Większość z nas niewiele wie o tym rejonie – chyba, że dzieje się coś gwałtownego i niedobrego, a w historii Armenii nie brak takich momentów. Wydaje nam się, że jest to kraina gdzieś na skraju Europy, a tymczasem jej historia jest o wiele bogatsza od naszej – bo pierwsze potężne królestwa były tam już nawet X wieków p.n.e. Armenia jest też nierozerwalnie związana z chrześcijaństwem, które zostało tam przyjęte jako religia państwowa już w 301 roku naszej ery – a więc jest to najstarszy chrześcijański kraj świata. Gorzej z samą historią państwowości bo lokalizacja pomiędzy wielkim imperiami (Bizancjum, Persja potem Turcja i Rosja) prowadziła cały czas przez historie do najazdów, podbojów, krótkich okresów chwilowej niezawisłości, a potem zawsze bitew, pogromów i rzezi. Z ostatnich lat 90-tych znamy konflikt z Azerbejdżanem o tzw. Górny Karabach, ale najbardziej dramatycznym momentem we współczesnej historii była rzeź Ormian (genocyd – ludobójstwo) z 1915 roku (dziś obchodzone są coroczne uroczystości od 24 kwietnia). Ormianie wówczas zamieszkiwali właściwie na całym terytorium Anatolii tureckiej (a nie tylko na obszarze dzisiejszej Armenii), a szacunki ludności mówią nawet o ponad 2 mln (na terytorium obecnej Turcji). Rozpoczęta w kwietniu 2015 turecka operacja miała (wg Turków) pokojowo przemieścić i przesiedlić mniejszość ormiańską, a w rzeczywistości stała się bezwzględnym ludobójstwem, gdzie Ormianie ginęli od kul albo byli (nawet pół miliona ludzi) wygnani na Pustynię Syryjską, aby umrzeć z głodu lub pragnienia.
Szacuje się, że w Turcji ocalało zaledwie 500 tys. Ormian (z czego zaledwie 150 tys. zostało w Turcji), a wydarzenia te są czymś szczególnym w ich historii (zawsze pojawiają się w dyskusji, kiedy spotka się Ormianina). Straszliwa historia Armenii i jej narodu widoczna jest też w miejscach, w których można ich spotkać, w samej Armenii populacja liczy zaledwie 3 mln mieszkańców (trzeba więc rozumieć jak tragiczna dla narodu była rzeź Ormian), natomiast cała światowa diaspora ormiańska to milionów prawie 11 (jedenaście!!!) i można ich spotkać w Rosji, ale też w USA, Kanadzie, Francji i innych krajach świata. Według mnie – Ormianina można zawsze poznać łatwo – po toastach. Tradycja biesiadowania jest tam (jak i w okolicznych krajach) bardzo rozpowszechniona, ale ormiańskie toasty są zawsze najdłuższe (Ci co byli na Białorusi niech przemnożą białoruskie razy 3 lub 4). Odpowiednie wznoszenie toastów jest zresztą uważane jako wyznacznik kultury i każdy wykształcony i na poziomie mężczyzna powinien być przygotowany do tego, że w pewnym momencie musi wstać i powiedzieć coś z jednej strony długiego i kwiecistego, ale z drugiej chwytającego za serce i niosącego głęboką życiową prawdę, i nade wszystko z końcowym zdaniem, które podsumowuje wszystko – inaczej w ogóle nie powinien zasiadać w Armenii lub z Ormianami za granicą do stołu.
Armenia wróciła znowu na światowe serwisy z wiadomościami – w stolicy wybuchły gwałtowne demonstracje w odpowiedzi na zapowiadane podwyżki cen energii elektrycznej. Jak zawsze pewnie nie tylko tym spowodowane, ale dziś energia jest jak kiedyś chleb – zmiana jej ceny dla ludności powoduje wzburzenie i jest niejako katalizatorem protestów, który może zmieść rządy i rządzących. Na początek- ile właściwie kosztuje energia w Armenii – w porównaniu naszych cen to nie tak dużo, gdyż obecna taryfa (odbiorcy indywidualni) w dzień (odpowiednik G12 szczyt) to ok. 42 dram armeńskich ( 1 zł to 130 dram czyli energia jest po ok 0,3 PLN/KWh – połowę tego co u nas). Podwyżka proponowana była do 58 dram (około 0,46 zł/kWh) wiec widoczna, ale pewnie sama cena energii to tylko wierzchołek góry lodowej niezadowolenia.
Natomiast sama energetyczna pozycja Armenii jest nie do pozazdroszczenia – bo jeszcze bardziej niż u nas związana z geopolityką .
Patrząc na animozje pomiędzy krajami i położenie geograficzne Armenii widać trudności w zaopatrzeniu w surowce (gaz i ropa). Obecnie Armenia zasilana jest albo z Rosji (ale poprzez Gruzję) albo z Iranu.
To wiele wyjaśnia jeśli popatrzeć w atlasy surowców naturalnych – surowców energetycznych, których w Armenii brak i w sposób jaki wytwarzają energię. Ostatnie 25 lat Armenii to dość desperacka walka o niezależność energetyczną – niestety przegrana. Po pierwsze z czego produkować – rocznie około 6,5 TWh (patrząc na populację o połowę mniej proporcjonalnie niż Polska) – elektrownie w Armenii to mniej więcej po jednej trzeciej cieplne (ale na gaz), wodne i elektrownia jądrowa. Elektrownia jądrowa Metsamor to oczywiście spadek po Związku Radzieckim i zainstalowane dwa WWER -440, z których działa już tylko jeden (z 1979 r) i daje netto ok 400 MW. Ten relatywnie mały kraj musi wiec utrzymywać technologię jądrowa – alternatywą są jedynie wymagające importowanego gazu elektrownie- stara EC w Erewaniu (ok 600 MW) i upgradowana w 2012 w Hrazdan (ponad 1700 MW całkowitej mocy). Armenia robi co może i już zwiększyła udział elektrowni wodnych (jedna nawet zbudowana z częściowym kapitałem amerykańskim), ale cała reszta naturalnym trybem wpadła w ręce rosyjskie. Elektrownia jądrowa Metsamor powinna być wyłączona w 2016, ale bez niej nie da się zbilansować potrzeb energetycznych kraju. Od 2003 zresztą jest praktycznie w rękach Rosatomu zapewniającego technologię, paliwo i kredyty. Patrząc na kolejne 1/3 energetyki z gazu i jedyne możliwe połączenia z Iranem (drożej) lub Rosją (podnoszenie cen) widać, że prosto nie jest i nawet desperackie próby uzyskania niezależności energetycznej, tylko zaciskają pętle na szyi. Teraz koncepcją jest kontynuacja atomu i wybudowanie 1200 MW (oczywiście rosyjski WWER) w Mestsamor i wtedy finalne odstawienie starego reaktora, ale oryginalnie miał to już być w budowie, która miała być zakończona w 2016. Teraz mówi się o 2020, ale jak z tymi jądrowymi terminami to sami wiemy dokładnie. Jest nawet jeszcze coś co łączy polski i armeński program jądrowy – w czerwcu 2009 australijska firma Worley Parsons podpisała w Armenii kontrakt wart 460 mln USD na zarządzanie projektem budowy nowego bloku, u nas była odpowiedzialna za badania środowiskowe i wiadomo jak się skończyło. Armenia jest więc między młotem a kowadłem – nieprzyjaźni sąsiedzi (granica z Turcją jest w praktyce zamknięta), a z drugiej strony całkowita zależność od importowanych surowców (więc drogo) i część jądrowa zależna kapitałowo i technologicznie od Rosji. Wszelkie próby lawirowania, budowy czegoś inaczej lub nawet flirtowania ze światem zachodnim, za chwile spowodują wysłanie jasnego sygnału. Tak stało się kilka dni temu wraz z ogłoszona podwyżką.
Ponieważ dziś łatwiej o chleb niż o energię, ludzie wyszli na ulicę, a reakcja sił porządkowych była nadzwyczaj nerwowa i brutalna. Teraz Premier Armenii przesyła bardziej pokojowe sygnały, oficjalnie cofając proponowana podwyżkę, która miała wejść w życie 1 sierpnia, proponując niezależne audyty dystrybutora – firmy energetycznej (będącej pod kontrolą Rosjan) czy rzeczywiście te ceny musza być tak wysokie (zapowiadając, że jeśli tak to trzeba będzie płacic). Życie pokaże co będzie dalej, ale jak widać na przykładzie z dalekiej Armenii- czasami po szybkich regulacjach z całkiem niedalekiej i bliskiej nam struktury politycznej – energetyka jest dziś doskonałym narzędziem kontroli i nacisku. Wiele mówi się o wojnie hybrydowej, a mniej o takiej mniej wojnie a bardziej efektywnym grożeniu palcem za pomocą uzależnienia energetycznego i łatwego definiowania cen – już dla całych państw. I myśląc o burzliwych przykładach z historii warto własną niezależność zaczynać od utrzymywania niezależności energetycznej. Tak na wszelki wypadek i dla wygłaszania tylko optymistycznych toastów.
Jeden komentarz do “Energia ważniejsza niż chleb – Armenia protestuje przeciwko podwyżkom …”