Dopiero teraz pojawia się więcej informacji o spektakularnej awarii centralnego systemu informatycznego w Bułgarii – tzw. Comercial Registry (rejestr handlowy). To najważniejsza w tym kraju centralna baza danych wszystkich spółek, która została stworzona w 2008 roku (wówczas system był zdecentralizowany i na papierze dane handlowe trzymano w 28 dystryktach). Teraz jest to rozwiązanie w miarę nowoczesne i w centralnym systemie , który notabene wygląda jednak dość siermiężnie i na pierwszy klik widać, że jest przygotowany tylko pod microsoftową przeglądarkę, bo już z Chrome zaczyna mieć pewne trudności.
Commercial Registry pełni kluczową rolę w każdej operacji biznesowej w Bułgarii – tam znajdują się dane rejestrowe wszystkich spółek (ale też i np. dane o zadłużeniach) i w praktyce przy jego pomocy działa cały biznes. System znikł 10 sierpnia i przez tydzień trwały usilne prace nad jego reanimacją, a kryzys w całych operacjach biznesowych spowodował też rodzaj kryzysu politycznego, bo właśnie zrezygnowała ze stanowiska Zora Daskałowa (dyrektor wykonawczy Registry Agency), a polityczne frakcje domagają się zwołania nadzwyczajnych sesji parlamentu i kolejnych głów polityków, winnych zamieszania. Oczywiście jak w takich sytuacjach przekaz informacyjny jest kompletnie dwutorowy – strona rządowa twierdzi, że wszystko jest pod kontrolą (w końcu po tygodniu znowu wszystko działa), a żadne dane nie zginęły ani nie zostały przez nikogo skopiowane. Opozycja, a przede wszystkim dociekliwi dziennikarze odkrywają jednak zadziwiające fakty – jak zwykle dziwne struktury własnościowe firm zapewniających maintenance systemu (według informacji jedną z nich miała posiadać 70-letnia fryzjerka), wyciekające informacje, że zaginęło część dysków z danymi, a przede wszystkim coś kompletnie zaskakującego, że system nie miał wersji backupowej (postanowiono o zakupie serwerów, ale ich nie zrealizowano), ani też nie dokonano finalnej transakcji kupna backupowych baz danych od Oracle. Pytanie jak zwykle czy to niemoc polityczno-prawna, drobne oszczędności, nieudolność osób zarządzających czy też (jak sugerują dziennikarze) coś znacznie więcej. Zadziwiająca zbieżność informatycznych problemów ze stres testami banków i instytucji finansowych (Bułgaria rozpoczęła długą aplikację do strefy Euro). Awaria systemu i częściowe znikniecie odpowiednich rekordów baz danych (dotyczących struktur zadłużenia i samych dłużników) na pewno byłyby na rękę wielu interesariuszom i jak zwykle w takich sprawach na pewno będziemy mieli do czynienia z zaskakującym zbiegiem okoliczności.
Ponieważ najlepiej uczyć się na cudzych błędach – warto wyciągnąć lekcje dla polskiej informatyzacji sektora publicznego. Po pierwsze – popatrzmy na jakim etapie centralizacji systemów informatycznych jesteśmy, pomimo liderowania w sektorze IT (development polskich programistów) to poziom wdrożenia systemów IT do obsługi biznesu i osób indywidualnych lokuje nas całkiem niedaleko Bułgarii czy Grecji (miałem okazję korzystać tam osobiście z systemów dla elektronicznego nadawania numerów VAT – odpowiednik polskiego NIP). Jakby nie było nasz poziom digitalizacji lokuje nas gdzieś na poziomie stanów średnich (dolnych) w Europie (choć jest ePUAP i pierwsze jaskółki Profilu Zaufanego, gdzie nareszcie można go uzyskać przez autoryzację bankowa, a nie osobistą wizytę w urzędzie). Centralizacja rejestrów i możliwość elastycznego załatwiania formalności dzięki aplikacji o wdzięcznej nazwie Źródło działa, aczkolwiek od czasu do czasu jesteśmy też zasypywani informacjami o chwilowych kłopotach. Rejestry samochodowe (CEPiK) są w tzw. toku, podobnie z systemami centralnymi dotyczącymi służby zdrowia. Na pewno są jaskółki postępu choć do e-Estonii trochę nam daleko. Natomiast warto popatrzeć na zagrożenia. Jeśli już (a chyba nie ma innego wyjścia) decydujemy się na digitalizację i centralizację systemów – to nie może być to krok połowiczny i oszczędny. Najgorsza z dróg wyboru to centralizujemy i opieramy biznes i działanie społeczeństwa na centralnych systemach, ale trochę „przyoszczędzamy” na developmencie i na systemach backupowych. Bo właściwie wychodzi nam drogo, więc nie dołożymy tu budżetu na programistów, a tu nie stworzymy centrum zapasowego lub nie kupimy odpowiednich licencji. „Bułgarska lekcja” pokazuje to dokładnie – finalnie koszty awarii i w praktyce zatrzymania działania biznesu i właściwie wszystkich operacji obywateli – natychmiast będzie kosztować więcej niż te wszystkie oszczędności. Realnie należy się przyzwyczaić, że budżet Ministerstwa Cyfryzacji i budżety IT odpowiednich ministerstw muszą rosnąć i to rosnąc w bardzo szybkim tempie, a na pewno nie można oszczędzać na bezpieczeństwie i backupie. Warto zastanowić się nad wciąż będącą w powijakach koncepcją „chmury administracji publicznej” (pewnie oparta o komercyjne platformy, ale z serwerami w Polsce) i sensownym przesunięciu rządowych wydatków na IT. Tak po „trochu” to jednak się nie da – co zgrabnie pokazują Bułgarzy, a pewnie za chwile i kilka innych państw. Problemy z centralnymi systemami IT, które właściwie paraliżują państwo i to nie tylko w czasie wojny ale i w normalnych okresach będą na pewno coraz częstsze – pytanie czy chcemy z „bułgarskich lekcji” skorzystać czy też dołożymy własne „polskie lekcje IT” do historii światowych problemów informatycznych.