Energetyka najczęściej pojawia się w newsach, gdy ma miejsce jakaś awaria albo generalnie jest jakiś problem z dostawą prądu. Z punktu widzenia mediów, typowe sytuacje, gdy urządzenia pracują normalnie- para dopływa do turbiny, a turbina się kręci- nie są interesujące. Co innego kiedy mamy katastrofę albo pożar. Pożar wydaje się szczególnie spektakularny, ponieważ w końcu w większości polskich elektrowni spala się paliwa kopalne (zwykle węgiel), więc dlaczego jeśli w kotle energetycznym spalamy węgiel nie mógłby ulec spłonięciu również w czasie awarii. Tymczasem … jest zupełnie inaczej.
Zwykle palą się kable 🙂
Wczorajszy pożar w elektrociepłowni Żerań to przykład klasycznej awarii gdzie problemem jest bardziej zadymienie niż sam ogień. Według oficjalnych informacji zapaliły się kable energetyczne, a właściwie ich izolacja – nie mamy informacji na temat tego czy były źle ułożone, czy doszło do zwarcia czy też po prostu gdzieś zaprószono ogień. W każdym razie paliły się kable (a nie węgiel) co spowodowało powstanie wielkich ilości dymu i konieczność ewakuacji personelu, a więc jak podawano w mediach nieznacznego zmniejszania produkcji. Sytuacja została opanowana, właściwie nie ma zagrożeń i większych strat.
Wbrew pozorom nie jest to tak rzadkie zjawisko. Kilkanaście lat temu taka sytuacja miała miejsce w Elektrowni Pątnów, wtedy wyglądało to jeszcze bardziej poważnie.
Zadymienie było wtedy jeszcze większe i spowodowało ewakuację całego personelu oraz całkowite zatrzymanie elektrowni, ze względu na konieczność ponownej synchronizacji elektrowni w systemie. Po ugaszeniu ognia i oddymieniu okazało się, że paliły się kable(widać to na zdjęciu) – podobno podczas remontowych prac spawalniczych, na kable zaprószono ogień, który rozprzestrzenił się wyżej w kierunku nastawni blokowych dwóch bloków. Tamta awaria była znacznie poważniejsza – nie tylko konieczne było ponowne uruchamianie elektrowni, ale również niezbędne było wyłączenie w pracy dwóch bloków ze względu na zniszczenia nastawni operatorskiej.
Pali się też często i … drewno.
Drugim „słabym ogniwem” bezpieczeństwa pożarowego polskiej energetyki jest drewno, a właściwie biomasa. Z uwagi na uwarunkowania „zielonych certyfikatów” i premiowania zielonej energii wiele energetycznych kotłów wyposażonych jest w tzw. instalacje współspalania – polega to na dodawaniu biomasy równolegle do kotła pyłowego na węgiel. Kocioł jest do tego celu specjalnie przerabiany i część paliwa (zwykle nie więcej niż 5-10%) staje się ekologiczne, a energia generowana w tej części otrzymuje zielony certyfikat. Jedynym problemem technicznym jest tylko to, że jeśli nie zachowa się odpowiednio podwyższonych procedur bezpieczeństwa, znacznie wzrośnie podatność na samozapłon pyłu drzewnego i możliwość powstawania ognisk wybuchowych. Jeśli więc mamy pożar w polskiej energetyce i nie są to kable to z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że doszło do pożaru na instalacji współspalania i pali się (lub wybuchł) pył drzewny. Takie sytuacje miały miejsce szereg razy w latach 2010-2012 (m.in. El. Dolna Odra i Turów) i to też zwykle podczas prac remontowych (nieostrożność przy spawaniu). Tego typu pożary i awarie zwykle wyłączają dany blok na kilka miesięcy.
Można tylko mieć nadzieję, że w przyszłości o energetyce w kontekście pożarów w elektrowniach nie będzie głośno w wiadomościach i mediach, a zwiększone procedury bezpieczeństwa i nadzór sprawią, że spalać się będzie wyłącznie węgiel (lub mazut jako paliwo rozpałkowe albo gaz w elektrociepłowniach gazowych) i to tylko podczas normalnej pracy w kotle.