Wczorajsze wiadomości zdominowane były przez demonstracje. Od Portugali przez Grecję (to standard) aż do Ameryki – ludzie wyszli na ulice protestować przeciwko pogarszającym się warunkom życia i niższym płacom. 100 tysięcy ludzi w Europie nie robi na nikim wrażenia, płonące samochody i burdy z policją w Atenach to właściwie standard – zaskoczyły mnie najbardziej widoki protestujących w Nowym Jorku blokujących most Brooklinski. Mimo ze było ich może z 1500 – tak znikoma liczba jak na nasze demonstracyjne przyzwyczajenia – to jednak zupełnie nowa jakość. Otóż w Ameryce ostatnie demonstracje odbyły się może z powodu ….wojny w Wietnamie. Tam w ogólne nie ma (tak bliskiego nam zwyczaju- protestu na ulicach i starć z policja. Na pewno z powodu samej architektury miast – w dużej części brak jest centralnych placów gdzie możliwy byłby ruch pieszy i duże zgromadzenia bo raczej dość trudno robi się manifestacje na czteropasmowej autostradzie. Jednak – manifestowanie – w ogóle nie jest w zwyczaju Amerykanów. Owszem – parada, meeting wyborczy, impreza sportowa albo lokalny targ – ale nie normalny , zwykły, miejski protest z transparentami i głośnymi hasłami. Rzeczywiście musi być już inaczej i gorzej dla zwykłych amerykanów, skoro takie rzeczy się zdarzają. Winni są jasno zdefiniowani – to dobrana para – globalizacja i outsourcing. Od kiedy w latach końcowo 80-tych z wielkim przyśpieszeniem 90 – zaczęto wyrzucać całą produkcję do krajów nisko kosztowych (mamy w tym też swój własny udział przejmujemy bowiem cześć produkcji na Europę i duży procent usług IT i inżynierskich) – sytuacja przeciętnych mieszkańców USA zaczęła się powoli niedostrzegalnie przesuwać w kierunku problemów. Ostatni firm Moora krytykujący amerykańską wersje kapitalizmu pokazywał jedne intrygujące dane – płace w sektorze produkcyjnych dla amerykańskich robotników przez 20 ostatnich lat właściwie nie drgnęły. Okazuje się, że globalizacja nie jest sytuacją wygrywającą dla wszystkich, ale typową grą o sumie zerowej – ktoś musi zyskać , ktoś musi stracić. Rosnące płace i możliwość kupowania dóbr konsumpcyjnych – w Chinach, Indiach ale też i Polsce i Rumunii z drugiej strony zabiera argumenty (i pieniądze) pracownikom w wysoko uprzemysłowionych krajach z twardą walutą. 1000 $ miesięcznie – niedościgłe marzenie wielu milionów pracowników w Azji – to jednocześnie poziom granicy ubóstwa w USA – a w szczególności brak możliwości dobrej edukacji dla dzieci. Nic dziwnego, że zaczynają się protesty i demonstracje. Najgorsze, że właściwie nie widać dobrego pomysłu jak to wszystko zmienić – w epoce rozwiniętej globalizacji – jak w naczyniach połączonych – poziom zarobków wyrównuje się – co w praktyce oznacza że państwa wysoko uprzemysłowione muszą zaabsorbować trochę biedy z III świata.
Musi to wpłynąć też na ekologię i europejską politykę zielonej szczęśliwości. Wydaje się, że w czasach nadchodzących turbulencji lub (odpukać) kryzysów – jest nie do utrzymania dotychczasowe założenia Pakietu Klimatycznego i ogromne inwestycje w kierunku zmniejszenia emisji CO2 i zwiększenia ilości energii odnawialnej. Powoli , niedostrzegalnie, krok po kroku – europejskie regulacje będą się stępiać i rozmywać – przyjmując kolejne wykluczenia, odroczenia, derogacje lub specjalne regulacje. Trudno jest sobie bowiem wyobrazić że Grecja, która podobnie jak Polska ma jedne z największych udziałów produkcji energii z węgla, wypełni wszystkie zobowiązania nowych norm , jeśli sama gospodarka już właściwie nie trzyma się na nogach, a bankructwo stało się pojęciem które właściwie wszyscy przyjęli do wiadomości , istotna jest tylko data tego zdarzenia. W momencie narastających problemów i zubożenia społeczeństwa – nie da się chyba pogodzić bardzo ambitnych i kosztownych celów ekologicznych z ogólnym ratowaniem gospodarki. Tym bardziej, że literalne wypełnianie celów Unii oznaczałoby istotne podwyżki cen energii elektrycznej i właściwie obniżenie konkurencyjności całej Unii – a więc wejście w jeszcze większe kryzysowe sytuacje. Dlatego też chyba należy spodziewać się powolnego rozmycia norm i przedłużenia okresów przejściowych. Chyba jeszcze nie czas na całkowite wykluczenie węgla i forsowanie zielonej energii wspomaganej elektrowniami gazowymi zasilanymi coraz droższym importowanym gazem. Nie zdziwię się też, że ekologiczni aktywiści za kilka lat zaakceptują ponowne uruchomienie elektrowni jądrowych w Niemczech, kiedy ich rachunki za elektryczność wprowadzą ich w sferę niedostatku. Z jednej strony dla Polski odbije się to w pewien paradoksalny sposób korzystnie – nie będziemy musieli aż tak intensywnie inwestować i nie koniecznie będziemy musieli skreślić węgiel. Powolne kryzysowe turbulencje na pewno też ograniczą wzrost zapotrzebowania na energię co spowoduje, że prognozowany deficyt wytwarzania nad popytem – zmniejszy się lub zniknie. Z drugiej strony – piękne i idealistyczne plany zielonej Europy – chyba będzie trzeba odłożyć o kolejna dekadę … może do 2030 ….
03.10.2011
Jak na razie tylko rozszerzenie pakietu wetuje tylko Polska, a Unia ponoć chce to obejść…