Nowy rok powinien rozwijać się powoli. Mamy przed sobą jeszcze prawie 350 dni, tymczasem w energetyce wszystko się dzieje znacznie szybciej niż zwykle. Może to znak czasów, że wszyscy się spieszą – dziennikarze, politycy, managerowie, informatycy i naukowcy. Jednak czy szybciej znaczy lepiej? Raczej nie.

Rosyjscy hakerzy w akcji, a dziennikarze jeszcze szybsi.

To, że cyberbezpieczeństwo jest kluczowe wiadomo już od dawna. Nic jednak nie podnosi temperatury bardziej niż news, że zagrożenie jest globalne i na dodatek przychodzi z Rosji. Dziennikarze uwielbiają sensację i zawsze chcą być szybsi od samej informacji, a szczególnie szybcy są w kopiowaniu newsów zwłaszcza jeśli te pochodzą z renomowanych źródeł. Na początku roku świat obiegła wiadomość o rosyjskich hakerach paraliżujących amerykańskie linie dystrybucyjne, którą jako pierwszy opublikował Washington Post. Samo zagrożenie bezpieczeństwa energetycznego przez ataki informatyczne jest ewidentne, a najgroźniejsze są rzeczy „niewidoczne dla oczu” – nowe zabawki wojskowych laboratoriów przygotowane do użycia w razie konfliktu. Niestety czasami też groźni są dziennikarze, bo zamiast realnych informacji wszystko wkłada się w jeden wzorzec żeby było groźnie i efektownie. Po kilku dniach wiadomości o cyberatakach w Burlington Electric w stanie Vermont zostały zdementowane i tak naprawdę okazało się, że znalezione na jednym z komputerów pliki (bardziej narzędzi hakerskich niż samych wirusów lub trojanów) nie były aż tak krytycznie groźne, gdyż sam komputer nie był w żadnym wypadku podłączony do systemu sterowania siecią energetyczną. Taki finał nie powinien budzić zdziwienia, bo akurat energetyka w USA jest broniona przez dość dobry (jeśli nie najlepszy) zestaw norm (NERC CIP), które wymagają całkowitego odłączenia od świata zewnętrznego krytycznych instalacji zarządzających sieciami lub największymi elektrowniami i wymagają ciągłego nadzoru wszystkich komputerów i zainstalowanego na nich oprogramowania. Owszem, wykryto coś nieuprawnionego (wciąż jeszcze nie militarną zabawkę, bo takie trudno złapać) ale nie w systemie sterowania a w jakimś komputerze, który był w samych pomieszczeniach firmy. Ten problem- gdzie kończy się system sterowania – infrastruktura krytyczna, a gdzie inne komputery przedsiębiorstwa- był zresztą przedmiotem dyskusji w USA i wreszcie postanowiono w decyzji o tzw. bright line – definicji, gdzie jest granica infrastruktury krytycznej i tak w amerykańskiej energetyce jeśli cokolwiek jest podłączone do systemów sterowania dłużej niż 15 minut to musi spełniać wspomniane normy NERC CIP oraz być nadzorowane i „oklatkowane” od dostępu z zewnątrz. Takie, praktycznie odłączenie krytycznych komputerów od jakiegokolwiek dostępu z zewnątrz znacznie ogranicza możliwości apokaliptycznych wizji bo (przynajmniej w energetyce amerykańskiej) stosowana jest konsekwentna polityka bezpieczeństwa. Tutaj można podać jako przykład szeroko komentowany atak na ukraińskie systemy zasilania w energię w poprzednim roku, który byłby niemożliwy do zrealizowania gdyby stosowano analogiczne jak w USA procedury.

Natomiast, po problemach z wyciekiem e-maili Hillary Clinton w kampanii prezydenckiej, w USA nastąpiła histeria cyberbezpieczeństwa i dziennikarze wręcz prześcigają się w nadreagowaniu na zagrożenia. Wszystkiemu winni są oczywiście Rosjanie, bo kto ich tam zresztą wie – na pewno mają jedne z najlepszych, ofensywnych systemów wojny cyberinformatycznej, ale może jednak warto żeby informacje medialne były rzetelne, bo za nimi powinna iść rzetelna polityka bezpieczeństwa. Tymczasem u nas jak zwykle u nas na odwrót. Po każdym z incydentów (nieważne czy są to rzeczywiste zagrożenia czy nie) następuje fala apokaliptycznych artykułów powiązana z brakiem działań w zakresie kompleksowych procedur bezpieczeństwa. Minęło kilka lat i dalej nie mamy zintegrowanego podejścia i jest mnóstwo ośrodków decyzyjno- doradczych (wojsko, policja, BBN, RCB , itd., a powołane NCC nie wydaje dokumentów o przemyśle). Przykładowo coś takiego jak amerykańskie NERC CIP w Polsce w ogóle nie istnieje i w bezpieczeństwie informatycznym posługujemy się zlepkiem ogólnych norm ISO lub norm producentów systemów (jak ISA) bez dobrego, dobrze zdefiniowanego narzędzia dla energetyki. W rezultacie, jak zwykle mamy– stosunkowo dobrze zabezpieczone systemy dla ataków hakerskich (każdy z działów koncernów energetycznych robi co może) i raczej mało-przekonywującą ochronę dla rzeczywistych broni militarnych. Gdyby faktycznie pojawił się w Polsce jakiś atak…. to dopiero wtedy dziennikarze mieliby o czym pisać… z tym, że mogliby nie mieć jak napisać ani jak wysłać tych informacji, bo dawno nie byłoby już prądu.

Pierwsza aukcja OZE- czyli jak zwykle IT górą.

Za nami kilka pierwszych dni w nowym roku i finalne rozstrzygnięcie pierwszej w kraju aukcji na nowe instalacje OZE. Przypominając – nowa ustawa o OZE wprowadza długookresowe wspomaganie typu taryf gwarantowanych dla nowych instalacji wygrywających aukcje na specjalnej platformie informatycznej. Pierwsza aukcja odbyła się 30 grudnia i zaraz po nowym roku jej wyniki zostały zatwierdzone przez URE. Wygląda więc na to, że sprawa rozwija się prawidłowo… przynajmniej na papierze. Rzeczywistość jak każdy mógł zobaczyć z komunikatów prasowych, wypowiedzi medialnych i prawdopodobnych za chwilę sprostowań, zażaleń i możliwych procesów sądowych – jest niestety inna. Kolejny raz w polskiej rzeczywistości – system informatyczny zwyciężył nad materią. Albo czas na tworzenie systemu był za krótki, albo za małe testy albo też były inne powody, ponieważ sama akacja nie przebiegła gładko. Wielu uczestników skarżyło się na brak możliwości zalogowania, a potem składania ofert i w rezultacie nie wiadomo do końca ilu podmiotom nie udało się wystartować w aukcji i czy uzyskane ceny, rzeczywiście oddają układ sił oferentów. Niestety co gorsze, nieszczęśliwe działanie systemu IT znowu skłóciło uczestników rynku i wprowadziło zamieszanie. Chcieliśmy, żeby pierwsza aukcja była w 2016 i żeby była elektroniczna i żeby były wyniki – w teorii wszystko się udało, jednak dlaczego czujemy jakiś dziwny niesmak, że znowu coś jest nie w porządku?

Spór węgla z wiatrem… pogodzony przez mrozy?

Energetyka jest grą o sumie zerowej – zawsze ktoś zyskuje i ktoś traci. W tym kontekście należy patrzeć na spór węgla z wiatrem – im więcej jednego tym mniej drugiego. Szczególny problem sprawia jeszcze dzień świąteczny lub weekendowy, kiedy produkcja energii z wiatru (kiedy jest wysoka) mocno zaniża produkcję z węglowych elektrowni (bo wiatr ma pierwszeństwo odbioru), a to powoduje nie tylko problem zmniejszonej produkcji, ale i konieczność odstawień bloków (to wynika ze specyfiki produkcji węglowej i tzw. minimum technicznego mocy – minimalna moc, na której może trwale pracować blok energetyczny – zwykle MTM leży na poziomie ok 50% mocy znamionowej). Pod koniec roku wiatr wiał szczególnie silnie i w dni świąteczne spowodowało to istotne kłopoty, bo przy małym ogólnym zapotrzebowaniu, a dużej generacji wiatrowej, operator systemu nie tylko wykorzystał dostępne możliwości (obniżenie mocy bloków w regulacji, odstawienia i maksymalizację pracy elektrowni szczytowo-pompowych w trybie pompowania), ale co ciekawe po raz pierwszy zdarzyło się tzw. zaniżanie mocy elektrociepłowni. Generacja energii i ciepła w skojarzeniu jest oczywiście bardziej ekonomicznie opłacalna, ale w nowym rynku (wiatrowo-węglowo – handlowym) okazuje się, że nie zawsze, bo operator nakazał chwilowe odstawienia bloków pracujących w skojarzeniu i przejściu na podgrzewanie wody w tzw. kotłach wodnych (tylko produkcja ciepła). Takie, szczególne dni są zmorą nie tylko polskiego operatora. Sytuacja powtarza się wszędzie, gdzie wiatru jest dużo, bo zwykle (w czasie tygodnia) można to zregulować bez problemu, ale czasami nadmiar energii wiatrowej jest tak duży, że pojawiają się np. tzw ujemne ceny energii ( na rynku niemieckim, w przypadku złego przewidywania lub braku możliwości regulacji stosowana jest specjalna zachęta do odbioru energii z systemu za dopłatą). Jak widać klasyczna ekonomika produkcji nie zawsze działa tak jak kiedyś i nagle może się okazać, że bardziej opłacalne jest produkowanie w droższych urządzeniach lub nie produkowanie, a kupowanie. Ciekawe co przyniesie przyszłość. W każdym razie spór wiatrowo-węglowy się zaostrza, bo operator nawet zasygnalizował, że w szczególnych przypadkach, kolejnym krokiem może być redukcja poboru energii z farm wiatrowych. Wiatr odpowiada, że nie on jest zły, a sama struktura systemu, w którym nie ma mocy szczytowych, ale już wszyscy o tym zapomnieli, bo pojawiło się większe zapotrzebowanie (system w pierwszym tygodniu roku brał nawet ponad 25 tys. MW chwilowo) i dało się upchnąć naprawdę wysoką generację wiatrową (ponad 5 tys. MW chwilowo – nawet skończył się zakres wykresu na stronie informacyjnej gpi w TGE).

Teraz wszystkich powoli godzą mrozy. Utrzymuje się bardzo wysoka, ogólna produkcja, bo zapotrzebowanie jest wyjątkowo duże, a i przy mrozach wiatr słabnie lub nawet w ogóle nie wieje (już nawet tylko 500 MW lub niżej ) więc i problem sam się trochę rozwiązał. Szybko wieje, ale i szybko przestaje. Szkoda, że dalej nie ma kompleksowego pomysłu jak obie strony pogodzić …. na każdą pogodę.

Reanimacja górnictwa … szybko, ale dlaczego hurtem jest drożej?

Na koniec wieloodcinkowy serial o zmianach w polskim górnictwie. Wraz z początkiem roku (coś jakby deja vu) mamy szybką, kolejną konieczność reanimacji spółki węglowej (tym razem KHW). Pomimo wyższych, już znacznie, cen węgla na rynkach światowych, spółka ugina się pod ciężarem kosztów, starych długów i wymaga reanimacji oraz … dofinansowania. Model wygląda podobnie jak z PGG w ubiegłym roku (pieniądze pochodzą ze spółek energetycznych) i tym razem już prosto jako wcielenie KHW do PGG (i dofinansowanie) – to wszystko zaraz w pierwszym kwartale. Po latach polski węgiel zatoczył koło i znowu staje się „Polskim Węglem”, bo tak zaraz będzie wyglądał zmonopolizowany koncern, który będzie miał wszystko. Można dyskutować czy strategia jest dobra czy zła (z punktu widzenia górników – dobra, z punktu widzenia ekonomii i budżetu – co najmniej bardzo problematyczna, z punktu widzenia akcjonariuszy spółek energetycznych na pewno zła), ale niepokój budzi też co innego. Według pierwszych estymacji, dotacje (inwestycje) reanimacyjne KHW muszą sięgnąć ok. 700 mln złotych, ale mówi się, że jeśli zostanie ta spółka wchłonięta przez PGG to jeszcze dodatkowo należy wyłożyć 400 mln. Czyżby na naszym rynku jak chcemy szybko i hurtem to wychodzi drożej?

Jeden komentarz do “Energetyczny przegląd tygodnia. „Co nagle to po diable””

  1. Nie uważacie, że najlepszym rozwiązaniem będzie zainwestowanie w alternatywne źródła energii? Myślę że największą korzyść można czerpać z wody płynącej, natomiast surowce jak węgiel czy ropa naftowa prędzej, czy później się skończą. Już są firmy, które stawiają na aze dla osób indywidualnych. Przykład to http://www.arka-wroclaw.eu/ oferująca pompy ciepła, systemy fotowoltaiczne czy elektrownie wiatrowe. Można? Można.

Zostaw komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *