Wreszcie ukazała się długo oczekiwana przez analityków i ekspertów wiadomość o zmianach w strukturze udziałów spółki PGE EJ1 – odpowiedzialnej za budowę pierwszej polskiej elektrowni jądrowej. Spółka której docelowo struktura maiła wynosić 51% PGE, a 49 % zagraniczny inwestor, nagle przejęła w swój poczet inne koncerny energetyczne (Enea, Tauron) i spółkę przemysłową KGHM. Wbrew pozorom ruch ten nie jest chaotyczny ani bynajmniej nieprzemyślany – to raczej dobre posunięcie dla zwolenników energii atomowej i podniesienie o znaczących kilka procent szans na wybudowanie pierwszej polskiej atomowej elektrowni.
Największym problemem budowy elektrowni jądrowej nie jest ani technologia ani brak kadr ani nawet opinia społeczna czy wybór optymalnej lokalizacji. Problemem są …. pieniądze – a właściwie sposób uzyskania finansowania budowy elektrowni. Z czysto ekonomicznego punktu widzenia koszty bloku jądrowego to sama budowa (późniejsze koszty paliwa i eksploatacji to już tylko około 20 %), a wiec konieczność wielkiego zaangażowania kapitałowego w fazie budowy (koszt 1 kW mocy zainstalowanej to ok 3-4 tys. Euro , wiec obecnie dostępne bloki energetyczne o mocy ponad 1000 MW to wydatki minimum 15 mld PLN). To może być łatwo zapewnione przez banki – ale pod warunkiem wystąpienia warunków gwarantujących zwrot z inwestycji. Na dzień dzisiejszy europejski rynek energii elektrycznej jest zliberalizowany (wolny handel) co ma uboczny efekt w postaci całkowitego rozregulowania możliwości długoterminowych inwestycji – dla energetyki konwencjonalnej i jądrowej nie ma w chwili obecnej możliwości zapewnienia gwarantowanych cen zakupu energii elektrycznej (co jest dla odmiany możliwe dla energii odnawialnej). Nie jest prawdą obiegowe mniemanie że „rząd może umożliwić budowę elektrowni” gdyż obecnie mechanizm gwarancji rządowych inwestycji lub rządowych ustawowych cen zakupu energii elektrycznej jest po prostu w Europie zakazany. Elektrownie muszą więc finansować się na podstawie projekcji cen (przez następne kilkadziesiąt lat) przyjmujących poziom cen z dzisiaj, a jest on wyjątkowo niski z uwagi na wciąż istniejącą nadwyżkę mocy zainstalowanej nad zapotrzebowaniem i specyficzny europejski model hurtowego handlu energią. Nie ważne że obecne regulacje doprowadzą prawdopodobnie do znacznego zwiększenia cen energii w przyszłości (pokazują to doświadczenia Kalifornii z roku 2000 gdzie stosowane były dokładnie takie same rozwiązania), koncerny energetyczne nie mogą uzyskać finansowania swoich projektów budowy nowych bloków … bo cena energii dzisiaj jest bardzo niska. Rzut oka na wyniki giełdy energii – średnia cena ok 175 zł/MWh (a było nawet niżej) podczas gdy jakiekolwiek projekcje opłacalności budowy bloku jądrowego muszą zaczynać się od poziomu co najmniej 300 (a właściwie 350) PLN/MWh. To ten sam problem, który uniemożliwia start budowy inwestycji w elektrownię węglową w Opolu i spędza sen z oka managerom Operatora Systemu Przesyłowego – niska cena dziś nie daje szansy budowy nowych elektrowni co nakręca spirale malejących możliwości produkcyjnych i nieuchronne w przyszłości braki energii …. i duży wzrost cen.
Dla elektrowni atomowej wyjścia, z tego wydawałoby się zaklętego koła, są dwa. Pierwszy to tzw. kontrakty różnicowe (http://konradswirski.blog.tt.com.pl/?p=1323) – rozwiązanie forsowane przez Wielką Brytanię – potraktowanie energetyki atomowej jak …. energetyki odnawialnej. Stanowisko Anglików jest następujące, jeśli europejski rynek akceptuje gwarantowanie cen energetyki odnawialnej, a chodzi nam o zmniejszenie emisji CO2 to energetyka atomowa (zeroemisyjna) powinna być potraktowana tak samo. Stąd propozycja kontraktów różnicowych – to długoterminowe kontrakty na zakup energii z ceną zapewniającą opłacalność inwestycji (Anglicy negocjują u siebie coś w okolicach 90 funtów za MWh), ale uwarunkowana ceną giełdową (jeśli na giełdzie niżej – kupowane jest po gwarantowanej, jeśli wyżej – tak samo – a wiec zniesione jest ryzyko i spekulacja, a fokus na bezpieczeństwo energetyczne). Ten model dopiero wejdzie – trwają dyskusje w Komisji Europejskiej dlatego można spróbować czegoś innego – właśnie dlatego dzisiejsza transakcja. To rodzaj dość pomysłowej sztuczki prawniczej gdzie końcowi odbiorcy – niezależne firmy – kupują wieloletni kontrakt na dostawę energii elektrycznej po ustalonej cenie. Wielka huta, zakład przemysłowy czy dystrybutor energii kupuje i płaci – być może dziś jest to więcej niż na giełdzie ale jednocześnie zabezpiecza swoją pozycję na 10-20-30 lat z gwarantowaną ceną. Taki model budowy jest już wykorzystywany w jednym z nowych fińskich projektów inwestycyjnych. Nasze wejście nowych graczy do PGE EJ1 należy rozpatrywać właśnie w tym kontekście. To bynajmniej nie zwariowany pomysł ani przetasowania na rynku ani „skoki na kasę” jak niektórzy niecierpliwi komentują, ale budowa polskiej możliwości inwestycji w elektrownię atomową. Trochę oczywiście naciągane – polskie wielkie firmy w następnym kroku mogą podpisać wieloletni kontrakt na zakup energii (z elektrowni gdzie mają udziały) po cenie dziś wyższej niż giełdowa, ale za to mając gwarancję dostaw i szansę na budowę elektrowni. Trochę naciągane bo spółki z dużym udziałem skarbu państwa (wiec w rzeczywistości realizujące rządową strategię energetyczną) ale jednocześnie giełdowe więc według europejskich regulacji wszystko jest w porządku (każdy w Europie tak robi – to rodzaj ominięcia zakazu rządowych gwarancji). Z punktu widzenia zwolenników energetyki jądrowej (lub budowy energetyki w ogóle) na pewno na plus, aczkolwiek dopiero początek długiej drogi legislacyjnej (cześć transakcji jest w ogóle uwarunkowana przyjęciem Programu Energetyki Jądrowej w obecnym kształcie) , kolejnej drogi decyzyjnej po wreszcie finansową i wejścia w samą inwestycję. To też znak, że program energetyki jądrowej wchodzi bardziej w bezpośredni obszar decyzyjny Skarbu Państwa i bezpośrednio osób rządowo odpowiedzialnych za energetykę, struktura PGE EJ1 wychodzi powoli z całkowitego zarządzania przez PGE, a rozpływa się na inne koncerny i punkty kompetencyjne.
W grupie, jak w rodzinie – jest więc na pewno raźniej, szczególnie kiedy trzeba ponieść zbiorową odpowiedzialność i podpisać długoterminowy kontrakt. Co będzie dalej czas pokaże, grupowe decyzje zawsze są trudne, a z rodziną jak wiadomo, najlepiej wychodzi się na fotografii, tylko że i tam kogoś zawsze mogą obciąć. Mimo wszystko … decyzja Enei, Tauronu i KGHM na pewno nie jest ani zaskakująca ani nieprzemyślana ….
Panie Konradzie,
W uzupełnieniu, to procesy liberalizacji z zakazami (cóż za wzajemna kontrowersja, nieprawdaz?) stosowania mechanizmów wsparcia, psuje generalne założenia wolnego rynku. Wiemy że rynek energetyczny nie jest wolny choćby z racji tego, ze dotyczy MEDIUM nie mającego wszystkich cech TOWARU, a zatem nie można stsować merchanizmów zaczerpnietych z rynków towarowych. To kolejna sprzeczność.
Niemniej wróćmy do rozwiązań w UK dla energetyki jądrowej. Tam raczej nie ma i nie będzie według mojej wiedzy żadnego mechanizmu subsydiującego EJ. Zaproponowano jednak w sytuacji wolnego obrotu energią, żeby w długim okresie czasu nie rządziła „strike price”, czyli cena równowagi z bilansu zapotrzebowania i generacji ale tylko energii (bez ceny zaangażowanej mocy wytwórczej), ale żeby wytwórca energii z el. jadrowej i odbiorca tej energii mieli mozliwośc policzenia, zarówno kosztów jak i przychodów w realnej przyszłości (20-30 lat). Proponuje się tzw colar contract- czyli umowe kołnierzową.
Porównuje ona ceny z wolnego rynku energii (spot market) z ceną bieżącą dla tej technologii. Jeśli cena przewyższa cenę rynkową to beneficjent zwraca różnicę, a jesli ceną jest mniejsza to drugi beneficjent dopłaca różnicę do poziomu ceny rynkowej.
Mechanizm dośc prosty, da pracę księgowym rozliczającym transakcje, oraz prawnikom rozstrzygającym przed sądami ewentualne roszczenia (patrz system kompensat w Polsce po rozwiązaniu KDT).
Ostatecznie za wszystko zapłacą odbiorcy końcowi.