Jest styczeń 2016 i mamy wrażenie górniczego „deja vu”. Rok temu opublikowałem wpis, który ciągle zdaje się być aktualnym, bo górnictwo wciąż jest pod wodą. Światowe ceny węgla kamiennego notują kolejne historyczne minima (dziś indeks ARA to ok. 45$ za tonę, rok temu było to 65$ a 3 lata temu 90$), kolejny raz rozpoczyna się batalia o płynność finansową kopalń, a w mediach pojawiają się kolejne komentarze co można, a czego nie można zrobić. Tylko straty sektora są coraz wyższe (wynoszą ok. 4 mld zł), a głębia problemów jeszcze większa, bo pomysły na poprawę sytuacji od lat są niezmienne.
W nauce pływania, stosowane są dwie metodyki. Pierwsza „klasyczna” to długi proces nauki z trenerem, stopniowe oswajanie niepływającego delikwenta z wodą, łagodne podtrzymywanie na płytkiej wodzie, potem deska, rękawki i kamizelki, wypornościowe „makarony” i cały czas profesjonalne podpowiedzi i wskazówki co trzeba robić. Efekt zależy od ilości pieniędzy wydanych na lekcje, czasu, dostępności basenu, ale przede wszystkim wytrwałości trenera i zaangażowania kandydata na pływaka. Jedna strona powinna cały czas stosować nacisk (od perswazji do terroru) a druga z zaangażowaniem wypełniać polecenia, a po miesiącach uporczywej terapii można mówić o jako takim utrzymywaniu się na wodzie. Jest też szkoła „alternatywna”. Zakazana w klasycznym podejściu i możliwa tylko po oficjalnych godzinach otwarcia basenu, a wymagająca naprawdę twardych zawodników. Przy tym podejściu stawia się delikwenta na brzegu basenu przy głębokiej wodzie, a następnie jednym szybkim ruchem wrzuca do głębi. Następnie ignoruje się krzyki rozpaczy lub przekleństwa, można jedynie podawać czasami kijek jeśli już pływak idzie zupełnie na dno. Efekt może być tylko binarny – albo całkowita klęska (topienie i reanimacja) albo natychmiastowy sukces. Nowy kandydat świata wody może nie robi tego w sposób ładny i elegancki, ale potrafi utrzymać się na powierzchni, z każdą chwilą rozumie więcej i wie, że trzeba machać rękoma i nogami i próbować z całych sił. Ta alternatywna terapia to rozwiązanie jeśli nie mamy czasu i pieniędzy i właściwie stoimy pod ścianą – w końcu jakie w takim przypadku są inne alternatywy?
Sytuacja górnictwa dzisiaj.
Styczeń 2016, a górnictwo wciąż jest pod wodą. Obecny plan restrukturyzacji koncepcyjnie właściwie nie zmienił się pomimo wymiany ekipy rządowej. Inne są może nazwy i logotypy tworzonych firm, różne, drobne niuanse w transferze państwowych środków i mniejszy lub większy nacisk (i opór) na szefów państwowych, energetycznych firm, aby górnictwu pomogli. Koncepcja jest jednak wciąż ta sama – reforma łagodna i bezbolesna. Górnicza restrukturyzacja ma być stopniowa i powolna i w żadnym wypadku nie może prowadzić do radykalnego ograniczenia zatrudnienia i strategicznego zmniejszania wydobycia. Górnictwo węgla kamiennego ma pozostać na podobnym poziomie, strategicznie jest związywane z energetyką (w przypadku Bogdanki bezpośrednio, w przypadku KW pośrednio). Kompania Węglowa teraz będzie ratowana przez nowy twór – Polską Grupę Górniczą, która to jest tylko kolejną wariacją poprzedniego projektu TF Silesia, a sam pomysł dalej jest ten sam – państwowe pieniądze, opakowane w formę quasi prywatnego inwestora (po to żeby uniknąć zastrzeżeń o niedozwolonej pomocy publicznej) maja kolejny raz odbudować węglowe holdingi w podobnym do poprzedniego kształcie. Następuje tylko chwilowe złapanie oddechu nad wodą – rodzaj powietrzno-finansowej kroplówki, bo poprzez zmiany nazw i grup eliminuje się dotychczasowe długi (tak naprawdę spisuje się na straty budżetu) i zasila w pomostowe pieniądze na kontynuację działalności (przez ostatnie miesiące przesunięto hałdy nadmiarowego węgla z kopalń do zapasów elektrowni – ocenia się nawet na 8 mln ton i dodatkowo zasilono kopalnie przedpłatami na wydobycie, wszystko po to, aby zapewnić płynność finansową. Oczywiście zrobiono też trochę w kierunku poprawy efektywności kosztowej samych kopalni i próbuje się delikatnie ograniczać zatrudnienie, jednak to wszystko to tylko delikatna terapia i powolny trening w sytuacji zapaści i katastrofy. Górnictwo zresztą wraca do wypłat 14-tek (jedyna różnica, że może w ratach) i tak naprawdę nie chce już ograniczać kosztów osobowych i akceptować dalszych zwolnień. Cały proponowany program może ma więc szanse na zadziałanie, ale tylko jeśli ceny węgla byłyby wyższe, a nie w okresie obecnego długiego trendu dołów surowcowych, o który więcej można przeczytać tutaj.
Patrząc na ceny ropy i innych surowców – nie widać nadziei dla węgla. Na rynkach panuje gigantyczna nadpodaż i walka cenowa producentów o rynki. Ceny będą kształtować się wokół historycznych minimów (pewnie nawet poniżej 40$ za tonę) i prawdopodobnie utrzymywać na tym poziomie długo. Węgiel kamienny, który zawsze miał trzy główne kierunki zbytu – energetykę, domowe ogrzewanie (niska emisja) i eksport – będzie przegrywał na każdym z kierunków, bo energetyka węglowa jest cały czas w europejskiej strategii spychana do narożnika certyfikatami CO2, domowe piece węglowe muszą być zamykane i wymieniane na czystsze formy generacji energii (bo się podusimy jak w Krakowie), a w eksporcie polskie kopalnie nie wytrzymają cenowo konkurencji z zagranicą – tam są niższe koszty wydobycia, ponieważ kopalnie nie są tak głęboko i w takich gęsto zaludnionych obszarach, a przy okazji i węgiel jest lepszej jakości. Nawet ekstremalne poprawy efektywności doprowadzą jedynie do obniżenia średniej ceny wydobycia do poziomów ok. 250 zł za tonę i nawet jeśli zdejmie się z górnictwa wszystkie podatki (ok. 50-80 zł za tonę) to i tak okazuje się, że można mieć problemy z dogonieniem ceny na światowych rynkach. Węgiel po prostu będzie ekstremalnie tani przez kilka długich lat i próba utrzymania całości polskiego górnictwa w nadziei na podniesienie cen – to gigantyczne koszty, które ktoś musi ponieść, a wygląda na to, że poniesie je energetyka.
3 możliwe drogi w scenariuszu.
Scenariusz będzie miał więc też dalekosiężne konsekwencje właśnie dla energetyki. W tle staro-nowego programu dla górnictwa jest bowiem też polityka energetyczna, która coraz bardziej skręca w stronę strategicznej obrony energetyki węglowej i oparcia koncepcji polskiego Energy-mix dalej wyłącznie na węglu. Koncerny energetyczne będą więc z jednej strony pozbywać się zasobów finansowych (bo górnictwo dalej deficytowe) i strategicznie bronić tych, teraz właściwie własnych kopalnianych assetów – inwestując w elektrownie węglowe, a blokując inne rozwiązania (gaz, atom, OZE). Program atomowy będzie więc dalej zwalniał i kluczył, OZE na razie przesunęło się do połowy roku (swoją drogą ciekawe czy nowa ustawa wreszcie wystartuje). Finalnie – mamy z góry przewidywalny kłopot z europejską polityką klimatyczną i celami redukcyjnymi CO2 na 2030. Stawianie tylko na węgiel uniemożliwia praktycznie wypełnienie zapisów nowej wersji ETS (pytanie czy w ogóle są one możliwe i racjonalne dla Polski) i tu mamy 3 drogi. Pierwszą- nie wypełniamy i płacimy kary (zabójcze finansowo), drugą- nie wypełniamy i wchodzimy w konflikt polityczny dla wyjścia z polityki klimatycznej (zabójcze politycznie), lub trzecią- nie wypełniamy i czekamy, aż sama polityka klimatyczna Europy się rozleci (możliwe ale zabójcze geopolitycznie).
Pytania, już chyba tylko hipotetyczne- czy możliwe byłyby inne strategie dla górnictwa? Czy dałoby się uczyć nowej, rynkowej rzeczywistości „skokiem na głęboką wodę”? Realnie delikatne restrukturyzacje przecież zawiodą jeśli ceny węgla na światowych rynkach dalej będą niskie (a mogą jedynie się zmienić w przypadku jakiś konfliktów wojskowych Bliski Wschód lub Ukraina lub jeszcze gdzie indziej – co chyba jest jeszcze gorszym scenariuszem). W praktyce managerskiej w takiej sytuacji, należałoby pewnie szukać bolesnych rozwiązań, zamknięcie najbardziej deficytowych zakładów i przygotowania do zmniejszenia wydobycia nawet o 50% w perspektywie dekady. Polskie górnictwo musi powtórzyć trudną drogę swoich poprzedników w Niemczech, gdzie zamykano kopalnie od lat 60-70 i Wielkiej Brytanii, w której to samo działo się od lat 80. Górnictwo musi też nauczyć się „żyć własnym życiem” bez wprowadzania co rok lub co dekadę strategicznych programów pomocowych z budżetu lub z innych publicznych sektorów.
Przykładem może być tutaj choćby detaliczny rynek węgla – cały czas niezrozumiałe jest dlaczego kopalnie narzekają na nieuczciwych pośredników lub tanich importerów zamiast zbudować własne sieci handlu detalicznego i samemu zgarnąć marżę. To właśnie ten problem – „pływania na własną rękę”, a nie zawsze z jakimś podparciem lub pomocą. I jak zawsze – najtrudniejsze będzie uświadomienie dla sektora, że takie rozwiązania będą konieczne, że nie jest możliwe utrzymanie całkowitego zatrudnienia na obecnym poziomie i że nie da się powtarzać programów pomocowych w nieskończoność. Im szybciej rzucimy górnictwo na głęboką wodę… tym lepiej. Niestety na dzień dzisiejszy – chyba dopiero w styczniu 2017.
Według mnie najrozsądniejszym wyjściem w tej sytuacji byłaby jakaś katastrofa – np. nagle mogłoby się okazać że stężenie radonu w kopalniach zagraża zdrowiu ludzi, więc jakieś kopalnie trzeba zamknąć. Do tego można pod szyby wentylacyjne wypuścić ludzi z transparentami, że nie chcą by kopalnie ich dalej truły radonem. Nie będzie wiec wyjścia – zalać kopalnie. Najlepiej przy okazji poinformować społeczeństwo, że o problemach wiedziano od dawna, tylko wszystko ukrywał rząd PO. I problem zwolnionych górników spadnie na poprzednią ekipę.
Podobnych scenariuszy można by wymyślić setki. Oczywiście to takie bajkopisarstwo, ale jeśli dobrze rozumiem w ten sposób nasz świat działa najskuteczniej. Bo chyba górnika nie przehandluje się za 500 zł…