Żeby zobrazować świat IT chciałem spróbować porównać go do mapy dróg i autostrad na świecie, ale sprawa ma się tu trochę inaczej. Nie ma prostych autostrad z oznakowanymi zjazdami, są natomiast tysiące pajęczyn sieci i skrótów, które pozwalają nam od razu znaleźć się u celu. Po tych miliardach dróg szybują z prędkością światła internauci, wynajdując potrzebne informacje w ułamkach sekund. A na poboczach wolniutko i majestatycznie, podąża policyjna furmanka z toną procedur, papierowych skoroszytów i przede wszystkim przyzwyczajeniami, że nie ma jak notatnik i list polecony. O tym jaka jest przepaść między prędkością wyszukiwania informacji śledczych przez normalnych obywateli, a policją, która ma tych obywateli chronić – pokazuje ostatnia sprawa warszawskiego „Stalkera”.
Sprawa warszawskiego stalkera.
Dla tych, którzy nic o sprawie nie słyszeli garść informacji tutaj. Stalkera właśnie złapano… ale o tym może za chwilę. Do Polski jakiś czas temu przyszedł trend szkół uwodzenia, w których szkolą się „mistrzowie” podrywu, jednak nierzadko jedynym wynikiem ukończenia takiego kursu jest zmącenie w głowach jego uczestników. Po takim szkoleniu niedoszły Casanova (zwykle niezbyt wyględny mężczyzna z zahamowaniami w wieku 30+ co najmniej) atakuje wszystkie co ładniejsze dziewczyny w centrach handlowych i na ulicy, postępując zgodnie z zaleceniami tak, aby nawiązać rozmowę, usidlić potencjalną partnerkę i przełamać jej opór. W Warszawie zaczęło to już przybierać formy niebezpieczne, kiedy jeden z takich aplikantów zaczął bardzo agresywnie atakować kobiety. Te w szybki sposób zaczęły nagłaśniać informację. Wykorzystując możliwości social mediów (SpottedMetro) stworzono zwartą grupę, która prowadziła wspólne działania internetowe.
Dziś w sieci nikt nie jest anonimowy. Każde nasze działanie pozostawia nieuchronny ślad, logowanie w centrum handlowym, transakcja doładowania prepaidowej karty telefonicznej nie mówiąc już o niewinnym selfie na profilu społecznościowym. Dla w miarę wyćwiczonych osób odkrywanie czyjejś tożsamości w sieci nie stanowi większego problemu, tym bardziej jeżeli są to kobiety, którym ktoś nadepnął na odcisk, wtedy potrafią urazę przetworzyć w sprawne działanie, a jeśli stworzy się grupa to to działanie jest i dobrze zorganizowane i profesjonalne.
Nie trwało więc długo kiedy wątpliwej jakości podrywacz został zidentyfikowany z imienia, nazwiska, całego pliku zdjęć opublikowanych na jego profilu, z których część była właśnie z owego kursu podrywania. Wydawałoby się, że właściwie to już mógłby być koniec tej historii – kobiety zgłaszają sprawę na policję (która de facto sama powinna zidentyfikować agresora swoimi systemami komputerowymi), następnie następuje zatrzymanie domniemanego sprawcy- przynajmniej do wyjaśnienia.
Jednak w tym przypadku zdarzenia potoczyły się nieco inaczej. Przecież, po pierwsze- „nic się nie stało” (a właściwie „nic się nie dzieje”, bo dyżurny nie widzi przestępstwa), a poza tym jakieś dowody w postaci wydruków z kont facebookowych w świecie policyjnym nie stanowią dowodu. Musiało więc zdarzyć się coś więcej –ludzie sami złapali „stalkera” (doszło do obywatelskiego zatrzymania na gorącym uczynku, ponieważ ktoś znał sprawę z sieci, zobaczył gościa atakującego dziewczynę w centrum handlowym i go zatrzymał), po czym policja przyjechała (po 40 minutach) i … sprawcę wypuściła -na szczęście spisując tym razem dane do policyjnego notatnika. Znowu nikt nie widział przestępstwa, a na pewno nie łączył informacji z sieci, całej grupy pokrzywdzonych z podejrzanym, który stał na wprost mundurowych. Dopiero raban w sieci, telewizja i coraz głośniejsze naciski mass mediów sprawiły, że podjęto działania – dziś słyszę w radiu, że „Stalker” został zatrzymany w swoim miejscu pracy. Trochę informacja jak z radia Erewań, że policja znalazła i zatrzymała, bo tak naprawdę w ogóle nie widziała przestępstwa, potem znalazły faceta same pokrzywdzone, potem nawet ktoś jeszcze go złapał na gorącym uczynku, ale go zwolniono, a w ogóle ktoś się pofatygował, bo telewizja nadała program i pewnie zobaczył ktoś z kierownictwa policji albo może z Rządu.
Wnioski dla służb mundurowych.
Sprawa pokazuje wręcz kuriozalnie, jak daleko nasze służby są od świata i zdarzeń dziejących się w sieci. W wykorzystaniu technik cyfrowych sprawność polskich służb jest bliska zeru, przynajmniej w przestępstwach wobec obywateli, może w sprawach państwowych i służbach jest ciut lepiej. Na dodatek procedury, które całkowicie blokują efektywność. Okazuje się, że dzisiaj nie tylko musimy agresora zidentyfikować (co w sumie jest proste), ale jeszcze złapać (też w miarę proste) i na dodatek przekonać policję, żeby go zatrzymać i osadzić (tu najlepiej pomaga znajomy dziennikarz). Na dodatek, jeżeli chodzi o wykorzystywanie technologii informatycznych i dowodów z Internetu procedury policyjne są całkowicie archaiczne.
Dla wszystkich nowych włodarzy policyjnych i nowego (może wkrótce) Komendanta Policji, wielka prośba – popatrzcie na ten przypadek i wyciągnijcie wnioski. Słuchając o sprawie rano w samochodzie, stojąc w korkach, spróbowałem znaleźć zdjęcia faceta i jego profilu – zajęło mi to jakieś 30 sekund. Proponuje taki test dla dyżurnych i śledczych. Warto też, żeby służby przyjrzały się bliżej takim systemom jak P2 czy Watson (na niektóre ma przecież licencje!). I najważniejsza prośba – korzystajmy z pomocy obywateli i zmieńmy procedury, a wszyscy będziemy bezpieczniejsi. W przeciwnym wypadku pozostanie nam (obywatelom) nie tylko znaleźć przestępcę i go złapać, ale też i własnoręcznie osadzić.