Początkowa euforia i gwałtowne przygotowanie długich list „życzeniowych” dla nowego „europejskiego Prezydenta” (przewodniczącego RE) powoli ustępują realistycznej ocenie sytuacji. Sukces jest niewątpliwy. Szanse polityczne, i gospodarcze są ogromne, ale jak zwykle w takich przypadkach zagrożenia i problemy jeszcze większe, a tak naprawdę jeszcze więcej do zrobienia po naszej „domowej” stronie.
Patrząc z energetycznego punktu widzenia – nikt mam nie da niczego w prezencie lub za darmo, jeśli sami sobie wszystkiego nie uporządkujemy i wywalczymy. Lepsze pozycje w kluczowych rządowych układankach w Brukseli mogą być jedynie warunkiem wspomagającym, polską politykę energetyczną (a czasami nawet niekoniecznie) i w żadnym wypadku nie załatwią niczego za nas. Najbardziej niebezpiecznym wariantem jest skupienie się decydentów na: bałaganie transformacyjnym – kto ma wskoczyć na jakie stanowisko , odłożenie decyzji na później – przecież i tak to się załatwi i praktycznie – niezajmowanie się energetycznymi problemami – są takie trudne i skomplikowane, że może je lepiej zamieść pod dywan, albo jeszcze lepiej – zajmowanie się energetyką tylko dla chwilowych walk i punktowania przeciwników.
Tymczasem sytuacja jest bardzo złożona, trudna i wymagająca naprawdę śmiałych działań i rozwagi męża stanu. Rok 2014 i wojna na Ukrainie (a także mniej widoczne z naszej perspektywy wojny w Syrii – Iraku – Państwo Islamskie i bałagan w Libii) przewróciła wszystko do góry nogami. Świat nie jest już globalną układanką przewidywalnych interesów gospodarczych, delikatnego negocjowania w gabinetach i drobnych i większych interesów na zapleczach bankietów i rautów. Świat przechodzi w okres gwałtownych konfliktów i co gorsze … w kierunku wykorzystywania brutalnej siły – ekonomicznej i przede wszystkim militarnej – w sposób który uważaliśmy za relikt dawnej totalitarnej epoki i wielkich światowych wojen. Z tego powodu patrzenie na energetykę – właściwie bezpieczeństwo energetyczne państwa – musi też przejść transformację od eleganckich opracowań współpracy w pokojowo rozwijającym się świecie – w kierunku analiz bezpieczeństwa, walki o surowce i ochrony własnych interesów. Polityka energetyczna Polski – jak właśnie przygotowywana kolejna wersja do roku 2050 – jest już właściwie nieaktualna – i tu nie chodzi o dopracowanie kolejnych wariantów i działań, ale całkowite odwrócenie podstawowych założeń. Rok 2014 pokazał, że nie ma już gwarancji bezpiecznych dostaw. Uzależnienie od importu surowców bez dywersyfikacji jest równoważne do strat militarnych, a tworzenie wariantów sięgających poza 2020 bez rozwiązania problemu bezpieczeństwa to budowanie zamków z piasku (a te jak wiadomo nawet zostały zakazane na niemieckich plażach).
Bezpieczeństwo energetyczne na początek. Dziś właściwie jednymi z bardziej realnych scenariuszy to braki w dostawach rosyjskiego gazu, realizowane jako wynik działań wojennych lub zawoalowany nacisk na nasz i europejskie rządy. Wszystko w kierunku realizacji coraz bardziej widocznego „Paktu Monachijskiego II” – gdzie w celu uspokojenia sytuacji, powrotu do czasów szczęśliwości gospodarczej i normalizacji, stworzy się kolejne quasi-rzeczywiste państwo we wschodniej Ukrainie i to decyzjami innych zainteresowanych krajów. Scenariusz kuszący bo wtedy wydaje się, że może znowu moglibyśmy się zająć zieloną, ekologiczną i szczęśliwą Europą, ale doświadczenia historyczne pokazują, że takie pakty zwykle nie przetrwały nawet roku (układ monachijski to 29-30 września 1938) a uspokajające zapowiedzi (Hitler – „Sudety to nasze ostatnie żądanie terytorialne”) nie mają najmniejszego znaczenia. Czechosłowacja po Pakcie Monachijskim została zajęta niespełna pół roku później , co złowieszczo przypomina obecną sytuację Ukrainy jaka może nastąpić po zimie bez rosyjskiego gazu. Jakby nie było – dobrych rozwiązań nie widać na horyzoncie. Polska powinna gwałtownie stawiać na bezpieczeństwo energetyczne – dokończenie terminala w Świnoujściu (i chyba już przesądzona wobec obecnej sytuacji – decyzja o jego rozbudowie), optymalizację polityki magazynowej (być może dalsza rozbudowa), połączenie i umowy o imporcie gazu z innych kierunków. Do tego – paradoksalnie szczęśliwe w obecnej sytuacji – uzależnienie energetyki od węgla – dające szansę na to, że przynajmniej prądu nie zabraknie, ale pilnowanie odsunięcia na kolejną dekadę ograniczeń emisyjnych blokujących rozwój energetyki węglowej – dziś wydają się absurdalne jeszcze bardziej na tle płonących budynków i miast we wszystkich częściach świata. Aktualne długoterminowo staje się pytanie co z energetyką jądrową. Dziś nie jest wykluczone, że za chwile niemiecka decyzja o wyłączeniu reaktorów zostanie … delikatnie odroczona w czasie (jak nie ma gazu to dobry i atom) , a reaktory wrócą do łask w Europie, co też w innym świetle postawi realizację polskiego programu.
Optymalizacja kosztowa cały czas na oku. Stawka na bezpieczeństwo ma jeden niemiły skutek uboczny – kosztuje. Kosztuje w większych cenach surowców i nacisku rodzimych producentów. Jest bardzo wąskie pole manewru (co widać przy okazji górniczych kontraktów na węgiel) pomiędzy zapewnieniem dostaw surowców krajowych (bezpieczeństwo) a optymalizacją kosztów (tańsze dostawy z zagranicy). Niestety – podnoszenie kosztów to także wielki problem dla gospodarki (wyższe ceny paliw i energii) wobec czego mniejsza konkurencyjność gospodarki na świecie i natychmiastowe wypychanie polskich firm z rynków. A to już o krok od poważnych problemów gospodarczych i … tak naprawdę zmniejszania bezpieczeństwa.
Mniejsze problemy rozwiązane na szybko. Kuszące często dla decydentów jest skupianie się na problemach małych i błahych w nadziei, że te duże rozwiążą się same. 2014 pokazuje, że chyba warto przeorganizować priorytety , a w tych mniej istotnych kwestiach podjąć szybkie decyzje aby nie zaciemniały dyskusji. Przykładem jest OZE i nowa ustawa – teraz kierowana do publicznego czytania i masakrowania w sejmowych komisjach. Dziś – wiem, że jest to twierdzenie kontrowersyjne – OZE nie jest kluczowym problemem polskiej energetyki i powinno być załatwione szybko i sprawnie. Bynajmniej nie całkowitym zahamowaniem inwestycji (to i tak następuje jeśli nie ma ustaw) ani nie niekończącą się dyskusją legislacyjną i tworzeniem kolejnych piramid paragrafów. Warto dać jednak dla sektora proste sygnały inwestycyjne i zrealizować choćby minimum zakładane (przy optymalnym minimum kosztów) – a to chyba najłatwiej prostym feed-in –tarriff wg założonych celów do 2019. W ten sposób uprościmy rynek (i zachowamy choćby część zasobów – inwestycyjnych, wdrożeniowych) w nadziei, że wrócą dobre i normalne czasy.
Wracając do pytania – co może zrobić europejski Prezydent dla polskiej energetyki ? Właśnie tyle (aż tyle) żeby dać jasny sygnał , że sami musimy swoje problemy rozwiązać i na dodatek szybko i efektywnie. A wtedy jakaś dodatkowa pomoc z Brukseli będzie już tylko formalnością. Ale przecież wszyscy wiemy, że w Polsce zawsze czeka się na cud i żeby ktoś coś załatwił za nas (najlepiej zza granicy) ….