jem mięso starając ograniczyć konsumpcję do 3-4 dni w tygodniu (więc w kierunku zalecanych 30-40 kg rocznie).  Nie widzę problemów, jeśli ktoś je mięso w znacznie większych ilościach, jednak rekomenduje, aby było to mięso dobrej jakości z eko-hodowli a dieta uzupełniona o ćwiczenia fizyczne dla dobrej kondycji i zdrowia.

Moim zdaniem – nowy trend ograniczania konsumpcji mięsa jest naturalnym uzupełnieniem powolnych zmian świadomości społeczeństw (szczególnie widoczne wśród młodych) polegających na większej empatii i trosce o ochronę świata. Moja córka jest wegetarianką jak wielu jej przyjaciół. Nie jest to jedynie przejściowa moda, ale naturalna troska o przyszłość i o naszą planetę – i powinno to być chyba traktowane przynajmniej pozytywnie i bez agresji, albo choćby z minimalna nutą refleksji – czy przypadkiem nasz wpływ na środowisko nie jest zbyt intensywny. Osobiście mam nadzieję, że jest to naturalna zmiana – tak jak kiedyś (dygresja polityczna) sposoby głosowania. Warto sobie uzmysłowić, że jeszcze niedawno ponad 100 lat temu głosowano jedynie z cenzusem majątkowym (a więc jedynie bogaci) a prawa wyborcze kobiet to rok 1918 (Polska) – notabene jako jeden z pierwszych krajów w Europie. To co dziś jest tak oczywiste było wielokrotnie krytykowane i to z pozycji „i śmiesznych i strasznych” bo np. w starożytnej Grecji (w końcu ojczyźnie demokracji) kobiety nie miały prawa głosu (jak niewolnicy) a niektórzy „męscy” myśliciele uzasadniali to ich seksualnością (a więc niemożnością zajmowania się sprawami publicznymi), z kolei zaś na samym początku XX wieku w Anglii argumentem przeciw możliwości uczestniczenia przez kobiety w pracach Parlamentu było to, że ich kapelusze będą zasłaniać widok i rozpraszać posłów. Pewne procesy są jednak oczywistością i jeśli możemy się tylko głębiej zastanowić…

Na koniec ostatni refleksja, w moim przekonaniu (być może już przez wiek) człowiek w swoim życiu na Ziemi jest tylko gościem, a w końcu dobre wychowanie i zasady wymagają, żeby w takim wypadku nie nabrudzić i nie zaśmiecić za bardzo…

Zostaw komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *