Zarówno w teorii gier jak i w praktyce przemysłu gier planszowych i komputerowych spotyka się gry kooperacyjne (coalitional games ). Założenie w grze zabawowej jest proste – zamiast samodzielnie pokonywać smoki, zamaskowanych terrorystów, obce wojska (Call of Duty) lub niemoralne korporacje – kilku graczy łączy swoje siły (lub komputerowe postacie) w jedną grupę wspólnie walczącą o zamierzone cele. W klasycznym opisie teoretycznym brzmi to nawet jeszcze ładniej – CK to gry, w których gracze mogą tworzyć podzbiory, w których każdy uczestnik koalicji będzie uzyskiwał wartość niemniejszą niż gdyby nie brał udziału w koalicji, a rozwiązaniem teoretycznym jest podział wartości (wypłaty) pomiędzy wszystkich jej członków.
Problemem tego typu zabaw i właściwie z życia wziętych przypadków nie jest jednak analiza formuł matematycznych (te można zawsze zapisać na bardzo skomplikowany sposób), ale wcześniej czy później dylemat zaufania (tzw. assurance game). Rousseau opisał to w postaci stag hunt – polowania na jelenia – gdzie dwie osoby na polowaniu mogą wybrać albo strategie współpracy (i zdobycia jelenia) lub ciągnięcia we własną stronę (upolowanie królika) – problem jest, bo trzeba podjąć tą decyzję samodzielnie, nie znając wyboru drugiej strony (a nie trafiając np. ja chcę razem, a on osobno – nic się nie upoluje). Przypadek jest rozwijany często w zabawy quasi-edukacyjne i sam miałem przyjemność grać w taka grę na studiach MBA – odpowiednia tabela pokazywała warianty zachowań, trzeba było wystawić karteczki z odpowiednimi numerami i wygrywało się najwięcej jeśli dwie grupy chciały współpracować (obie strony niski numer, ale można było też dużo zyskać gdy my wysoki a oni niski). Oczywiście moja grupa uzyskała najgorszy wynik na sali, choć realizowała przeforsowaną przeze mnie strategię – cały czas dawania sygnału że chcemy kooperować (teoretycznie najlepszą) ale nasi partnerzy w rzeczywistości okazali się oponentami i z przyjemnością łupili nas jak rozbójnicy na gościńcu. Ten realny przypadek wyleczył mnie z idealizmu i łatwej wiary, że wystarczy pokazać zyski ze współpracy i równy podział uzyskanego efektu bo w życiu jest zwykle inaczej i każdy zawsze bierze pod siebie. Okazało się to też na koniec naszej studenckiej zabawy. Prowadzący sprytnie wydrukował na kartce tylko 6 rund z zapisem punktowym i okazało się, że prawie 75 % uczestników na samym końcu (w 6 rundzie) nie oparło się pokusie żeby jednak przeciwników korporacyjnie „wymanewrować” zmianą strategii, po czym naprawdę było kwaśno w stosunkach międzyludzkich jak i podczas samej gry gdy okazało się ze 6 rund to jednak nie wszystko.
W życiu, gry kooperacyjne spotyka się co chwile – na każdym poziomie od spółek, wspólnych projektów wielkich korporacji, aż po strategie współdziałania państw. Życie pokazuje że teoria i sprawiedliwy podział to jedno, a praktyka to zupełnie coś innego – a najlepiej widać to w zachowaniu nowych rosyjskich (a pewnie i nie tylko) biznesmenów, gdzie przeprowadzenie dwa razy udanego biznesu dla więcej niż jednej strony, zdarza się rzadziej niż zwycięstwa polskiej reprezentacji nad teamami z pierwszej 30 klasyfikacji UEFA.
Rozdźwięk pomiędzy szlachetną teorią a przyziemną praktyką w (skądinąd szlachetnie ideowej) Unii Europejskiej widać jak na dłoni …. w podejściu do polityki energetycznej. Niby wspólna, a w rzeczywistości jak nigdzie indziej, każdy ciągnie w swoja stronę. Mamy więc z jednej strony niemieckie interesy i Energiewede – politykę promującą nowe odnawialne źródła energii, a za tym i wielomiliardowe inwestycje i dotacje dla rodzimych koncernów szukających pola zbytu na nowe wyroby, strategię w tym kawałku zbieżną z interesami Danii gdzie też producenci są aktywni i każda nowa pro-ekologiczna regulacja to dodatkowe punkty do PKB. I z drugiej strony niemieckie bezpieczeństwo energetyczne kosztem dostaw gazowych z Rosji, więc punkt ciężkości na ekologię, wiatraki i rezygnację z energii jądrowej. Po drugiej stronie (francuskiej) granicy już zupełnie inna perspektywa i energetyka jądrowa nadzwyczaj mile widziana, bo i podstawą jest produkcji i dochodów wielkich korporacji, ale za to francuska deputowana z przyjemnością chciała doprowadzić do wprowadzenia zakazów poszukiwania gazu łupkowego w Europie (bo i po co jeśli jest energia nuklearna). Południe zajęte innymi sprawami (długami) i mając trochę słońca nad głową może nieco mniej aktywne, tak jak i Skandynawia która ma i wodę i wiatr i biomasę i energetykę jądrową też w zapasie. Na tym tle biednemu zawsze wiatr w oczy, bo Polska ma tylko węgiel, który ma jedną wspólna cechę dla wszystkich krajów – że jest korzystnie jak jest zabroniony. Polska w energetycznej grze kooperacyjnej ma słabe karty i często jest stawiana do kąta bo niewiele może dać do grupy, może poza samymi swoimi pieniędzmi na zakup innych technologii. Nie jest więc dobierana do wygrywających zespołów, a zwykle stoi samotnie i musi smutnie kolejny raz wetować ustawy o tyle dobre dla innych co niekorzystne dla siebie. Jak na razie wciąż jest słabo bo nie potrafimy dobrać fajnej grupy, ale też nie przejmowałbym się za bardzo bo jak pokazuje doświadczenie, kooperacyjne koalicje zawiązują się szybko, ale rozpadają się jeszcze sprawniej, bo zaraz ktoś nie oprze się pokusie by jak pisał nasz klasyk od pokrzepiania serc „wyrwać czerwonego sukna trochę więcej dla siebie”. Jak udowadnia praktyczna teoria gier – najlepiej zawsze robić swoje, bo im szybciej zbudujemy nowe, dobrze działające elektrownie, im szybciej pokażemy alternatywę paliw gazowych z własnych złóż lub LNG, a i przygotujemy się do atomowej alternatywy – tym szybciej okażemy się wartościowym członkiem koalicji i zespołu. Trzeba tylko zawsze patrzeć na to, że znów będzie kolejna runda i umieć zwalczyć pokusę szybkiej gry na własne zyski.