Każdy z krajów ma swoje specyficzne gry i zabawy dla dzieci i młodzieży. W Polsce chodzimy głównie wokół „stary niedźwiedź mocno śpi”, w Japonii popularne jest nieco dziwne dla nas wkładanie palca w dość intymny i niekoniecznie super higieniczny otwór, znane jako kancho, natomiast Ameryka to ewidentnie kraj z „game of chicken”. Tą grę widzieliśmy w wielu amerykańskich filmach – szczególnie o zbuntowanych nastolatkach – bawimy się w „kto stchórzy pierwszy”. Dwóch najbardziej przystojnych ale i najbardziej zbuntowanych ściga się o honor, który z nich później zacznie hamować rozpędzony samochód przed przepaścią, przegrany to „chicken”, wygrany niestety jako efekt uboczny to młodociana ofiara samochodowej katastrofy (to oczywiście najlepiej znane z klasyka „Buntownik bez powodu”) . Ten samo motyw (niekoniecznie samochodowy, ale czasami będący kalką starych filmów) to i „Gorączka sobotniej nocy” a i po trochu obecne „Fast i Furious”. Może nie zdajemy sobie sprawy, ale zgodnie z wieloma psychologicznymi i socjologicznymi teoriami, zachowania wieku dziecięcego kształtują nasze charaktery, a może i nawet coś w rodzaju „ducha narodu”. Polacy więc zawsze boją się niedźwiedzia, nie chce myśleć co chcą zrobić komuś Japończycy (jak wiemy w Japonii jest duży problem z molestowaniem seksualnym w środkach komunikacji miejskiej), a Amerykanie na pewno uwielbiają rządy i przywódców którzy pokazują, że są twardzi i nie pękają w trudnych sytuacjach.
Ponieważ wszyscy oglądają amerykańskie filmy, więc ta kultura powoli zaczyna opanowywać wszystkie kontynenty i tak naprawdę widać jak „Game of chicken” zaczyna dziś dominować światową politykę i ekonomię. Spotkałem to porównanie nawet w jednym z ostatnich komentarzy analitycznych dotyczących ropy naftowej. Zaczyna się grać ostro i trzymać pokerową twarz. Nikt nie patrzy na konsekwencje i nikt nie chce powiedzieć, że ustąpi, nawet jeśli rozpędzone samochody zbliżają się do przepaści. Oczywiście prym wiedzie amerykański Prezydent Donald Trump, a w jego „game of chicken” gra się naprawdę ostro:
- Wojna handlowa (obecny deficyt w wymianie handlowej dla USA to regularnie ponad 550 mld $ rocznie) – tu głównie przeciwnikiem są Chiny, ale Trump uderza na odlew też w inne państwa. Woja jest już rozpoczęta, bo wchodzącą w życie już właśnie teraz cła na chińskie produkty o wolumenie około 30 mld $, rozpoczynając potencjalną światową wojnę handlową na niespotykaną skalę. Lista produktów objęta nowymi cłami (po 25 %) nie jest jeszcze za długa (całość warta 34 mld $ czyli niewiele wobec całości chińskiego eksportu), ale selektywnie uderza w coś co Państwo Środka nazywa obecnie strategią „Made in China 2025” – a więc chińskiego pomysłu „a la Morawiecki” – zmiany profilu eksportu w stronę najbardziej zaawansowanych produktów m.in. elektromobilności.
- Wyrzucenie Iranu ze światowego rynku ropy (Iran możliwa produkcja i sprzedaż)- niektóre analizy wskazują, że zablokowanie dostępu dla Iranu do rynków sprzedażowych może podnieść cenę baryłki ropy o ok. 50 $ – na dziś do ok. 120 $ za baryłkę.
- Sankcje gospodarcze (zestaw państw – Rosja, Iran, Korea Północna) –cele sankcji dla każdego obszaru są zróżnicowane – Korea Północna to zablokowanie i zniszczenie zagrożenia programem nuklearnym, Iran – blokowanie wzrostu znaczenia Iranu w regionie i irańskich prób rozszerzenia wpływów m.in. w Syrii co staje się bezpośrednim zagrożeniem dla Izraela, wreszcie Rosja – konkurencja geopolityczna i długoterminowy plan odcięcia Rosji od technologii pozwalających nie tylko rozwinąć, ale i utrzymać (wobec postępującej degradacji infrastruktury) wydobycie surowców będących podstawą dochodów państwa (LINK).Sankcje amerykańskie grają wielowymiarowo, bo nie są to tylko działania bezpośrednie (nie sprzedajemy amerykańskich urządzeń i technologii), ale i blokujące wejścia innych państwa. Zagraniczne firmy, które sprzedają swoje produkty w miejsce amerykańskich, objętych sankcyjnym zakazem eksportu, automatycznie podlegają też amerykańskim karom i przede wszystkim tracą rynek amerykański.
- Propozycje „nie do odrzucenia” nie tylko dla wrogów ale i dla przyjaciół – kombinacje barier celnych, formalnych i nieformalnych nacisków, presja na korzystne dla USA działania gospodarcze, działania daleko przekraczające formę dyskusji pomiędzy partnerami, a nawet bezpośrednie obrażanie sąsiadów (handel z Kanadą, kwestia nielegalnej imigracji i muru granicznego z Meksykiem).
Trump grał w „game of chicken” na pewno nie raz w młodości, w swoim wieku dojrzałym i gra w nią teraz mając lat 75. Nie widać nawet zmrużenia oka wobec zagrożenia całego ładu światowego handlu, co najmniej jednej a może i dwóch lokalnych wojen i jednej światowej. Dla niego ważne, jest to, że nie pęka i zmusza w ten sposób przeciwników do ustąpienia. Nawet w Europie musimy zaczynami żyć powoli pod „Trumpową” presją, bo wojna celna rozpoczyna się także z Europą, a determinacja jest na tyle duża, że firmy amerykańskie weryfikują swoje zobowiązania (podatkowe, celne, prawne) wobec handlu na rynkach europejskich i azjatyckich i zaczynają być przygotowane na najgorsze – czytaj działania odwetowe.
Na innych polach to nic nowego. Energetyka – tu „game od chicken” – właściwie toczy się od dawna.
- Decarbonizacja – praktyczna eliminacja węgla, nowe BAT, MSR i zwiększenie cen certyfikatów CO2, utrzymanie negatywnego (Niemcy, Szwecja) kursu wobec energetyki jądrowej;
- Nacisk na podwyższanie celów klimatycznych – nowa wartość docelowego (CO2) celu wskaźnikowego OZE w Europie (32 %) , cel efektywności energetycznej (32,5 %), nacisk na zwiększenie celów (aczkolwiek i tak całkowicie niejasnych) w COP (poprzednio poniżej 2 ℃ wzrostu średniej temperatury, teraz coraz częściej mówi się o 1,5 ℃);
- Zablokowanie finansowania nowych inwestycji energetycznych poza OZE, praktycznie dla wszystkich elektrowni konwencjonalnych;
- Pogarszanie kondycji tych części koncernów energetycznych, które mają klasyczne wytwarzanie (tak naprawdę w Europie Zachodniej wyprzedawanie – np. kapitał czeski, lub spisywanie na straty).
I tak jak w prawdziwej „game of chicken” nie ma obaw o problemy z dostawami, o możliwy blackout, o brak inwestycji odtworzeniowych, o koszty transformacji, o tym jak ma działać w „realu” zdecentralizowany system elektroenergetyczny, kiedy zdecentralizowane jednostki produkują 5 % całości potrzeb, jakie korzyści ma to przynieść końcowym odbiorcom kiedy oni jakoś dziwnie cały czas płacą coraz więcej, o coraz większą fikcyjność rynku energii wobec obudowania setkami regulacji , i tak dalej.
Czekamy kto pęknie pierwszy, albo jak w amerykańskich filmach, który samochód jako pierwszy spadnie w przepaść.