Lekko ironicznie i z przekąsem o wielkich oczekiwaniach, naszego gospodarczego podboju świata – przy okazji pobytu naszej delegacji rządowo-gospodarczej w Nigerii i rozmowach z panem o dźwięcznym imieniu Goodluck. Nie można odmówić rozmachu i dalekosiężnych koncepcji, nieco mniej może trochę konsekwencji, ale Polska próbuje zaistnieć na światowych rynkach. Za każdym razem schemat jest nieco podobny, samolot rządowy i duża delegacja, program wizyty i spotkania z miejscowym biznesem i dużo informacji prasowo-telewizyjnych, o tym, że tym razem chyba na pewno znajdziemy swój mały zakątek w globalnym handlu – a było ich już kilka.
Pamiętam Irak i wielkie oczekiwania (to jeszcze kilka rządów temu), zaraz po upadku Bagdadu i amerykańskich czołgach nad Tygrysem. Plany były duże, no bo i nasze ówczesne polityczne zaangażowanie postawione na jedną kartę. Mało kto pewnie teraz pamięta, ale nawet zaraz LOT uruchomił bezpośrednie połączenie z Basrą, drugie największe miasto w Iraku , niedaleko złóż ropy naftowej. Planował chyba nawet dwa czy trzy loty tygodniowo dla naszych biznesmenów, inżynierów i finansistów z walizkami w których miały do kraju płynąc dolary. Niestety bardzo szybko pogoda polityczna Iraku zmieniła się diametralnie, a w Basrze wyjście na ulice bez samochodu opancerzonego i plutonu komandosów było samobójstwem, wobec czego też i odwołano nasze samoloty, słusznie obawiając się, że większość pasażerów umarłaby ze strachu podchodząc do lądowania w ogniu wielokalibrowych karabinów maszynowych oraz pocisków kierowanych, przy asyście z kolei wypuszczanych flar mających je zmylić.
Potem (też już mało kto pamięta) był … Afganistan. Tak pierwsze miesiące rządu prozachodniego Karzaja, to też i polskie próby misji gospodarczych oraz polskich produktów na afgański rynek wśród których, jako hit eksportowy przewidywano coś nawet energetycznego ….piecyki opalane drewnem i czym się da, a umilające zimowe afgańskie noce w górach. Chyba nie do końca oczekiwania zostały spełnione, okazuje się, że talibowie potrafili obyć się bez piecyków, ale za to mają zawsze karabiny i granatniki.
Potem po małym skoku do Peru i Ameryki Południowej, nastąpił ponowny zwrot na Bliski Wschód i bajeczne skarby szejków. Katar i Emiraty Arabskie miały przynieść szczodrych inwestorów niosących ratunek nawet dla naszych upadających stoczni. Niestety katarski inwestor, mając pewnie wiele interesów na głowie finalnie zapomniał jednak za stocznię zapłacić przez co szejkowie nie zawitali nad Wisłę i Bałtyk. Dopiero ostatnio, po kilku już latach ale w wersji lotniczej – nowe połączenia Emirates i Qatar Airlines przynajmniej przyniosły nam nadzieje na tanie bilety lotnicze na Wschód ten bliski i daleki. Warto popatrzeć teraz na ogłoszenia polskiej ambasady, że czasami jednak zwyczaje są różne i w tych liniach nie akceptuje się polskich lotniczych przyzwyczajeń w postaci picia do upadłego z pod-fotelowych plastikowych toreb, palenia na siłę papierosów w toaletach z wydmuchem w otwór niebieskawej muszli (Polak potrafi) oraz polskiego traktowania personelu pokładowego („jak to nie mogę dostać już alkoholu ?”) wobec czego pewna znacząca liczba nowych turystów dostała po 5 tys. kary z automatu i utknęła potem w Doha z czarną listą wejścia do samolotów.
Potem był Wschód Daleki i nadzieje na Wietnam – nowego azjatyckiego tygrysa. Właściwie nawet i Wietnam i Chiny i próby kolejnych hitów eksportowych z których zapamiętałem przeboje disco polo oraz znów energetyczne, kotły do palenia brykietowanej słomy. Z Chinami chyba nasi producenci ale przede wszystkim importerzy dają sobie rade sami i to daje nadzieje że biznes jeśli jest naprawdę opłacalny może się rozwinąć niezależnie od tego czy do oferty dodajemy płytę z piosenką o „majteczkach w kropeczki”.
Ten rok to nawet dwa kierunki. Najpierw pierwsza ofensywa informatyczna (CeBIT) i wielkie polskie partnerstwo na największych targach informatycznych. Teraz …kolejny kierunek – dynamiczna …czarna Afryka. Rozpalająca rządze wielkimi bogactwami metali rzadkich i diamentów ukrytych w płytkich bagnistych kopalniach, wielkich egzotycznych drzewach ułożonych równo w wiecznie zielonej dżungli i zastępami potencjalnych pracowników nowych polskich fili tańczących wokół chat murzyńskich wiosek jak w pierwszej wersji „W pustyni i w puszczy”. Nigeria – jeden z najszybciej rozwijających się krajów i na dodatek najludniejszy w Afryce (170 milionów), z ponad 100-ma plemionami i złożami ropy jest też na pewno znane wszystkim z osiągnięć informatycznych i Internetowych. Chyba wszyscy otrzymali korespondencję z tego kraju zachęcająca do robienia biznesu , na początek w języku łamano-angielskim a po pojawieniu się Google Translator w łamanym polskim. Przede wszystkim te wielkie szanse na dynamiczny rozwój biznesu , ja wciąż miło wspominam kilka propozycji w mojej mailowej skrzynce – niejaki Bogataswan N’jurma przedstawiał się jako cioteczny wnuk nowego Ministra Obrony Nigerii z ofertą szybkiego wyprania 5 milionów dolarów przez polskie prywatne konta i sprawiedliwego podziału po 50 %. John Leedstone Gladys przebił to szybko możliwościami przesłania na konto nowej dotacji WHO na szczepienia wszystkich nigeryjskich dzieci poniżej 10 lat przeciw malarii i polio. W końcu tyle lat te dzieci wytrzymywały bez szczepienia wiec można jeszcze rok wytrzymać a suma okrągłych 30 milionów USD wygląda obiecująco. Potem nastąpił wysyp moich krewnych i szczęśliwych spadków od nieznanych krezusów z Czarnego Lądu. Okazuje się ze Goodluck (podobieństwo imion przypadkowe) Jackson, prowadził w imieniu zmarłego w Nigerii katarskiego szejka (podobieństwo przypadkowe) sprawę podziału spadku wartego 16 milionów USD. Według Jacksona było nadzwyczaj prawdopodobne że ja jestem ostatnim krewnym nieboszczyka i jeśli tylko wyrażę taką wolę mamy możliwość podziału w stosunku 70 do 30 na moja korzyść. Chyba każdy z Polaków mających dostęp do Internetu miał taką możliwość, a nawet kilku z tego skorzystało i potem długo z przerażeniem oglądało wyciągi z własnego konta z zerowym saldem. Pisze oczywiście nieco z przekąsem o nowej eksportowej szansie i oczekiwaniach na szybkie biznesy – bo właśnie tak szybkie biznesy wyglądają. Nie jestem absolutnie przeciwny podejmowaniu inicjatyw eksportowych i nawet super, że polski rząd postanowił rozpocząć ofensywy. Niestety trochę jak to w naszym zwyczaju za wiele tych ofensyw, za szybkie i krótkie i w zbyt wielu kierunkach. Należy być realistą – sukces na zagranicznych rynkach nie jest łatwy i dziś nie ma miejsca na mapie świata gdzie nie ma konkurencji. Żeby wygrać trzeba zacząć …. ale i być konsekwentny. Jedna podróż i pojedyncze kontakty to za mało. Pisze to w kontekście też CeBitu i informatycznej szansy Polski na światowych rynkach. Tu widziałbym to lepiej niż w Afryce ale nie można poprzestać na jednym roku, jednym pawilonie i jednym folderze. Myślę że dopiero 5-6 lat konsekwentnej polityki i mniejsze oczekiwania sukcesu na samym początku, a więcej spokoju i uporu może dać realny efekt. Każdy kto otwierał firmę w innym kraju ma chyba podobne doświadczenia – pierwsze lata to tylko zbieranie cięgów i kosztownej nauki, jakikolwiek sukces czy nawet zwrot z inwestycji pewnie po połowie a może nawet i po całej dekadzie.
Bynajmniej nie jestem też przeciwny Afryce. Są tam też mocno wykształceni, dobrzy biznesowo i przemili ludzie. Spotkałem kilku na informatycznym spotkaniu w San Francisco, a nawet wymieniliśmy dogłębnie poglądy na informatykę, biznes i życie w barwnym i intensywnym clubbingu po miejscowych barach z piwem i muzyką. Po przekręceniu 24 godzin bez snu licząc różnice czasu (9h z Warszawy, chyba 11 z Mozambiku) na koniec zaczęliśmy się przekonywać gdzie jest lepiej pokazując zdjęcia na komórkach. Ja szachowałem go śniegiem w górach a on słoniami i lwami w południowoafrykańskich parkach. Już myślałem że przegrałem, ale strzałem ostatniej szansy rzuciłem na szalę zdjęcia z firmowych imprez integracyjnych i oszałamiającą urodę polskich dziewcząt co po 16-tym piwie przeważyło szalę na korzyść kraju nad Wisłą. Tym niemniej, pewne komentarze biznesowe dotyczące Afryki warto zapamiętać. Kontynent bardzo dynamicznie się rozwija i szanse na pewno są, ale poziom korporacyjnego biznesu na pewno trochę inaczej rozumiany niż u nas. Gdy my zmierzamy (słusznie) w kierunku czystości kontraktów i optymalnej ceny tam wciąż dość istotne są tzw. dodatkowe możliwości biznesowe. Nie jestem akurat pewny czy polskie duże państwowe firmy z ich ładem korporacyjnym mają możliwości łatwego prowadzenia takiej działalności. A jeśli nie jesteśmy w tym najlepsi (bo mam nadzieję że już nie) to może skupmy się na krajach, rynkach i sektorach gdzie możemy się wykazać (i znów wracam do IT i CeBitu bo to akurat uważam za super pomysł tylko żeby rok do roku). I z tym optymistycznym akcentem czekam na nowe rządowe inicjatywy gospodarcze i misje, trochę też obawiając się aby nikt nie odkrył wśród naszej delegacji nowych spadkobierców właśnie zmarłych bogaczy. I trochę też obawiając się jaki może być następny kierunek bo zostaje nam teraz tylko Nowa Zelandia, Nowa Georgia, Georgia Południowa na Antarktydzie albo Wyspy Polinezji ……
Poruszył Pan chyba dosyc ciekawy problem, ponieważ faktycznie do tej pory w Polsce nie udalo sie opracować żadnej długoterminowej strategii wspierania polskich firm w ekspansji na zagranicznych rynkach. Poza KUKE nie istnieje chyba żadna instytucja, która miałby taki wlasnie cel. Niestety takie działania nie wystarczają. Rząd powinien wspierać polskie firmy nie tylko na targach, ale też starać się promować je w zagranicznych przetargach publicznych, nie wspominając już o poparciu, czy ingerencji w roszczeniach wobec innych Państw, patrz. nie przypominam sobie żadnej interwencji rządu, po zagarnieciu przez Bialoruski rząd inwestycji, na która poznańska Terravita przeznaczyła 1mln USD.
Swoją drogą może nie pora skupiać się na sukcesach zagranicznych i ekspansji, bo sytuacja w Polsce do inwestowania poszła ku dobremu. Mamy 55miejsce w rankingu doing business. To całkiem niezły wynik. Pamiętam że zawsze byliśmy w Europie tylko przed Grecją i Włochami.
Co Pan sądzi o tej poprawie?
http://www.doingbusiness.org/rankings