Chaos lokalny i globalny. Rozpruty worek ze światowymi decyzjami, a strażnikami opinii publicznej są osoby wykradające dokumenty.
Lokalny problem z górnictwem trwa. Jest maj, a więc powstała PGG, rozwiązując (na kilka do kilkunastu miesięcy) problem Kompanii Węglowej. Niestety okazuje się, że w Polsce są jeszcze inne spółki węglowe, a ich problemy są dokładnie takie same. Przy ubiegłotygodniowym poziomie światowych cen węgla (45 $/tonę), żadna ze spółek nie jest rentowna i każda z nich traci płynność finansową. Energetyka jak biały rycerz wzywany jest ponownie na ratunek – a opcja ze zmianą nazwy i wpompowaniem tymczasowych pieniędzy pojawia się jako koncepcja dla kolejnych spółek. Jak widać w tym artykule KWH ma przejść konwersję na PHW (koszt 500 mln i zaangażowanie Enea), JSW otrzyma wsparcie bankowe (konwersje długów) ogłasza wyprzedaż wszystkiego (o tym można przeczytać tutaj). Czas jest kupowany poprzez przesunięcie środków finansowych z innych sektorów (co oczywiście zablokuje inwestycje energetyczne) i zezwolenie na działanie w obecnym kształcie i z podobnym poziomem strat, co oczywiście wygeneruje kolejny zestaw problemów za rok. Chyba od razu można zaplanować nowe nazwy dla górniczych spółek w 2017, bo przecież znowu konieczny będzie program restrukturyzacji.
Europejski problem – Bałagan z emisjami – trwa. Europejski system handlu emisjami będący głównym narzędziem europejskiej polityki klimatycznej zaczyna jak mityczny wąż Uroborus – połykać własny ogon. ETS kręci się w kółko i już coraz mniej osób i firm w ogóle rozumie o co chodzi, poza tym, że ceny certyfikatów mają być wysokie i że na tym można zarobić. W ostatnim tygodniu mieliśmy zalew informacji o bałaganie rozpoczynając od wyroku trybunału UE, który stwierdził uchybienia w decyzjach ustalających maksymalną liczbę pozwoleń na emisję i potem nieprawidłowości w tzw. cross-sectoral correction sector (więcej o tym można przeczytać w tym artykule). Z technicznego punktu widzenia problem jest drobny (niedokładności dotyczą zaledwie 100 mln ton CO2 czyli poniżej 2% ogólnej wartości), ale prawniczo i finansowo jest to blokada prawna i chaos decyzyjny. Cześć sektorów przemysłowych pozostaje w zawieszeniu i może oczekiwać na zmiany ilości pozwoleń – ale oczywiście przy europejskim tempie biurokratycznych mechanizmów zostanie to wydane pewnie już po zakończeniu okresów obrachunkowych. Problemy są również na poziomach bardziej bezpośrednich, bo rynek CO2 (jako generalnie mętny i niejasny) zaczął być chętnie używany przez wielbicieli interesów w mętnej wodzie i służyć jako europejska karuzela wyłudzeń VAT. Łatwość wirtualnych transakcji i możliwość ich zamotania przez łańcuszek firm w wielu europejskich krajach otwiera zupełnie nowe perspektywy przy których nasze, krajowe VAT-owe interesy na stali czy fałszowanej benzynie to amatorstwo. Może się nagle okazać, że niejasność unijnych regulacji, które były pewnie korzystne z punktu widzenia interesów całych państw (polityka energetyczna), realnie stworzyła obszar niejasnych interesów, które będą uderzać w ściąganie podatków.
I mamy też techniczny problemy z utrzymaniem poziomu emisji CO2 -(więcej o tym w tym artykule) nowe dane pokazują, że jakoś ta emisja nie chce spadać. Ale z tym jest akurat najmniejszy problem – poprawi się współczynnikami korygującymi i wykluczy się niektóre sektory przemysłu – więc na papierze na koniec będzie w porządku… tylko ile jeszcze papier wytrzyma.
Światowy problem – omijanie samych obywateli w procesie decyzyjnym – trwa. Problem oderwania się decyzji politycznych od rozsądku ekonomicznego i technicznego idzie w parze z oderwaniem się od wpływu samych obywateli na ten proces decyzyjny. Zaczyna wyglądać, że standardem staje się ustalanie norm, reguł, przepisów i traktatów – w całkowitej tajemnicy przed obywatelami, których te regulacje dotyczą. Najmocniejszy przykład to TTiP Transatlantic Trade and Investment Partnership (TTIP) (Transatlantyckie Partnerstwo w dziedzinie Handlu i Inwestycji) – negocjowanie wielkiej strefy wolnego handlu pomiędzy USA a Europą. Poza zdawkowymi marketingowymi hasłami, że ma być wolny handel i ma być lepiej – nic więcej właściwie nie wiadomo, ponieważ cały proces negocjacji ma charakter tajny (!!!) i zawartość negocjowanego traktatu nie jest udostępniana dla opinii publicznej. Wygląda więc na to, że kluczowe porozumienie, które może nawet wyjąć kolejne 600 tys. miejsc pracy z Europy, mocno osłabić rolnictwo, przynieść prymat wielkich korporacji nawet nad krajowymi regulacjami (link do artykułu) w imię nadzwyczaj hipotetycznych korzyści dla mniejszych firm i dla samych obywateli (już nawet marketingowo nie udaje się w tym zakresie nic wymyślić) jest tajne i sekretne. Nic więc dziwnego, że jak część zapisów ujrzała światło dzienne – reakcja opinii publicznej była natychmiast na nie i wrzuciła część krajów na kurs kolizyjny z TTiP (więcej w tym w artykule). Kluczem do problemu jest moim zdaniem właśnie ta tajność i rola rządów poszczególnych państw. One wcale nie widzą wielkiego problemu w tym, że zapisy traktatów są negocjowane bez informowania, a już na pewno pytania o zdanie społeczeństwa. Na koniec najwyżej rzuci się na stół napisane prawniczym językiem niejasne paragrafy, a w zamian urządzi się jakiś festyn i puści komercyjne reklamy. Role strażników demokracji zaczynają przejmować organizacje i prywatne osoby – korzystając w dobrej wierze z hakerskich możliwości epoki cyfrowej – podają do wiadomości zwykłych obywateli te dość kontrowersyjne i wstydliwe zapisy. Mamy więc i Greenpeace, który walnie przyczynił się do dyskusji o TTiP (więcej o tym można przeczytać tutaj.) bo tylko dzięki nim widać co jest w ogóle planowane w traktacie. Na dniach objawił się też bohater z tzw. Panama Papers – samotny rycerz, który ujawnił szczegóły lokowania miliardów w rajach podatkowych (link do artykułu).
Jego diagnoza pokazana we właśnie opublikowanym manifeście jest niestety trafna – żyjemy w czasach coraz mniej etycznych, a bardziej relatywistycznych, gdzie można udowodnić (prawniczo) właściwie wszystko, a to oznacza po prostu nieudolność rządów i postępującą światową korupcję. Dopóki więc godzimy się na prymat fikcji nad zdrowym rozsądkiem – taki też będzie i świat, w którym będziemy żyli.