Analogie historyczne pokazują wiele przykładów, kiedy próbowano zatrzymać zmiany, które są nieuniknione. Wielkie potęgi rozpoczynały wojny lub inwazje, a nawet osiągały wielokrotnie zwycięstwa – tu właśnie przykład macedońskiego i władcy Pyrrusa, który wielokrotnie zwyciężył rzymskie legiony, ale w taki sposób, że tracił ogrom sił – mawiał więc Ἂν ἔτι μίαν μάχην νικήσωμεν, ἀπολώλαμε” – „jeszcze jedno takie zwycięstwo a będę zgubiony”. Końcowy wynik wielkich starć był zawsze taki sam – świat się zmienia i nowe potęgi, a szczególnie nowe rozwiązania techniczne wygrywają i odsuwają stare do lamusa.
Dziś w Polsce – sektor energetyczny to tak naprawdę walka „starego” z „nowym”. Węglowa energetyka, która na początku stulecia pokrywała prawie 100 % generacji cały czas niechętnie patrzy na zmiany. Niezależnie od programów, PEP-ów, wielkich deklaracji – rezultat transformacji jest znikomy – patrząc na realny udział produkcji – węgiel spadł przez ćwierć wieku jedynie do 75 % a energetyka odnawialna zajmuje nieznaczne miejsce (realne wyniki 2022 to 14-16 %). To naturalne – nikt nie oddaje pola za darmo, nikt nie wycofa się z biznesu dla nowych, świeżych korporacji, zawsze będą budowane wpływy lobbystyczne, a za nimi specyficzne regulacje blokujące dostęp innym technologiom do rynku. Prawdziwego obrazu sytuacji (walki lobbystów „węgla” i „OZE”) nie zmieni marketingowe pokazywanie mocy zainstalowanej w Polskiej energetyce (i już ponad 50 GW w źródłach), bo wobec odmiennych współczynników wykorzystania mocy – taki parametr nie mówi już nic o systemie. Realnie należy patrzeć na produkcję – dzisiejszy 15 % udział OZE słabo prognozuje rezultat w 2030 (nic nie robi się od razu) i tak naprawdę tracimy dystans do innych państw w Unii Europejskiej – której dziś plany to min 45 % w całej unii na koniec dekady a niektóre państwa to nawet ponad 60 %.
Na tym tle – nowa modernizacja ustawy 10h (właśnie po poprawkach) to kolejne zwycięstwo (ale pyrrusowe) sektora węglowego. 10h kompletnie zastopowało rozwój nowej energetyki wiatrowej na lądzie, modyfikacja wymagana dla bardziej bezproblemowego działania w Unii (a przede wszystkim otrzymania funduszy KPO) – po zmianie minimalnej odległości wiatraka od zabudowań do 700 m – pozbawiona została większości sensu. Nowa ustawa niczego nie zmieni, sektor wiatru na lądzie nie zostanie ożywiony, do końca dekady nie można spodziewać się istotnego zwiększenia generacji LFW. Ci którzy wspierają węgiel i nie widza sensu zmian – powinni być zadowoleni – Polska kontynuuje politykę „maskowania” – dość duże i ładne fasady kolejnych programów strategii (plus np. kolejne edycje pewnych dotacji dla indywidualnych inwestorów – niezmieniające struktury wytwarzania) – NIE PROWADZĄ DO TRANSFORMACJI ENERGETYCZNEJ. Wiatr na lądzie nie będzie się zwiększał (sukcesem będzie zastopowanie potencjalnego spadku związanego ze starzeniem niektórych farm), wiatr na morzu wciąż jest wspaniale pokazywany na prezentacjach i w planach (5,9 GW do 2030 r. z pierwszą mocą w 2026 r.) – niestety patrząc z inżynierskiego punktu widzenia – jest na pewno opóźniony (dodatkowo, jeśli popatrzy się, że część inwestycji ma być finansowana właśnie z KPO). Fotowoltaika zaczyna opierać się o sufit nie tyle z uwagi na zmiany rozliczeń prosumentów, ale problemy z uzyskaniem zezwoleń przyłączeniowych i będzie nieco rosła dużymi farmami i kolejnymi GW mocy zainstalowanej – ale wciąż wolniej niż możliwe. Dokładając problem z mocami regulacyjnymi (za mało magazynów, brak systemów wsparcia) i kontynuując „zażynanie” wielkich bloków węglowych do regulacji dobowych zmian mocy w systemie – raczej nie mamy szans na spektakularne zwiększenie ilość energii z OZE – na dziś nawet stare plany 32 % na 2030 r. mogą być nieosiągalne (a iluzoryczne 50 % jak zapowiadane – zupełnie w sferze marzeń). Na dodatek dość hojnie wydajemy pieniądze (których i tak nie mamy) i to zamiast środki na inwestycje przekazywane są na rekompensaty cen energii (de facto przepalając je w istniejącej energetyce) – czyli stosujemy metodykę przekładania gotówki z jednej kieszeni do drugiej w koncernie. Lobby „węgiel” ewidentnie wygrywa nie oddając pola, korzystając z chwilowej koniunktury związanej z wyborami oraz (powoli kończącym się) wysokim poziomem cen hurtowych energii oraz wysokich cen gazu. Bądźmy realistami – każda MWh z energetyki odnawialnej to jedna MWh mniej z węgla – a w biznesie niczego nie oddaje się za darmo. Obowiązując a wykładnią jest ze OZE jest niestabilne i wymaga węgla, gaz jako paliwo przejściowe jest za drogi więc przejściowy musi być węgiel, kluczowe jest bezpieczeństwo na własnych surowcach a tak w ogóle system nie jest przygotowany do wprowadzania OZE, itp. – każdy to słyszy i widzi w coraz ostrzejszych tweedach każdego dnia.
To zwycięstwo (i jeszcze kilka innych w kolejnych latach) jest jednak pyrrusowe. Nie da się zastopować postępu technicznego – a przede wszystkim konsekwentnego spadku kosztów OZE i coraz mniejszej konkurencyjności paliw kopalnych. Każde kolejne zwycięstwo przeciwników transformacji, blokowania OZE i utrzymania „status quo” będzie coraz bardziej kosztowne. Dzisiejsze koszty węgla są już astronomiczne (i nie wygląda ze polskie kopalnie będą wydobywać węgiel taniej), koszty ETS nie spadają – co wprowadza całą energetykę węglową w ścieżkę niekonkurencyjności (widać po cenach spotowych i zwykle wynoszą już około 170 euro/ton w hurcie). Tylko perturbacje wojenne utrzymują obecny stan biznesu – tu paradoksalnie każdy rodzaj pokoju przyniesie spadek cen i ogromny problem dla węgla. Kurczowe blokowanie OZE nie ma sensu – wydobycie węgla i tak się skończy (kolejna dekada), a nad kopalniami wisi jeszcze widmo „dyrektywy metanowej” (na pewno wejdzie w życie, jeśli dojdzie do uspokojenia sytuacji politycznej) i kolosalnego wzrostu cen wydobycia (bo powoli obciążanego ETS-em). Unia Europejska konsekwentnie wprowadza rzeczy, które kiedyś wydawały się tylko iluzją – jak CBAT – czyli opodatkowanie produktów pochodzących spoza EU a obciążonych większym śladem węglowym – oczywiście na razie w formie przymiarek i wstępnych propozycji dla niektórych towarów (jak energia, cement, itp.), ale wiemy z doświadczenia jak to się skończy – już na koniec dekady – będą preferowane produkty jedynie bezemisyjne. Wzrasta rola reindustrializacji – tak Europa zacznie znowu produkować – ale właśnie produkować wykorzystując tylko zieloną energię – więc fabryki będą powstawać w krajach z niskim śladem CO2 na kWh. Oczywiście można się łudzić i propagować agresywne twierdzenia o „europejskim dyktacie” i „bezsensownych fanaberiach klimatycznych”, ale może warto popatrzeć raczej, że jest to europejski pomysł na nową rewolucję technologiczną i rzecz, która nie jest tylko ideologią, ale brutalną (i nieuniknioną) zmianą przemysłu i właściwie całego europejskiego świata. Możemy więc z nową energetyką walczyć, udawać, że się konwertujemy (ale nic nie robić), wprowadzać kolejne „sprytne” poprawki i regulacje. Problem, że oszukujemy tylko siebie … i w konsekwencji pozbawiamy konkurencyjności nasz przemył i zabieramy już dziś, atrakcyjne miejsca pracy dla naszych dzieci. Oczywiście możemy myśleć, że dlaczego nie opuścić więc EU i kontynuować własną ścieżkę rozwoju – proszę tylko wliczyć koszty CBAT do wytwarzania naszych produktów, jeśli chcemy je sprzedać gdzieś na zewnątrz. Tak czy inaczej, jeśli dalej chcemy tak zwyciężać (węglowo) to parafrazując Pyrrusa „Ἂν ἔτι μίαν μάχην νικήσωμεν, τομέας ενέργειας θα ἀπολώαει” – jeszcze jedno takie zwycięstwo a sektor energetyczny będzie skończony.