Grecja i emigranci czyli jak wśród serdecznych przyjaciół, psy zająca zjadły.
Grecja to jeden z najbardziej urokliwych krajów świata, gdzie znajdziemy ponad 2500 wysp (z czego 125 jest zamieszkałych) a linia brzegowa mierzy prawie 15 tys. km (niektóre źródła podają, że tylko 13 700 km, ale dla porównania Polska ma 770 km). Grecja to też moje ulubione miejsce na wakacje, więc uważnie obserwuję ten kierunek przez wszystkie pory roku.
W ciągu ostatnich lat Grecja niestety nie ma dobrej prasy. Zamiast informacji turystycznych, niesamowitych zdjęć plaż czy zabytków architektury, dyskusja w mass mediach zwykle ma wydźwięk negatywny. Poprzednio na tapecie były „greckie długi” i możliwość wyjścia Grecji ze strefy euro (a może i UE), teraz długi zostały nieco przykryte kołdrą kolejnych długów, jednak już takich bardziej papierowych z banków publicznych, a nie prywatnych, a zamiast tego tematem numer jeden są uchodźcy (lub emigranci) wybierając szlak przez Grecję do centrum Europy i jej najbogatszych obszarów.
Emigracji- kilka liczb i statystyk.
Nielegalne dostanie się do Grecji, jest stosunkowo proste, bo i odległość do pokonania nie jest duża. Dedekanez to piękny archipelag składający się z 12 wysp, z których najbardziej znane to Rodos, Kos, czy Leros (znane szczególnie z filmu „Działa Nawarony”, bo właśnie z Leros mieli ewakuować się Anglicy) odległy jest o od 6 do kilkunastu kilometrów od Turcji, niedaleko też jest wyspa Lesbos, której mityczne mieszkanki na zawsze weszły do słownika literatury erotycznej, odległość to też około 6 km, następnie jest wyspa Chios, gdzie z kolei miały miejsce dramatyczne zdarzenia z okresu walk o niepodległość Grecji i słynny obraz Delacroix, o którym pisałem tutaj, odległość do przebycia to ok. 7-8 km. Dla nowoczesnych i nowopowstających firm „szarej strefy” emigracyjnej to położenie wręcz wymarzone.
Transfer emigrantów realizowany jest w sposób zorganizowany i profesjonalny (co widać w dobrych dziennikarskich artykułach prasowych i reportażach) – są specjalizowane „biura podróży”, cenniki, quasi oficjalne systemy dowożenia klientów na brzeg i wreszcie wyposażenie w duże kilkunastoosobowe łodzie z montowanym na szybko prostym silnikiem z niepełnym nawet bakiem paliwa (na podróż w jedną stronę) oraz co teraz obowiązkowe – kamizelki ratownicze dla wszystkich podróżujących. Skala też na poziomie jakiej mogą zazdrościć najlepsze renomowane biura podróży – około 1,5- 2 tys. osób dziennie w okresach słabej pogody na przykład w miesiącach zimowych i okresach sztormowych na morzu, do 3-5 tys. w szczytach sezonu. Sumarycznie daje to około 500 do 800 tys. rocznie. Te statystyki są przerażające nie tylko z uwagi na ilość emigrantów (cała ludność Grecji to 11 milionów, przekładając proporcjonalnie tak jakby do Polski wjeżdżało 2,5 mln emigrantów rocznie), ale również z uwagi na dokładność szacowania ile osób przez Grecję dotarło do Europy, podaje się że wynosi ona jakieś 25 – 40%.
Duża część osób może przemykać się bez jakiejkolwiek rejestracji i bez żadnych dokumentów. Warto jednak zauważyć, że pomimo niemieckiej organizacji, dokładności i profesjonalizmu działania, dane za 2015 pokazują że „zagubiono” ok. 130 tys. emigrantów, którzy gdzieś się rozpłynęli na obszarze Niemiec. Oczywiście można „po europejsku” wszystko zwalić na brak profesjonalnej greckiej organizacji i tzw. złe ”hot spoty” (na marginesie to pokazuje jak kuriozalna jest Europa wymyślając technologiczne i hi-techowe nazwy zamiast realnie rozwiązywać problem). Kluczowym bowiem pomysłem zjednoczonej Europy na rozwiązanie problemu jest pomysł… informatyczny – mityczny „hot spot”. Nazwa jak z darmowego Wi-Fi z centrum handlowego, bo chyba każdy myślał na początku, że to ma być darmowy internet dla emigrantów, ale w europejskich tłumaczeniach ministrów ma to być jakieś specjalne miejsc, w którym wszystkich emigrantów się elegancko zarejestruje, oznaczy, poszufladkuje i sprawdzi w bazach bezpieczeństwa, przy okazji jeszcze z zaszczepieniem, a być może nauką języka i zawodu. Przepraszam za ironię, ale „hot spot” wydaje mi się kwintesencją obecnych, korporacyjno-rządowych czasów, kiedy na potęgę bije się pianę i wymyśla jakieś hasło, które ma być chwytliwą i pasującą do komunikatów prasowych nazwą.
Europejski problem- czy aby na pewno?
Realistycznie – granica Unii w Grecji jest nie do upilnowania bez wysłania licznej floty i pełnego współdziałania z Turcją dla zablokowania dowożenia emigrantów na brzeg. Praktyczne rozwiązanie widzi każdy od połowy roku 2015 – jeśli Europa zdecydowana jest bronić kontynentu i dotychczasowych organizacji UE, musi zablokować niekontrolowany przepływ uchodźców przez granice. Nie mówię tutaj o samym blokowaniu przyjmowania emigrantów, raczej o kolejnym stopniu racjonalnej polityki pomiędzy maksymalną pomocą dla ofiar wojny, a jak najszybszym wygaszeniem samej wojny, która generuje emigrantów. Wydawałoby się, że decyzje powinny być podjęte od razu – skierowanie tam międzynarodowej europejskiej floty, kilkanaście a może i kilkadziesiąt razy więcej funkcjonariuszy straży granicznej, pomoc liczona w miliardach, a nie w milionach euro i silny nacisk polityczny zarówno na Turcję jak i samo zaangażowanie się w wygaszenie konfliktu w Syrii. Jednak ciągle jest problem – działania rozmywają się na niekończących się szczytach ministerialnych i europejskich napędzających gównie biznes hotelarsko-gastronomiczny. Problemem, który widać szczególnie silnie jest rozpad polityki w kierunku egoistycznej polityki najsilniejszych członków wspólnoty (w założeniu działamy jak najlepiej dla nas wszystkich i dla głównych europejskich interesów, ale jednocześnie szanujemy interesy najsłabszych) lub niezaangażowanych (realizujemy tylko wybrane interesy albo separujemy się od problemu). Rezultat jest prosty – dziś za cały kryzys migracyjny powoli zaczyna być odpowiedzialna… Grecja. Ponieważ cała Europa wpakowała się w problem, trzeba znaleźć rozwiązanie albo choćby kozła ofiarnego i właśnie nieszczelne greckie granice będą świetnie wpasowują się w tą ideę. Greków obwinia się więc za brak właściwej kontroli granic (wyobraźmy sobie techniczną możliwość przy tak długiej linii brzegowej i bliskości brzegów Turcji), brak właściwej organizacji przyjmowania i rejestracji uchodźców (na Kos mieszka 26 tys. mieszkańców, uchodźców w ostatnim roku dotarło tam co najmniej dwa razy więcej, natomiast policjantów i urzędników jest pewnie około kilkudziesięciu) i niewłaściwe działanie tych nieszczęsnych „hot spotów”.
Idealnym wyjściem z sytuacji staje się pozostawienie z problemem Greków. Najbliższy scenariusz polityczny zaczyna więc wyglądać w ten sposób, że kolejne kraje zaczynają zamykać swoje wewnętrzne granice dla uchodźców lub ustalać rygorystyczne limity przyjęć (Austria, Dania, Szwecja i częściowo już Niemcy) i przebąkuje się o rygorystycznym powrocie do konwencji dublińskiej, czyli zapewnienia pobytu uchodźcom w pierwszym kraju UE do którego przybyli. Z praw fizyki wiemy, że zablokowanie przepływu powoduje lokalne spiętrzenie i wcześniej czy później wielką powódź i taki właśnie scenariusz będzie najbardziej prawdopodobny w Grecji – za chwilę zostanie ona z tymi setkami tysięcy ludzi (a może już za chwilę milionem) właśnie u siebie. W geopolitycznym scenariuszu wszystkim zaczyna to coraz bardziej pasować – np. Turcji (zawsze z przyjemnością widzi greckie problemy i nie będzie blokować emigracji do Europy – w końcu jeśli Europa nie chce Turcji (wieloletni brak zgody na dołączenie do UE) to zawsze można trochę przynieść od siebie i odciążyć własne obozy dla uchodźców. Bogate państwa centralne, które są najczęściej docelowym kierunkiem uchodźców, z ulgą znajdą wytłumaczenie, dla braku dalszej kontynuacji bezkrytycznej polityki emigracyjnej i pomocy dla wszystkich- przecież to nie ich wina, że nie jest realizowana właściwa polityka rejestracji w hot spotach, więc konieczne jest wstrzymanie wszelkich działań z ich strony.
Po części taka sytuacja jest również wygodna dla takich krajów jak nasz i całej Europy środkowo-wschodniej. Nie bardzo chcemy być zaangażowani w problem, boimy się kosztów i konsekwencji, nie umiemy sobie radzić z emigrantami z tych kierunków (jak tez i oni nie radzą sobie u nas) i w ogóle mamy koncepcję, że dobrze, że akurat nas to nie dotyczy.
W ten oto sposób, w pesymistycznym scenariuszu 2016, dokonuje się kolejny Grexit – tym razem ekonomiczno-migracyjny, bo obciążona gigantycznymi długami grecka gospodarka może nie przeżyć kolejnego problemu z imigracją, i zostawienia jej samej sobie. Bez wspólnej polityki europejskiej i realnego podejścia do rozwiązania problemu Grexit może wrócić razem z Brexitem i to za chwilę, w czasie gorących przedwakacyjnych miesięcy, razem z tysiącami jednorazowych pontonów, które dobijają do malowniczych greckich plaż. Przy zamkniętych granicach, w czasie kolejnych spotkań, konsultacji, konferencji i szczytów …. coraz bardziej dla Grecji prawdopodobny wydaje się finał ze znanej nam ze szkoły bajki Krasickiego, gdzie „wśród serdecznych przyjaciół, psy zająca zjadły”. To powinno być dla nas zarówno nauką jak i przestrogą, tak jeżeli chodzi o nasze, przyszłe problemy (i oczekiwania co do pomocy) jak i naszego postepowania wobec problemów innych.