Cała historia ludzkości pełna jest idealistycznych projektów, które miały zmienić nie tylko bieg historii, ale też i całkowicie przewrócić do góry nogami stare przyzwyczajenia i zwyczaje. Dzisiejsze czasy wcale nie są inne, co charakterystyczne – teraz zaczynamy idealistycznie zmieniać całe miasta (nie tylko energetycznie) i tworzyć nowa koncepcję życia. A życie … jak wiadomo bywa oporne.
Idealistycznie po amerykańsku – Baltimore
Baltimore najłatwiej można porównać do ciastka, które składa się z białego rożka (obrzeża prawie zamykające okrąg) i czarnego czekoladowego środka. To jedno z największych portowych miast USA jest bowiem zwrócone twarzą do zatoki i od eleganckiej strefy reprezentacyjnego nadbrzeża, prawie całkowicie okrążone białymi przedmieściami, zamieszkałymi przez dobrą a nawet bardzo dobrą klasę średnią. Komunikacja pomiędzy „dobrymi dzielnicami” to prawie kołowa wielopasmówka, którą można dojechać zarówno do samego (eleganckiego) centrum przy zatoce albo też (po okręgu) do innych sąsiadów mających czyste domy na innych kawałkach białego rożka. Środek jest natomiast czekoladowy bo całkowicie zapełniony przez tzw. „czarne dzielnice”, które w wydaniu amerykańskim oznacza stuprocentową populację Afroamerykanów dokładnie wyglądających jak na wszystkich filmach akcji. Baltimore (białe i czarne) znam bardzo dobrze ponieważ jestem prawdopodobnie jednym z nielicznych białych, którzy pokonali trasę rożek – nadbrzeże po linii prostej (a nie po białym okręgu). Pewnego dnia (a właściwie już głębokiej nocy), kończąc miłe spotkanie u znajomego na przedmieściach, wbiłem w GPS adres Marriott i ruszyłem w drogę do hotelu. Widziałem co prawda naszego amerykańskiego gospodarza machającego bardzo intensywnie na pożegnanie, ale brałem to jako objaw wielkiej serdeczności po spożyciu kilku sześciopaków (ja prowadziłem wiec niestety nic, pił mój znajomy, z którym jechaliśmy samochodem), ale potem okazało się, że samochodowy GPS wybrał trasę najkrótszą wg ilości mil co niekoniecznie mogło oznaczać optymalną. (Nasz amerykański znajomy chciał nam pokazać, że kierunek w którym ruszyliśmy spod jego domu jest zupełnie nie w tę stronę i potem usilnie dzwonił co kilka minut na komórkę z pytaniem czy żyjemy). Przez następne 30 minut bałem się jak nigdy w życiu, mijając kolejne skrzyżowania gdzie grupy Afroamerykanów rozmawiały w otoczeniu palonych ognisk w beczkach, bez ognisk, ale z paleniem innych rzeczy bądź też zupełnie w grupie, ale z butelkami w rękach. Oni byli też tak bezbrzeżnie zdziwieni skąd się wzięły białasy na ich terytorium, że nie zdążyli zareagować, kilka razy tylko dość blisko podjechały samochody czarnoskórych handlarzy narkotyków sprawdzających czy przypadkiem nie chcemy prowadzić nielegalnego handlu na ich terenie. Jeśli ktoś uważa, że przesadzam, zapraszam do powtórzenia mojego wyczynu, aczkolwiek absolutnie na własną odpowiedzialność. Baltimore jest bowiem jednym z najniebezpieczniejszych miast Ameryki – statystyki pokazywały je jeszcze kilka lat temu bardziej bezpieczne od mieszkania w tym mieście było przeżycie jako członek misji wojskowej w Iraku. Jako wielki port jest to też jedna z głównych bram przemytu narkotyków do USA i obszar zaciekłej walki gangów, bardzo często sięgających po broń palną. Paradoksalnie efektem ubocznym jest bardzo dynamiczny rozwój sektora medycznego w Baltimore – miasto szczyci się najlepszym poziomem szpitali, a szczególnie w zakresie specjalizacji leczenia ran postrzałowych.
Baltimore pojawiło się we wszystkich wiadomościach kilka dni temu, kiedy wybuchły zamieszki – a na rysunkach powyżej można sobie porównać jak wygląda kawałek tego miasta „jak z obrazka” i jak z obrazka niekoniecznie dla turystów. Jest to chyba też czyste spełnienie idealistycznego amerykańskiego snu – wszak każdy ma swoją szanse musi tylko ja wykorzystać, a państwo powinno skupiać się na dostarczaniu wędki dla chętnych dla połowu. Należy sobie jednak zdać sprawę , że jeśli przeznaczenie rzuciło by nas do życia jako czarny mieszkaniec centrum Baltimore, to tych szans do wykorzystania nie byłoby za dużo. Możliwości wyrwania się z getta są minimalne (wszystko zaczyna się od szkół, które są tam jakie są i nie dają żadnej szansy uzyskania lepszych wyników egzaminów, a co za tym idzie i dalszej edukacji). Dobra praca i wspinanie się po szczeblach kariery może oznaczać tylko karierę w przemyśle dystrybucyjnym od lokalnego dilera po większego hurtownika. Koncepcja zrównoważonego rozwoju i równych szans wszystkich mieszkańców, a przede wszystkim integracji ludności czarnej, białej i innych ras jest całkowitą fikcją, a podskórna nienawiść co i raz wybucha fala zamieszek, szczególnie po jakimś spektakularnym przypadku interwencji policji. Idealistyczna nadzieja, że miasto zintegruje mieszkańców i będzie miłym i przyjaznym ciastkiem – nie działa , i wciąż osobiście polecam raczej jadę po obrzeżach.
Idealistycznie po arabsku – Masdar City
Inne miasto – Masdar City – to zupełnie nowy twór znajdujący się w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Zasilane petrodolarami państwo musi mieć wszystko co najlepsze i dodatkowo szczyci się, że buduje swoją przyszłość na rozwoju nowych technologii. Stąd więc pomysł, aby na zupełnym kawałku pustyni zbudować od początku i w niesłychanie krótkim czasie … miraż i cud – miasto przyszłości. Nieskrepowany żadnymi ograniczeniami (bo była goła ziemia a raczej pustynia) ani żadnym brakiem gotówki (przeznaczono w pierwszym rzucie około 20 mld dolarów) i skupiające najlepsze firmy projektowe (z uwagi na wcześniejszy brak ograniczeń gotówkowych) projekt Masdar City ma prowadzić do wybudowania czegoś w czym marzylibyśmy zamieszkać (a może wg folderów reklamowych chcieliby zamieszkać postępowi obywatele świata). Napędzane ideologią energetyki przyszłości – zeroemisyjne (bo mające używać tylko energii odnawialnej), oszczędne w używaniu wody, używających innowacyjnych systemów transportu (bezobsługowe pojazdy), składające się z najnowszych inteligentnych, pasywnych energetycznie i aktywnych klimatycznie budynków i wszystkich dostępnych bajerów nowych technologii ma być wzorcowym przykładem jak rozwinie się cywilizacja.
Masdar City jest zarówno piękny …. jak i przerażający. Eksperyment ma pokazać (oficjalnie) jak doskonale sprawdzają się nowe technologie i jak znajda się wśród nich docelowe 50 tys. nowych mieszkańców (plus drugie tyle dojeżdżających). Podskórnie pokaże chyba też czy jest możliwe zbudowanie miasta bez tradycji, bez przeszłości i bez żadnych obciążeń historią i to nie w jakimś procesie zmian, ale jedną arbitralną decyzją władcy i w ekstremalnie krótkim czasie – wg pierwszych harmonogramów miało to działać po 4-6 latach, teraz dokłada się jeszcze kolejne pół dekady. Pokaże też dobitnie czy technologie mogą zastąpić przyzwyczajenia i kulturę, i czy w kraju ropy i gazu, największą wartością może być ekologia i zero CO2 – czas pokaże. Na razie po niedokończonym Masdar City o wśród jego hi-techowych budynków i międzynarodowych restauracji, przemyka się kilka tysięcy obcokrajowców na kontraktach i pewnie kilkuset miejscowych pracowników najlepszych firm.
Idealistycznie po chińsku – Zhengzhou lub Ordos-Kangbashi
Za to w Chinach znacznie prościej. 2,5 mln mieszkań w mieście Zhenghouh , prawie 1,5 mln w mieście Ordos- Kangbashi(miasto w Mongolii Wewnętrznej) , a łącznie około 65 mln pustostanów w całych Chinach – nowo budowane miasta lub zupełnie nowe dzielnice, przeznaczone dla nowych mieszkańców, którzy na dziś jakoś nie chcą zasiedlić tych wymarzonych miejsc. Wielkie infrastrukturalne programy, planowane centralnie, z jednej strony przewidujące wielomilionową migracje ludności wiejskiej do miast (w związku z ciągłym rozwojem gospodarczym), z drugiej strony podtrzymujące koniunkturę inwestycje w miasta widma, które na razie stoją puste.
Imponujące z punktu widzenia szybkości budowania i rozmachu. Na pewno wielka zmiana w stosunku do obecnej chińskiej wsi – nowe miasta widma to nie tylko bloki, ale i gotowe (na razie puste) szkoły, stadiony, sklepy i uniwersytety. To wspaniałe drogi na których dziś jeszcze nie ma samochodów i rozwinięta siec transportu miejskiego, która nie ma kogo wozić. Ale gotowe … jeśli chcemy zamknąć kolejne europejskie fabryki i produkować wszystko w jakimś prowincjonalnym chińskim mieście, którego nazwy nie znamy, ale które ma dziś jakieś drobne 4-5 mln mieszkańców – to jest tam nowa dzielnica (na 1-3 mln) gdzie za chwile da się ją zasiedlić. Znowu czas pokaże – czy będą chętni zarówno na inwestycje jak i pracownicy którzy zamienią swoje może nienowoczesne, ale swojskie klitki na zimne i bezosobowe norki do mieszkania w wieżowcach.
Idealistycznie po europejsku – Hamburg lub Mediolan
Europa nie pozostaje w tyle – przynajmniej w dziedzinie ideologii. Tu trzyma się mocno i co chwila powstają nowe koncepcje – zwykle napędzane hasłami zielonej infrastruktury i zielonej energii. Hamburg jak poniżej – to pomysł, żeby wkrótce zrezygnować z szybkich tras samochodowych a zastąpić to parkami i dzielnicami zabudowy mieszkalnej (ale zielonej). To oczywiście też wszystko zeroemisyjne i skupione na nowych technologiach
Podobnych planów w Europie jest mnóstwo, ale to tylko cześć większej globalnej europejskiej układanki. W nowej koncepcji nie pasuje już ani energetyka węglowa ani też jakikolwiek przemysł niosący problemy i zanieczyszczenia. Ma być ładnie, miło, spokojnie i łagodnie, najlepiej w wersji wyprowadzenia zakładów produkcyjnych do Chin, a zastąpienia europejskiej ekonomii … no właśnie czym? Tu jest pewien problem, ale pokazuje się ładne slajdy o nowym przemyśle, nowych koncepcjach i nowym modelu pracy zwłaszcza dla młodych, który w wersji na obrazkach ma mieć postać szklanych domów i ekologicznego dojazdu na rowerze do pracy, tylko, że w wersji realistycznej zaczyna coraz bardziej pokazywać ekologiczny dojazd na rowerze, ale po zasiłek. Miejsc pracy wyprowadzonych na zewnątrz nie zastąpi się programami funduszy strukturalnych (to tez przestroga dla nas) a koncepcja, że da się żyć łatwo i przyjemnie bez pracy bo na podstawie jakiś rządowo-fundowanych obiadków i dotacji, chyba jednak nie zadziała.
Co i rusz, przychodzi wiec moment, na razie, rachitycznych protestów, że cos jednak chyba jest nie tak, że w bankach i korporacjach coraz lepsze mercedesy a u nas tylko bardziej ekologiczny rower. Kolejny dzień święta pracy jak co roku przyniósł zamieszki – tym razem w Hamburgu i w Mediolanie
Tak wiec wszystko ideologicznie na świecie łączy się w całość. Od koncepcji „radźcie sobie sami” w Ameryce, poprzez sztucznie fundowany, importowany postęp na arabskich obrazkach, przez gotowe miasta-więzienia dla nowych chińskich pracowników, zastępujących młodych Europejczyków, którzy mogą dostać ekologiczne miasta, ale już bez pracy no chyba, że przy biurokratycznym przekładaniu papierków albo w dotowanym projekcie ekologicznych rowerów. Na obrazkach i w opracowaniach polityków, wszystko się zgadza, tylko jakoś sami ludzie nie dają się łatwo dostosować do planowanych, idealistycznych ramek. I chyba w najbliższych czasach, niezależnie od kontynentu czy miasta, jeden obrazek będzie wspólny – protesty i zamieszki i spalone policyjne samochody.
Co do zamieszek w Hamburgu, to jest to coroczny problem i sytuacja jest analogiczna do polskiego 11ego listopada w Warszawie. Na Sternschanze (tam są zamieszki) pełno jest specyficznej grupy ludzi, których często nie widzę w Polsce. tzn. siedzą w grupce w kółku na chodniku i obficie korzystają z używek. Poza tym, że dobrze się bawią i towarzysko spędzają czas, w ich mniemaniu pracują tzn. mają wystawione przed sobą kartki z napisem „Zbieramy na trawkę”.
Co do mentalności tych ludzi i czemu protestują, to jest to ciekawy problem. Zauważyłem mieszkając tam, że ludzie na zachodzie, którzy urodzili się w demokracji, dobrobycie – tzn. każdy, kto chce może pracować i żyć na dobrym standardzie nie zawsze potrafi docenić to, co mu oferują. Przez to, że nie żyli lub usłyszeli od rodziców o innym systemie nie potrafią docenić tego, o co pokolenie moich rodziców oraz Pana musiało wywalczyć.
Poza tym Hamburg jest landem o najwyższej średniej pensji.
Zobaczymy, jak to będzie wszystko funkcjonować. Myślę, że ta przyszłość może nadejść szybciej, aniżeli nam się wydaje.