Ukraina roku 2018 to zupełnie inny kraj niż dekadę temu. Burzliwe wydarzenia rewolucji z przełomu 2013/2014 roku zmieniły układ sił politycznych, ale tak naprawdę to oderwanie przez Rosję Krymu i sponsorowana przez Rosję wojna w Donbasie przyniosły nową tożsamość narodową. Ukraina przez unikatowe 10 minut w zegarze historii została pchnięta w kierunku współpracy z Zachodem i zerwania kontaktów z Rosją. Dziś już nikt nie kwestionuje tożsamości narodowej i odrębności, język ukraiński jest jedynym obowiązującym w komunikacji społecznej, a powoli nawet eliminuje rosyjski ze spotkań biznesowych i technicznych (w energetyce wciąż funkcjonuje język rosyjski, z uwagi na brak ukraińskiej terminologii, ale rozmowy w gronie inżynierów i specjalistów są już mieszane, a pytania obowiązkowo padają po ukraińsku, szczególnie jeśli rozmawiamy z reprezentantami młodszego pokolenia). Konsekwencją jest zupełnie inny niż dekadę temu układ polityczny – pomimo cały czas istniejącego napięcia w polityce partie prorosyjskie już praktycznie nie istnieją. Przechadzając się po naprawdę ogromnym Kijowie, widzimy zupełnie nowy kraj, powoli zapominający o wojnie i skupiający się na pracy, zarabianiu pieniędzy i na zabawie. Miliony ludzi wyjeżdzających i pracujących w Polsce (widziałem autentyczne ogłoszenia o nauce języka polskiego dla dzieci), przekonanie o konieczności zmian (kampanie antykorupcyjne przynajmniej na plakatach, ale i również w próbach wdrażania w praktyce) i codzienna, uporczywa i ciężka praca w kraju jakość dziwnie przypominającego pomieszanie Polski z końca lat 90-tych z jeszcze bogatszymi sklepami i pasażami niż dzisiejsza Warszawa. Na kijowskim Majdanie poza strzelającym w górę obeliskiem rewolucji i otaczającymi go wielkimi tablicami informacyjnymi, jest jeszcze z boku coś wstrząsającego – wzdłuż ulicy na niewielkim murku, ułożony jest ciąg brukowych kostek wyrywanych z ulicy dla budowy barykad, ze zdjęciami poległych – w większości już na kamiennych tablicach, ale na samym końcu wciąż jeszcze częściowo w postaci wydrukowanych zdjęć w foliowych okładkach. Przykre i bolesne, jak to bywa w każdej rewolucji, wygrywają żyjący a dla poległych zostają tylko niewielkie, kamienne postumenty.
Z punktu widzenia geopolitycznego – Ukraina wybiera własną drogę i będzie to przez najbliższe dekady wyłącznie droga na zachód. Widać to we wszystkich programach telewizyjnych i w każdej rozmowie, aneksja Krymu i wojna w Donbasie wykopała niemożliwy do zasypania rosyjsko-ukraiński konflikt, będzie to miało także wpływ na przyszłą ukraińską energetykę. Ukraina w każdej dziedzinie szuka drogi na Zachód, a oczywistym pytaniem jest czy będzie miała możliwość wykorzystania w tym naturalnego geograficznie połączenia z Polską.
Ukraińska energetyka patrząc przez pryzmat organizacji i reform, w nieuchronny sposób przypomina Polskę z końca lat 90-tych, ale sama struktura generacji zdominowana jest przez energetykę jądrową (prawie 54 % produkcji energii) z domieszką elektrociepłowni (w większości gazowych – ok. 9%); małej ilości OZE (w układzie taryfy gwarantowanej – tylko 1,5%) i wody (ok. 9 %). Panoramę uzupełniają elektrownie cieplne (27%), choć z częścią z nich jest duży problem, bo są to byłe bloki węglowe, ale na antracyt wydobywany w kopalniach Donbasu, który dziś jest zupełnie niedostępny na rynku. Przy takim energy mix model rynku na dziś to zblendowanie całej ilości energii w czymś w rodzaju „single buyer” przy różnych cenach dla różnych źródeł. Daje to dziś cenę średnią na poziomie 130 zł/MWh przy odpowiednio cenach dla różnych źródeł – gdzie cenę ciągną w dół elektrownie jądrowe (ok. 60 zł/MWH) a uzupełniają elektrownie cieplne 230 zł/MWh, 250 zł/MWh elektrociepłownie i ponad 500 zł/MWH zielone. Na rynku detalicznym z kolei cały czas występuje częściowe subsydiowanie (pomimo podwyżek w ostatnim czasie), ale i próby urynkawiania co wychodzi różnie przy tak niskich kosztach dla odbiorców indywidualnych i tak można liczyć na finalną cenę ( brutto – całość energia i dystrybucja i podatki) jeszcze niedawno 0,2 a teraz w okolicach 0,3 PLN/kWh, co wychodzi na pewno co najmniej dwa razy mniej niż u nas. Z wewnętrznego detalu więc energetyka nie za bardzo się utrzymuje i jest permanentnie deficytowa, oczywiście elektrownie jądrowe ciągną cenę w dół (ale przestawiają się na amerykańskie paliwo dla uniezależnienia od Rosji), a węglowe poza problemem z antracytem, słabo konkurują ceną i są rodzajem szczytowego bufora z globalnym współczynnikiem wykorzystania ok 30-35 % (i na dodatek średnim czasem życia – ponad 40 lat). Ukraina zdecydowała jednak o prozachodnich reformach sektora i niezależnie czy robi dwa kroki w przód i jeden w tył to powoli się zmienia. Uchwalono właśnie (dwa tygodnie temu) reformę rynku energii (na razie dalej w kierunku single buyer), ale z centralnym systemem i konkurencją oraz czymś w rodzaju naszych pierwszych prób tuz przed giełdą. Na końcowych użytkowników próbuje się koszty przerzucić i podwyżek na pewno nie koniec, jednak Ukraina patrzy też na możliwości eksportu i w tym widzi duża szanse na zdobycie kolejnych pieniędzy na modernizację sektora. Ukraińcy chcieliby eksportować wszystko co możliwe i wszędzie – na razie głównie na Słowację i Węgry, bo jak wiadomo połączenie z Polska jest jedynie możliwe przez słabą linie w okolicach Zamościa, która osiąga maksymalne obciążenie mocą chwilową ok. 250 MW.
Ukraińskie plany i oczekiwania są jasne. Ukraina strategicznie szuka każdej możliwości uniezależnienie się energetycznego od Rosji, od wymiany dostawców paliwa jądrowego, poprzez szukanie możliwości zakupu gazu z odwrotnego niż Rosja kierunku, poprzez rozbudowę swojej energetyki na własnych źródłach. Myślę, że chętnie widziałaby zintegrowanie systemu energetycznego z Europą Zachodnią, co ocenia się, że byłoby możliwe do 2025 roku (dziś tylko tzw. okręg bursztyński jest w synchronizacji z polskim systemem przesyłowym, cała reszta Ukrainy działa w połączeniu z rosyjskim). Pragnienie Ukrainy to także reaktywacja linii 750 kV (Chmielnicki-Rzeszów) i w konsekwencji eksport taniej energii z bloków jądrowych (istniejących a może nawet nowozbudowanych) do Polski i dalej. Plany reaktywacji linii, nieczynnej od 1993 roku, pojawiają się co chwilę (i jej reaktywacja będzie prawdopodobnie przedmiotem nacisku i lobbingu UE) przy raczej biernym oporze z naszej strony. Tymczasem na Ukrainie aktywny jest CEZ planujący w długiej perspektywie objęcie kontrolą tego typu eksportu, jak również pojawiają się inne firmy energetyczne z wielu krajów. Niestety nie ma w ogóle firm z Polski, pomimo że Ukraińcy stawiają Polskę jako wzorzec energetycznych zmian jakie same chcieliby przeprowadzić.
Tymczasem jakie są strategiczne plany Polski wobec energetycznych pragnień Ukrainy? Trudno powiedzieć. Z jednej strony ogromnie kuszące jest wzajemne energetyczne partnerstwo, kiedy dwa kraje geopolitycznie żyją w zagrożeniu ograniczenia rosyjskich dostaw nośników energii i wspólnie szukają alternatywnych kierunków dostaw. W gazie więc widać wspólnotę interesów, która jednak nie przykłada się na energię elektryczną. W Ukrainie widzimy możliwości, ale i boimy się zagrożeń. Ponowne uruchomienie dużej linii (to 2000 MW) Chmielnicki-Rzeszów to możliwość pojawiania się dużych ilości taniej energii z Ukrainy. To coś w rodzaju tego co widzimy na łączach z Litwą (tam tania energia pochodzi ze Skandynawii), tylko w jeszcze większej skali. To pytania o sensowność własnych inwestycji w duże bloki (np. elektrowni jądrowej) albo o konkurencyjność naszych bloków węglowych (szczególnie jeśli będzie rosła cena CO2) kiedy pojawia się coś taniego z zagranicy. Ale może warto się zastanowić. Czemu by nie? Czy akurat takie strategiczne partnerstwo i dopuszczenie Ukrainy do kawałka naszego rynku nie przyniosłoby korzyści. O stabilność Ukrainy wobec Zachodu nie trzeba się martwić, jeśli posłuchamy ukraińskich rozmów na kijowskich ulicach. Czy jednak jesteśmy gotowi na nasze inwestycje na Ukrainie i na naszą otwartą współpracę?
Jeden komentarz do “Energetyczne pocztówki – Ukraina szansa na tani import energii czy też eksportowe zagrożenie dla naszego rynku?”