Jeszcze kilkanaście godzin temu wszystko miało wyglądać zupełnie inaczej. Wylądowałem w San Francisco około 13.00 czasu lokalnego, kiedy prezydenckie glosowanie trwało już na dobre na wschodnim wybrzeżu, a w Kalifornii dopiero się rozwijało. Słynny wyborczy wtorek i pierwsze zaskoczenie dla Europejczyków- dlaczego wybory odbywają się w dzień roboczy i to we wtorek? Oczywiście w Stanach Zjednoczonych wszystko ma swoje uzasadnienie historyczne i należy pamiętać jak wielki i rozległy jest ten kraj. Tradycyjnie nie wolno było więc głosować w niedzielę (bo poświęcona była na wyprawę do kościoła), a potem należało wrócić na farmę (lub w inne miejsce) na poniedziałek. Dopiero więc we wtorek można z powrotem wyjechać z domu aby głosować. Przynajmniej takie wyjaśnienie podają Amerykanie, ale jako praktycy nie zastanawiają się za bardzo, tylko głosują we wtorek.
Z lotniska w San Francisco do hotelu wiózł mnie sympatyczny Afroamerykanin, który oczywiście popierał… Hillary. Tutaj wstępne wyniki pokazują, że 75-85% czarnej populacji Ameryki głosuje własnie na nią. Był oczywiście przekonany, że nie jest możliwe, aby kogokolwiek myślał inaczej i wierzył, że przedwyborcze sondaże się sprawdzą. Będzie ciężko, ale wygra Clinton– powiedział. Przypominały mi się wtedy niedawne dyskusje z amerykańskimi przyjaciółmi w Pensylwanii (biała, amerykańska klasa wyższa i średnia), gdzie wszyscy narzekali na wybór w tym roku, ale między słowami, ich mowa ciała pokazywała, że jak zagłosują … to jednak nie na Hillary. Teraz właśnie Pensylwania stała się kluczowym stanem, który zdecydował o wyniku (ostatnie 2 razy należała do kandydata Demokratów). Kalifornia to głównie firmy technologiczne i rosnący mały i wielki biznes. Biznes, który rozwija się dobrze i chyba własnie dlatego nikt tu nie dopuszczał myśli, że wygrać może Trump. Owszem, żartowano, ale raczej, że da się przezwyciężyć to zagrożenie i zostanie tak jak zawsze.
Teraz, widać po kolei mapę Stanów Zjednoczonych z zaznaczonymi kolorami stanów, które oddają swoich elektorów na danego kandydata. Historycznie, zawsze te dla demokratów są niebieskie, te dla Republikanów czerwone. I nagle, pomimo sondaży, czerwone wygrywa. Nie tylko w typowo republikańskich stanach środka USA, ale w tych kluczowych – na Florydzie, a za chwilę w Pensylwanii. Patrząc głębiej – w każdym z tych stanów jest ten sam wzorzec jeśli patrzeć na wyniki w poszczególnych hrabstwach. W miastach, a właściwie okręgach centrów miast (gdzie jest duży odsetek ludności kolorowej) wygrywa niebieski, ale na całej prowincji, a nawet w okręgach klasy średniej – czerwony Trump. Niezależnie od sondaży, sytuację znamy już z Polski i Wielkiej Brytanii – skręt w kierunku protestu przeciwko obecnemu porządkowi świata, korporacjom i wszechpotężnej biurokracji, zwrot ku wartościom, jakby to nie nazywać, narodowym, lokalnym i można powiedzieć … swojskim. Tu w USA jest tak samo, może wiejsko, ale swojsko, niewielu chce się otwarcie przyznać, ale tak głosuje. Obrazki z konwencji Hillary są przygnębiające – widać już pierwsze znaki porażki. Wygrała… Ameryka Trumpa – ze wszystkimi jej uwarunkowaniami i zagrożeniami. Mieli racje Ci, którzy mówili, że stado (tak samo jak klasa w szkole) podświadomie idzie za niegrzecznym i nieokrzesanym zabijaką i charyzmatycznym przywódcą, niż za klasową kujonicą, którą podejrzewa się o konszachty z nauczycielami (czytaj bankami i korporacjami). Płacze tylko kosmopolityczna, multikulturowa Kalifornia , ale jak widać ona nie czuje ducha roku 2016.
Wygrywa Trump. Co będzie dalej? Nie wiadomo. Giełda zniżkuje (ale zniżkowała też wiele razy). Tak jak dało się przeżyć z Brexitem tak i ludzie oswoją się z Trumpem. Na razie pierwszą reakcją (widzę to wśród Kalifornijczyków) jest opowiadanie o emigracji do Kanady, ale jak wiadomo- mówi się tak na świeżo po wyborach. Na pewno obudziliśmy się w nowym świecie, ale o zmianach w nim podświadomie wiedzieliśmy chyba już trochę wcześniej.