Game changers na rynku energetycznym.
W dotychczasowym rozwoju ludzkości, czy patrząc przez pryzmat historycznych zdarzeń czy też myśląc o technicznym progresie cywilizacji, zawsze pojawiały się tzw. game changers – nowe technologie, nowe wynalazki czy też nowe idee lub grupy społeczne, a nawet charyzmatyczni liderzy – całkowicie zmieniające dotychczasowy porządek. Po przyjściu „game changer’a” nic już nie było takie same, wcześniejsze sposoby postępowania odchodziły do lamusa, a wszyscy musieli dostosować się do nowej sytuacji. Zwykle Ci którzy pierwsi mieli w ręku tę nową jakość zdobywali nowe pola ekonomiczne i terytorialne, ale też czasami pierwsi adaptatorzy nowych rozwiązań nie wygrywali, bo następcy bardziej skutecznie wchodzili w bardziej już dopracowane, tańsze i powszechniejsze technologie. Niezależnie czy będąc pierwszym czy następnym w kolejce, najważniejsze jest mieć świadomość kiedy „game changers” na prawdę się pojawiają i w odpowiednim momencie przesiąść się do tej nowej gry z nowymi regułami, bo może wygrywają pierwsi lub Ci blisko czołówki, ale na pewno przegrywają Ci ostatni, którzy cały czas jeszcze zostają przy opuszczonym już przez wszystkich stoliku. W energetyce właśnie zbliża się czas przełomu i kilka nowych zmian jest prawie na wyciągnięcie ręki.
Magazynowanie energii zaczyna być realne.
Zawsze pisałem (np. tu w 2015), że pojawienie się powszechnie dostępnej technologii magazynowania energii zmieni reguły gry. Po latach prób, męki i różnorodnych doświadczeń, magazyny wychodzą na prostą i jak to w technologii bywa – najprostszym sposobem. Żadnych skomplikowanych technologii – masowa produkcja i korelacja z rozwojem elektrycznych samochodów, wprowadza bateryjne magazyny energii szturmem do energetyki. Bateryjne magazyny budowane są i rozwijane na wszystkich kontynentach. Oczywiście na pierwszej linii (przynajmniej PR-owo) zawsze widać Muska i Teslę. Największa dotychczasowa instalacja (100 MW i 129 MWh) znajduje się w stanie Południowa Australia. Musk nie byłby sobą gdyby nie podbił piłeczki jeszcze wyżej (instalacja miała być darmowa, jeśli TESLA nie dotrzymałaby 100-dniowego terminu instalacji), ale tak naprawdę poszedł po najmniejszej linii oporu i buduje magazyny z „klocków” wykorzystując swoje Powerpack 2 – przemysłowe battery storage (baterie litowe oczywiście), gdzie pojedynczy element ma już 210 kWh pojemności z maksymalną mocą chwilową 50 kW. Przy sprawnościach ładowania na poziomie 89/92% jest to już interesująca alternatywa techniczna. Magazyny więc rosną jak grzyby po deszczu i mamy już kolejne 80 MW zrealizowane w Kalifornii i następne projekty w toku. Oczywiście wciąż można znajdować jeszcze słabe punkty – żywotność i gwarancja przez 10 lat, a więc nie za wiele porównując ze „starą energetyką” (choć z drugiej strony to właśnie idealny produkt, który należy relatywnie często wymieniać) i koszt który nadal jest wyższy niż konwencjonalny backup. Trend jest jednak ewidentny, w kolejnym 5-10- leciu takie magazyny będą dominujące w naszych systemach energetycznych. Potwierdza to też Europa, podobne magazyny będzie można zobaczyć już niedługo w Camzow w Niemczech niedaleko polskiej granicy (22 MW), a w Wielkiej Brytanii rośnie właśnie największy rynek komercyjnych magazynów. Co więcej magazyny dopuszczane są jako komercyjni gracze na hurtowym rynku energii, np. w ramach niemieckiego rynku tzw. primary control reserve (PCR) albo w USA decyzją FERC z ostatnich miesięcy jako równoprawny gracz na rynku (w ciągu 3 miesięcy mają być dopracowane szczegóły udziału magazynów w handlu). Tesla prognozuje 3-krotne zwiększenie przychodów z magazynów w 2018 w porównaniu z ubiegłym rokiem, a kolejni gracze dynamicznie wchodzą na rynek. Całość jest skorelowana – baterie samochodowe – domowe magazyny bateryjne – przemysłowe magazyny dla energetyki i z uwagi, że koszty zależą tylko od skali produkcji , magazyny rosną i tanieją. A propos domowych magazynów – nowy Powerwall Tesli waży 122 kg, ma wbudowany inwerter, może magazynować 14 kWh i kosztuje 5 tys. dolarów (plus pewnie ok. 1 tys. za montaż), co może jest dalej zabawką dla bogatych, ale już można powiedzieć, że z wolna magazynowanie schodzi także „pod strzechy” .
Morskie wiatraki rosną niebotycznie
W rozwoju technologii widać zawsze następujące prawidłowości: w początkowym etapie szuka się różnych technologii, testuje alternatywne konstrukcje i publikuje wiele artykułów o różnych koncepcjach i ich szczególnych korzyściach. Jak przychodzi jednak „game changer”, skupia się jedynie na dopracowaniu drobnych szczegółów, ale przede wszystkim masowej produkcji i powiększaniu wielkości. Tak teraz złapały wiatr w żagle morskie (off shore) turbiny wiatrowe. To gałąź OZE, która dla mnie bardziej przypomina wielkie projekty energetyczne (turbiny są gigantyczne i porównywalne gabarytowo – przynajmniej na wysokość, z naszymi blokami węglowymi). Morskie turbiny wiatrowe zaczynają dominować w nowych przyrostach mocy zainstalowanej w Europie i na świecie. Tak wyglądają największe turbiny wiatrowe dzisiaj link (stan z połowy 2017). Prowadzi duński MHI Vestas V164 o jednostkowej mocy dochodzącej do 9.5MW, co pozwala budować już gigantyczne farmy. Największy europejski projekt dziś to 1,3 GW w angielskim Hornsea Project Two na Morzu Północnym (notabene tu używane turbiny Siemensa Gamesa o mocy jednostkowej 8 MW). Ale już pojawia się nowy projekt turbiny Haliade-X – można go zobaczyć na reklamówkach tutaj. GE proponuje monstrum o 260 m wysokości (trochę mniej niż Wieża Eiffla, ale już więcej niż nasz Pałac Kultury). 107 metrowe łopatki pozwalają na osiągnięcie mocy 12 MW i wg konstruktorów dadzą nawet 67 % wykorzystania mocy (Morze Północne). Heliade –X ma być dostępny komercyjnie w projektach od roku 2021. Kolejna dekada zapowiada się więc morderczo dla energetyki konwencjonalnej, przy tak szybkim postępie konstrukcji energetyki wiatrowej. Rosnące moce i spadające koszty oraz wzmiankowane powyżej postępy w magazynowaniu energii wytrącają argumenty o nieprzewidywalności produkcji i konieczności mocy zapasowej. Oczywiście jeszcze kilka lat (pewnie pełne zrównanie kosztów w okolicach 2022-2027 w zależności od regulacji antywęglowych) , końcowy wynik jak zachowają się projekty Gen III + energetyki jądrowej (na razie kiepsko) i wielkoskalowa energetyka morska zaczynie dominować. Nie mamy co prawda aż tak dobrych warunków wietrznych jak Morze Północne, ale mamy w końcu kawałek morza, a więc coś będzie wiało też z przyzwoitym współczynnikiem wykorzystania mocy.
Prawnicy bardziej potrzebni niż inżynierowie
Ostatni „game changer” nie dotyczy bynajmniej technologii, bo zmiany reguł gry wcale nie muszą dotyczyć wyłącznie techniki. Energetyka już tego doświadcza, rola inżynierów sprowadzana jest do nudnych i niezauważanych przez inwestorów i zarządy działań, zwykle na końcach procesów decyzyjnych. Energetyka staje się grą prawników i to na każdym – strategicznym, taktycznym i lokalnym poziomie. Strategicznie decyzje o rozwoju technologii zapadają bardziej w Brukseli niż na komputerach projektowych wynalazców – to drobne prawnicze zapisy w kolejnych regulacjach ETS, pakietów zimowych i innych dyrektywach i konkluzjach mają moc sprawczą. To te decyzje ukierunkowują strumień pieniędzy na inwestycje dla jednych i jednocześnie tworzą bariery nie do przeskoczenia dla innych. Tu wynik jest prosty i „game changerzy” jak powyżej mogą tylko zyskać więcej. Prawnicy decydują też na lokalnych rynkach gdzie reguły i zapisy legislacyjne przekładają się na warunki działania dla danego sektora. Niekoniecznie zawsze może wygrać ta sama strona, bo polski przykład z rozwiązywaniem kontraktów długoterminowych na kupno energii z farm wiatrowych (po cenach prawie równych starej opłacie zastępczej) pokazują ryzyko szybkich interesów. Podobnie było kiedyś w Czechach i w Hiszpanii i tak jak tam też i w Polsce kończy się sporami prawnymi i arbitrażami. Pierwsze polskie ekspertyzy prawne (zarówno lokalnych jak i globalnych kancelarii) jednak biorą stronę rodzimych koncernów. Na ostatnim lokalnym poziomie inwestycji też jest jak każdy widzi. Prace inżynierskie schodzą na plan dalszy, bo przed założeniem gumiaków i wpuszczeniem koparki na plac budowy albo przed pierwszym przeliczeniem dwóch energetycznych wartości, najpierw setki i tysiące godzin musza przerobić … prawnicy. To oni analizują każdy z zapisów i paragrafów i tworzą (realne i też nierealne) potencjalne scenariusze zagrożeń i rejestry ryzyk. Chyba ten fakt powinny uwzględnić uczelnie i zmodyfikować programy nauczania. W końcu mamy propozycję reformy i Uczelnia 2.0, która ma skupiać kierunki i integrować specjalności. W energetyce proponuje koniecznie wciągnąć w specjalizację prawników – w końcu od nich teraz więcej zależy.
No to, rzeczywiście branże carbonowa i naftowa potrzebują szybkiego programu naprawczego… Bo branża chemiczna szybko tego nie wchłonie. Gaz ma jeszcze nadzieję w silnikach do rakiet kosmicznych, ale resztę sektorów czarno widzę i jako potencjalne żródło He3.
Za to branża nukluarna znalazła wyjście z tej sytuacji:
– elektrownie dla misji kosmicznych
– silniki rakietowe
– napęd dla „brudnych pocisków” takich jak Status-6 czy jeden z pocisków rakietowych Putina + głowice do części z nich
Ciekawe też są przemysłowe reaktory HTR, pod które będzie można podczepić jakąś część przemysłu węglowego, a do tego produkować wodór
Andrzej Słowik albo bogato się ożenić