Venlo jest małym holenderskim miasteczkiem na granicy z Niemcami. W październiku 1939 stało się miejscem, które nadało swoją nazwę wydarzeniu – „Venlo Incident” dość tajemniczej aferze szpiegowskiej. Całość zaczęła się jeszcze przed wybuchem drugiej wojny światowej.Nowe niemieckie służby bezpieczeństwa (SD), z jednej strony dla kontroli kontrwywiadowczej niemieckiego wojska, ale i dla próby rozpoznania angielskiej agentury w Holandii, ale tez i dla własnej wewnętrznej walki pomiędzy niemieckimi służbami (bo istniała też konkurencyjna Abwehra) , rozpoczęły grą operacyjną wysyłając do kontaktów z Anglikami, rzekomego emisariusza antyhitlerowskiej opozycji w wojsku. Ponieważ służby angielskie skwapliwie podjęły trop, zaowocowało to szeregiem spotkań na terenie Holandii, także w pierwszych dniach już po wybuchu wojny (Holandia wtedy była krajem neutralnym). Anglicy wciąż spodziewali się rozpoznać możliwości zawarcia pokoju (premierem jeszcze był Chamberlain), a Niemcy próbowali rozpoznać, czy może ktoś z Niemiec rzeczywiście chciałby spiskować z Anglikami. Operacja typu under-cover przygotowana przez Niemców (ich agenci perfekcyjnie udawali niemieckich oficerów i członków potencjalnego ruchu opozycyjnego) rozwijała się bardzo dobrze, szereg spotkań nawet zadzierzgnął coś w rodzaju nici przyjaźni (Niemcy poznali nawet żonę jednego z kluczowych brytyjskich agentów Payne-Besta). W pewnym momencie albo niemieckie władze uznały, że uzyskano już wszytko co trzeba, czy też budowano jakąś bardziej precyzyjną układankę (np. oskarżenia neutralnej Holandii o działanie przeciwko Niemcom jako pretekst do agresji, która niedługo potem rzeczywiście nastąpiła) , bo zakończyło się dramatycznie. Najpierw 8 listopada doszło do zamachu na Hitlera (prawdopodobnie kontrolowanego przez niemieckie służby bezpieczeństwa), a dzień potem (9.11) niemieccy agenci porwali z Venlo (w neutralnej Holandii !!) dwóch kluczowych angielskich agentów (Stevens i właśnie Payne-Best). Doszło do ostrej strzelaniny, naziści zamordowali towarzyszącego Anglikom , holenderskiego agenta służb specjalnych , a samych Stevensa i Besta wywieźli do Niemiec, gdzie do 1945 więzili w obozach koncentracyjnych dla specjalnie ważnych jeńców. Nie wiadomo na ile porwanie i przesłuchania doprowadziło do wydobycia informacji, czy i jaka istniała niemiecka wojskowa opozycja, albo jak wyglądała angielska siatka w Holandii, bo do tej pory protokoły zeznań (przechwycone w 1945) nie zostały ujawnione. W każdym bądź razie w 1939 Venlo dorobiło się miejsca w historii i oczywiście w ówczesnym czasie not dyplomatycznych, oskarżeń i zaprzeczeń, kto , gdzie i do kogo strzelał i czy to było po niemieckiej czy po holenderskiej stronie granicy.
Długi wstęp jest oczywiście kawałkiem analogii historycznej bo powoli nikt już nie może mówić, że rok 2014 nie przypomina lat 1938-1939. W gazetach i wiadomościach, przeleciał news, który do złudzenia przypomina „Venlo Incident” a la 2014. Z terytorium Estonii (wg Estończyków) porwano ich oficera służb specjalnych i natychmiast osadzono w ciężkim więzieniu w Moskwie, grożąc wyrokiem minimum 20 lat więzienia. Historia według prasy rosyjskiej to z kolei ujęcie groźnego szpiega wyposażonego w broń i sprzęt elektroniczny, próbującego doprowadzić do jakiś złowieszczych akcji, ale właśnie schwytanego przez profesjonalne służby bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej i co ważniejsze to dokładnie na jej terytorium. Venlo jak ulał – nikt nic nie wie poza tym, że służby bezpieczeństwa z obu stron, porwanie, niecodzienna brutalność i na pewno jakieś plany w planach i wariantowe scenariusze czy kogoś przesłuchać, skazać, wymienić czy nagle po prostu zwolnić bez słowa. Najgorsze, że dyskusja zaczyna przypominać tą z lat 1938-1939, bo poza służbami można dodać nagłe przykręcanie kurka i na przemian wypowiedzi przyjazne i o pokoju, a za chwile już zupełnie na odwrót i testowanie rakiet nad granicami.
Oczywiście prymat geopolityki nad ekonomią i innymi naukami za chwilę zmienia całe podejście i strategię we wszystkich sektorach gospodarki. Bezpieczeństwo (nie tylko obronne, ale i paliwowe i energetyczne) staje się priorytetem i odsuwa na chwile kwestie ekonomiczne. Paradoksalnie – krótkoterminowo odsuwa to też główne problemy energetyki i górnictwa. Europejska polityka dotycząca CO2 i energii odnawialnej musi ustąpić rozważaniom co się stanie jeśli rosyjskie władze zakręcą kurki gazowe, wobec czego emisyjny „miecz Demoklesa” wiszący nad elektrowniami węglowymi na razie odsuwa się na dalsze horyzonty. W nowych propozycjach polskiej polityki energetycznej węgiel ma pozycję dominującą. Również pozycja negocjacyjna Polski dla nowej europejskiej polityki (2030) energetycznej wydaje się lepsza. Wystarczy przykładowo zgodzić się na redukcję 35-40 % emisji CO2, ale od poziomów 1990 (a może my od 1988 jak nasze Kioto). Tu przypominam, że problemem Polski jest właśnie rok referencyjny, bo dotychczasowy europejski system ETS bierze 2005 a nie 1990, a to dla nas niekorzystne, bo nie uwzględnia już 30 % spadku w polskiej emisji w latach 1998-2005. Wydaje się, że kładąc akcenty na europejskie bezpieczeństwo i pokazując już właściwie codzienne złe sygnały geopolityczne, daje się odsunąć problem europejskiej polityki emisyjnej i środowiskowej na bezpieczne dla Polski tory. Paradoksalnie zaraz też rozwiąże się problem górnictwa i wielki hałd na przy kopalnianych składowiskach. Nacisk na bezpieczeństwo (i możliwe także retorsyjne działania handlowe) może zablokować import z kierunku wschodniego, nie mówiąc już o możliwości eksportu węgla na Ukrainę. To też paradoks historii bo przecież ukraiński węgiel (jego cena) był jednym z głównych zagrożeń rynkowych dla polskiego górnictwa. Teraz Ukraina staje w obliczu przeprowadzenia gospodarki przez zimę w sytuacji praktycznej utraty jednego z głównych zagłębi węglowych w Donieckiu (zostało Ukraińcom jeszcze Lwowskie ,ale mniejsze) i właściwie pewnego braku dostaw importowanego gazu z Rosji. Ukraina zużywa rocznie ok 50 mld , mając do 20 mld własnych źródeł i podobno 15 mld w magazynach (dopychanych właśnie rewersem z innych krajów i blokowanym przez spadek dostaw rosyjskich do Polski) . Nie jest wykluczone że jeśli nie będziemy wysyłać broni i amunicji to wyślemy nagle do Ukrainy cały nasz zmagazynowany węgiel, co ochoczo przyjmą kopalnie (bo pewnie eksport gwarantowany rządowymi gwarancjami i gotówką) jak też i Ukraińcy (bo pomoże energetycznie, a w tak trudnej sytuacji raczej nie zapłacą). Krótkoterminowo wygląda więc na to, że wszyscy są zadowoleni, ale oczywiście cudów nie ma i wszystko odbije się w przyszłości. Bezpieczeństwo kosztuje, a niepewna sytuacja geopolityczna może cieszyć tylko szaleńczych wojskowych lub producentów kamizelek kuloodpornych. Bardziej powstaje obawa, że ten nagły zwrot (na pewno niezbędny) w kierunku problemów geopolitycznych i bezpieczeństwa energetycznego, pozwoli też łatwo zapomnieć o konieczności oszczędzania, ekonomicznej produkcji czy też restrukturyzacji sektorów które przynoszą straty.
Choć patrząc na historię, co wydarzyło się w czasie i po „Venlo Incident” to jakoś nawet wolałbym żeby dziś wszystko rozeszło się po kościach, a nawet przepłacajmy za nierentowne działania gospodarcze. To w końcu da się jakoś naprawić w przyszłości ….