Jak wiadomo technologia ma dominujący wpływ na prowadzenie wojen, ale ma też i dominujący wpływ na sposób ich wszczynania. W roku 1870 najszybszym sposobem wysyłania informacji były telegraficzne depesze. 13 lipca król Prus Wilhelm I wysłał z miasta Ems depesze do ówczesnego Kanclerza Rzeszy Otto von Bismarcka. Depesza była, nazwijmy to 3-ciegu rzędu istotności i dotyczyła negocjacji z Francuzami o obsadzeniu chwilowo wolnego tronu hiszpańskiego. Bismarck od dawna zabiegający o rozpoczęcie wojny z Francją, szybko zmienił jej treść i natychmiast opublikował w gazetach. Francuzi, a zwłaszcza francuski Cesarz Napoleon III odebrali treść fałszywej depeszy jako narodową obrazę, co spowodowało, że Napoleon III wypowiedział Rzeszy wojnę już 19 lipca. Tak naprawdę warto przeczytać dokładnie treść oryginalnej i sfałszowanej przez Bismarcka depeszy (zwanej już teraz w historii emską), bo nie ma w niej nic wyjątkowo nieuprzejmego, szczególnie porównując do dzisiejszych artykułów prasowych. Jak widać ponad wiek temu kindersztuba i oczekiwania dyplomatycznej konwersacji były na nieco wyższym poziomie. Prawdopodobnie w reakcji na depesze „emską” zadziałało jeszcze tłumaczenie we francuskiej prasie, gdzie w kluczowym zdaniu mówiącym o tym, że „ (król Prus) zawiadomił (Ambasadora Francji) przez adiutanta” gdzie niefortunnie adiutanta zamieniono na pucybuta (zbieżność słów) – no i awantura gotowa.
Dziś depesza telegraficzna i druk w prasie są już dawno passe. Taka komunikacja trwałaby za długo, poza tym od czego jest Twitter. To ulubione medium współczesnych polityków i wydaje się, że większość z nich bez obsesyjnego tweetowania i czytania retweetów i odpowiedzi właściwie nie żyje. Pewnie uwarunkowania pracy w polityce, gdzie dużo czasu spędza się na nasiadówkach i jakiś różno-krajowych senackich posiedzeniach tak na tweetowanie wpłynęło, bo przecież każdy ma smartfona i ogląda wiadomości na dużym ekranie. Zwykle telefon trzyma się na kolanach pod stołem i można swobodnie przeglądać wszystkie newsy, a wymagania politycznej aktywności to pokazywanie, że się żyje…. czyli tweetuje. Niestety ma to pewien problem w komunikacji i w dyplomatycznej konwersacji. Tweet ma ten charakter, że zawiera mniej myśli a więcej emocji, a jeszcze fakt, że możemy w nim posługiwać się określoną (małą) ilością znaków, nie do końca pozwala w pełni napisać o co nam dokładnie chodzi. Kluczem jest więc emocja, a emocja polityczna rzadko bywa pozytywna, tak więc większość politycznych tweetów to mniej lub bardziej zawoalowana forma obrażania i wyśmiewania przeciwników lub odpowiedź na obrazę w formie jeszcze większego obrażania i wyśmiewania. Na naszych oczach daliśmy politykom zabawkę chłopców w piaskownicy i momentalnie temperatura dyplomatyczna podniosła się o kilka rzędów wielkości. Jak dołączyć do tego zawsze głodne sensacji media, kopiujące tylko te najbardziej ekstremalne a czasami też te najbardziej głupie tweety – awantury mamy właściwie na zawołanie. Awantury pomiędzy politykami lokalnie jak i awantury na szczeblu międzynarodowym, pomiędzy sekretarzami, ambasadorami i prezydentami. Zaczyna się rozpowszechniać kultura, że jak się nie odpowie na tweeta, to jest to oznaka słabości, co oczywiście daje szanse na eskalację problemu. Przykład Trumpa i Kim Dzong Una wręcz modelowy – obaj Twittera lubią i obaj nie odpuszczają. U nas ostatnio nowa ustawa o „obozach śmierci” spowodowała niezły, na razie twitterowy, kryzys na linii Polska – Izrael, prawdopodobnie też w dużej mierze z uwagi na problem tłumaczeniowy i nie do końca rozumienie znaczenia przymiotnika „polski”. (Prawdziwe i dokładne przyczyny podaje chyba najlepiej red. Haszczyński http://www.rp.pl/Dyplomacja/180129367-Haszczynski-Izrael-i-polskie-obozy-Trzeba-rozbroic-te-bombe.html – znowu zaczęło się o tweeta lidera izraelskiej partii opozycyjnej). W każdym kraju, w każdym konflikcie Twitter rozgrzewa się do czerwoności, zwykle żeby też gasnąć równie szybko, bo pojawia się już nowy temat, który trzeba skomentować. Analogi jednak do depeszy emskiej należy się obawiać, dziś nie trzeba nic fałszować i publikować, wystarczy trochę potweetować i nowa wojna jest jak na zawołanie.
W końcu też umiejętna prowokacja znana była od dawna. Sun Tzu w swojej „Sztuce Wojny” opisywał kiedyś historię oblężenia pewnego miasta przez (nie pamiętam tu imienia dokładnie ale nazwijmy go generała Wu). Z kolei miasta bronił generał Czu i wiedział, że sytuacja jest krytyczna, bo żadna odsiecz nie nastąpi a zapasów w mieście właściwie nie ma. Na szczęście, przepełniony pychą i duma ze swojej armii Wu wysłał posłańców do miasta i dał im filiżankę z herbatą z posłaniem, że zaraz będzie w mieście pił właśnie tę herbatę. Przebiegły Czu natychmiast do filiżanki nazwijmy to „zrealizował potrzebę fizjologiczną” w obecności posłów i filiżankę odesłał z powrotem, a Wu w odwecie, nieprzygotowany, ale w furii uderzył na miasto. Obrońcy oczywiście zwyciężyli a Czu jest wzorcem kontrolowanej filiżankowej prowokacji i na pewno dziś wiedziałby jak celowo obrazić przeciwnika jednym tweetem.
Ten przydługi post jest oczywiście rodzajem mojego wytłumaczenia na stosunkową mierną moja twitterową obecność, a na pewno z góry przepraszam za słabe odpowiedzi na komentarze. Osobiście zawsze daję sobie co najmniej dzień oddechu zanim cokolwiek próbuję odtweetować … a to zwykle samo rozwiązuje problem. Może warto by było wprowadzić politykom taką twitterową funkcję z automatu? Pokój na świecie mógłby być uratowany.
Na szczęście proces wchodzenia stan wojny jest bardziej skomplikowane, bo inaczej po ogłoszeniu przez Kima, że KRLD jest w tym stanie z USA Trump powinien zrealizować taką o to zapowiedż:
(…)Jeśli zagrożą Stanom Zjednoczonym, odpowiemy ogniem i furią, jakich świat nie widział(…)
Jednak a zrozumieć wartości pokoju to zaczynaja roztrzasac stare rany prowadzac do konfliktów zbrojnych. Polityka nie powinna mieszac sie w praktyke techniczna bo szkodzi a opowiadanie o krotkich nowinkach technicznych, kazdy po przeczytaniu kilku referatów jest w stanie cos powiedziec. Gorzej z pomoca kiedy musimy stawiac czola nie bojac sie o kolejne dni co moze sie stac.