„Polska – kraj węgla i stali” – jak każdy z nas wie przez różne odmiany wierszyków w przedszkolu i chyba tez nieśmiertelnych recytacji w „Misiu”. I nie było w tym żadnej przesady, bo węgiel i stal było podstawa gospodarek przez cały początek i środek XX wieku. W końcu pierwowzór naszej obecnej Zjednoczonej Europy powstał w roku 1952 pod nazwą Europejska Wspólnota Węgla i Stali właśnie. Rola węgla w przemyśle a szczególnie w energetyce była niepodważalna i nikt nie wyobrażał sobie ze może być inaczej. Europejskie zmiany od lat 50-tych podważyły jednak szybko ten mit. Przejście na paliwa naftowe i gaz, z jednej strony zasilanie europejskimi złożami z szelfu północnego ale przede wszystkim zgoda na uzależnienie od importu ropy (kierunku bliskowschodni) i gazu (Rosja) zmienił obraz Europy z dużej mierze samowystarczalnego kontynentu z naciskiem na przemysł ciężki, na globalnego importera uzależnionego od dostaw surowców energetycznych ale i jednocześnie od rynków zbytów swoich wysokoprzetworzonych produktów. Bolesny proces konwersji, szczególnie dla obszarów które były związane z wydobyciem węgla widać było zarówno we Francji (wcześniej) a w niedawnej historii (1984) w starciu „Żelaznej Damy” – Premier Margaret Thatcher z górniczymi związkami zawodowymi. Thatcher spowodowała prywatyzację wszystkich angielskich kopalń węgla (co doprowadziło w konsekwencji do zamknięcia większości sektora) w bolesnym starciu z bardzo silnym brytyjskim Krajowym Związkiem Górniczym – długotrwały strajk, lockout, walki strajkujących z policją silnie spolaryzowały angielskie społeczeństwo w latach 80-tych ale rezultat był jednoznaczny – koniec brytyjskiego sektora węglowego, który nie mógł efektywnie konkurować z dostawami tańszego surowca z zagranicy i procesem konwersji przemysłu na inne paliwa.
Od niedawna górnictwo wróciło też na pierwsze strony polskich gazet w ponurych pomrukach nadciagającej burzy. Problem zaczyna być gigantyczny bo sektor wydobywczy (węgiel kamienny) wpadł w gwałtowny ciąg strat finansowych – jeszcze 2011 i 2012 pokazywał kolorowe słupki na plusie, pierwszy symptom po dokładnym zliczeniu 2013 (około 320 mln strat) i teraz katastrofalne wyniki po pierwszym półroczu (ponad minus 700 mln). Górnictwo staje się realna „czarna dziurą” gdzie należy za chwilę pompować wielkie wsparcie kapitałowe bez żadnego pomysłu jak ta dziurę zalepić.
Problem jest właściwie książkowym przykładem rozdziałów o zarządzaniu zmianą. Problemy górnictwa są dość dobrze zdefiniowane i nawet wiele razy przedstawiano wizje programów naprawczych, które miały jednak jeden efekt uboczny – bolały. Polski węgiel kamienny (z obecnej struktury wydobycia w wielu przestarzałych i drogich kopalniach) nie jest w stanie konkurować z zagranicą, część kopalń musi zostać zamkniętych a samo wydobycie musi zoptymalizować koszty. Oczywiście należy też uporządkować rynek detaliczny i przesunąć część marz w kierunku kopalń. Jednocześnie jeśli myśli się o dalszym udziale węgla kamiennego w polskim miksie energetycznym konieczne są inwestycje , być może (paradoksalnie) nowe kopalnie bo obecne złoża pokazują już perspektywę wyczerpania. Jednak aby przeprowadzić takie zmiany potrzebna jest determinacja i zgoda (albo przełamanie oporu) zarówno związków zawodowych jak i mentalnego podejścia do górnictwa. Z klasycznej teorii zarządzania zmianą (Change Management) wiadomo ze zmiana rodzi opór, a przeprowadzenie zmiany z sukcesem można planować dopiero jeśli stworzy się warunki do przezwyciężenia oporu (dlaczego mamy się zmieniać). Z tego wynikają problemy wszystkich firm – dopóki wyniki są dobre (lub choćby nie katastroficzne) niechęć do zmian jest wielka – wobec tego wszystko zostaje po staremu. Możliwość restrukturyzacji powstaje dopiero przy widmie bankructwa lub wielkich problemów finansowych – ale zwykle wtedy na zmiany jest już za późno albo zmiana kosztuje bardzo wiele (przykład górniczych strajków przeciw Margaret Thatcher). W Polsce nie dotyczano podręczników i przegapiono najlepszy czas na zmiany w okresie wysokich cen paliw. Sami nie zdajemy sobie sprawy ale mniej więcej od roku 2002 poziom cen surowców energetycznych wzrósł 4 (!!!) krotnie. Może jeszcze ktoś pamięta że benzyna na stacji kosztowała 1,2 (tak naprawdę było) i za stówkę dało się nalać pełen bak. Gwałtowny rozwój Chin i innych krajów rozwijających pociągnął ceny paliw a za tym też i węgla. Załamanie gospodarki światowej w 2008 przyniosło chwilowe otrzeźwienie (na rynku światowym) ale szybko ceny wróciły do normy. W Polsce wysokie ceny węgla – rozwiązały problem jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Górnictwo wydawało się zrestrukturyzowane i rentowne, aczkolwiek właśnie wtedy były optymalne warunki do zmian – tylko nikt nie chciał podjąć ryzyka i doświadczać umiarkowanego bólu zmian (za to dostaniemy go w nadmiarze w przyszłości). Tymczasem już od końców 2010 widać było powolne odwrócenie trendu i stopniowe obniżenia cen paliw a węgla w szczególności. Europejskie regulacje energetyczne i dotowanie energetyki odnawialnej powoli odwracały sektory energetyczne od elektrowni węglowych (ryzykowane z uwagi na niepewne ceny emisji CO2) więc na rynku wytworzyła się pusta popytowa a wiec i kolejna presja na spadek cen. Nagle więc w 2014 polskie górnictwo staje przed dylematem spadających cen proponowanych przez odbiorców, wielkiej konkurencji importowanego paliwa (rynek jest wręcz zalewany konkurencyjnymi ofertami a elektrownie skwapliwie korzystają z tej oferty dalej cisnąć krajowe kopalnie, nie mówić już o rynku odbiorców prywatnych który szuka tylko najniższej ceny). Wszystko to przy stałych (a nawet rosnących) cenach wydobycia węgla u siebie i całkowitej niechęci do zmian (silne związki i też godna podziwu, bo już niespotykana gdzie indziej solidarność pracownicza)
Całość tworzy mieszankę wybuchową a na pewno właściwie niesterowalny proces w ciągu najbliższego roku. Kolejne imprezy wyborcze 2014 i 2015 właściwie uniemożliwiają efektywne zmiany w sektorze bo z jednej strony strona rządząca, do której kierowane są wszystkie postulaty nie podejmie żadnego ryzyka (górnictwo nie uwolniło się od koncepcji koniecznych rozmów na poziomie Ministerstwa- Skarb Państwa- rząd , a może raczej władze spółek węglowych nie przeniosły efektywnie rozwiązania problemów na poziom samej korporacji węglowej). Zwolennicy braku jakichkolwiek zmian maja też poczucie silnych argumentów (właśnie wybory) jak i bezpieczeństwo energetyczne w niepewnych politycznie czasach i konieczność utrzymania „kraju węgla” . Obawiam się ze rozwiązanie w okresie krótkoterminowym (rok) będzie dość proste – utrzymanie status quo, legislacyjne zablokowanie konkurencji (importu) i dosypanie pieniędzy do finansowej dziury. Kuszące jest też (od strony decydentów) łatwe rozwiązanie jak połączenie górnictwa i energetyki (przykładowo Tauron za pół roku miał właśnie około 700 mln zysku) – dlaczego nie przerzucić problemów na korporacje energetyczne przez może jakieś połączenia kapitałowe lub wymuszone kontrakty cenowe. To oczywiście kolejna katastrofa bo z natury cele biznesowe tych sektorów są ortogonalne ( drogi węgiel – tani węgiel) i oczywiście możliwe są połączenia (jak w sektorze węgla brunatnego czy w obecnych kopalniach Taurona (dawne PKE), które dają długoterminowe bezpieczeństwo dostaw, ale nie mogą być jedynym remedium na problemy sektora, a obawiam się, że właśnie jest to jedna z koncepcji uspokojenia nastrojów na chwilkę.
Musimy się wiec przygotować …. że nic się nie stanie. Jedynie co kwartał będziemy bombardowani kolejnymi informacjami o stratach i wówczas kilkoma artykułami i wypowiedziami o już planowanych działaniach naprawczych. Przy każdej próbie nacisku na zmniejszenie kosztów lub zwolnieniach, pojawi się widmo górniczych autokarów w Warszawie. Jak w klasycznej teorii zarządzania zmianą – wciąż silny opór i nie ma warunków do przeprowadzania zmian. W takich chwilach paradoksalnie szukajmy dobrych informacji dla górnictwa – np. ze Sąd Najwyższy odrzucił ustawę zakazująca palenia węglem w ogrzewaniu domów w Krakowie. Będziemy mieli więc i smog ale i większy rynek dla węgla. Ironiczne i smutne – ale niestety tak wygląda sytuacja kiedy przeważa strach przed zmianami i niechęć do podejmowania (i przeprowadzania) trudnych decyzji .
W rozliczeniach z elektrowniami polski węgiel kosztuje około 400 zł zł za tonę, podczas gdy zagraniczny, którego cena rynkowa wyznaczana jest np. na giełdzie w Rotterdamie to zaledwie 235 zł. Wydaje mi się, że z czasem elektrownie będą przechodzić na węgiel zagraniczny, bo jest tańszy.
Co do inwestycji, to chyba najbardziej skuteczną jest obniżenie kosztów personalnych.
W Kompanii Węglowej koszty osobowe, to aż 63% kosztów wydobycia.
W I półroczu KW przy 10 mld przychodów zanotowała 342 mln straty.
Przyczyny upatrywał bym w przywilejach górniczych.
Roczne koszty deputatu węgla dla pracowników i emerytowanych pracowników wynoszą 500 mln zł. Przypomnę, że pracownik otrzymuje 8 ton węgla, a emerytowany 2,5-3. W przypadku gdy jest podłączony do miejskiego systemu ciepłowniczego otrzymuje on równowartość – 570zł za każdą tonę.
Gdyby dodatkowo obniżyć pensje górnikom, które zgodnie z opublikowaną listą przez Związek Zawodowy Pracowników Dołowych są bardzo wysokie
(palacz w elektrociepłowni zarabia podobnie jak specjalista średniego szczebla z Warszawskiego banku). Dziurę 700 mln rocznie można by załatać i w przyszłości przeprowadzić dalsze redukcje w górniczych przywilejach.
Jestem optymistą i mam nadzieję, że zmiany w sektorze górniczym będą szybkie i poważnie. Tzn. deputat węgla zamiast być obniżony np. o tonę rocznie, od razu zostanie zlikwidowany. Obydwa kroki będą skutkować przyjazdem górników do Warszawy i ich strajkami, więc czemu dawać górnikom pretekst do przyjazdu do Warszawy aż 8 razy?
http://www.zzpd.pl/start/index.php?option=com_content&task=view&id=74&Itemid=66
Traktuje Pan sektor górniczy jako worek do którego można wrzucić wszystkie kopalnie. To dalece nieprawidłowe. Koszty produkcji węgla w „najdroższych” kopalniach są 2x większe niż w tych najlepszych. Górnictwo to kapitałochłonny sektor więc zła koniunktura nakręca spiralę upadku gdyż kopalnie tną inwestycje i w rezultacie nie osiągają minimalnego „przyzwoitego” poziomu produkcji który pozwala im zarobić (koszty stałe). Łączenie górnictwa z energetyką to zabawa dla najgorszych kopalń a więc takich których płynność finansowa jest zagrożona i potrzebują stabilizacji i wtedy to działa w obie strony. Kryzys dotknął KW SA bo źle przewidziało koniunkturę na rynku. Fakt górnicy trzymają władzę w szachu, gdyby nie to i przywileje węgiel z większości krajowych kopalń byłby tańszy niż w Rotterdamie.
Jeszcze uwaga o ścisłości pojęć którymi się Pan posługuje. Opisuje Pan górnictwo które jest w czarnej dziurze. KGHM spółka górnicza zarobiła w 2011 11mld zł dla skarbu państwa a obecnie zarabia sporo i płaci dodatkowy haracz. Kryzys dotyczy jednej spółki złożonej wyłącznie z kopalń węgla kamiennego, bilans górnictwa ciągle jest na plus. Tytuł niepotrzebnie wprowadza czytelnika w błąd, mniemam że to nie jest celowy zabieg.
Panie Rafale, jeśli już chcemy być tak rzetelni i nie wprowadzać czytelników w błąd, celowo czy nie, to zamiast podawać 'starych świetnych wyników’ podajmy też te gorsze, czyli zacznijmy od 2011 roku. Faktycznie KGHM wykazał 11 mld zł zysku, ale niestety już w 2012 roku zysk ten spadł poniżej 5mld zł, a w 2013 nie było weselej, bo wypracowany zysk to już tylko 3 mld zł. Można przecież powiedzieć, że to wciąż świetny wynik, ale patrząc na dokonania z pierwszego półrocza 2014 mamy zysk ledwie 1,12 mld zł. Tendencje widać bardzo ładnie, wykresu wstawiać chyba nie trzeba.
Jak widać całe górnictwo a nie tylko węgiel kamienny źle przewidziało koniunkturę. A jeśli chodzi o sam artykuł to wystarczy przeczytać go, żeby nie poczuć się wprowadzonym w błąd przez tytuł.
Pan Tomek ma wiele racji, jednakże nie jestem w stanie podzielić jego optymizmu co do szybkiego rozwiązania kłopotu polskiego górnictwa (tak, tego od węgla).