Idee światowych spotkań i konferencji maja długą historię. Pośród udanych (z punktu widzenia balowo-przekąskowego jak i podjętych decyzji) należy na pewno wymienić Kongres Wiedeński, który skupił przedstawicieli większości państw europejskich debatujących, co zrobić z kontynentalnym bałaganem po załamaniu się napoleońskiej hegemonii w Europie. Zorganizowany w Wiedniu od października 1814 do czerwca 1815 na długo zdecydował o europejskim porządku. Jaki świat taki kongres. Nie było oficjalnego otwarcia, ale za to rozpoczynający wszystko wielki bal maskowy, a następnie spotkania dwóch cesarzy, czterech królów, prawie 200 delegacji i jak się oblicza nawet około 100 tysięcy delegatów. Bale i przyjęcia trwały nieprzerwanie, ale zakulisowo szły też intensywne negocjacje, z jednej strony zręcznie sterowane przez austriackiego dyplomatę Metternicha, z drugiej niecierpliwie wyglądających informacji z pól Francji i Belgii, gdzie niespodziewanie Napoleon wrócił na tron i wyruszył na ostatnie spotkanie bitewne pod Waterloo. Kongres Wiedeński był wielką klęską Polski , bo Bonaparte nie wrócił na długo na tron, a zwycięskie państwa ustanowiły nowy porządek bez naszego udziału i nazwy Polska na mapie, który w mniejszym lub większym zakresie miał przetrwać do I wojny światowej. Dla nas niekorzystnie, ale Europa dostała koncepcję stabilizacji – w wydaniu królewsko-konserwatywno-reakcyjnym można powiedzieć, a oczywiście wszystko działo się tak sprawnie, bo „nic tak nie łączy jak wspólny wróg” – rewolucja. Nieco mniej sprawne były obrady innego organu – Ligi Narodów – przedwojennego prekursora dzisiejszego ONZ. Ówczesna Liga była tworem jeszcze bardziej dziwaczno-biurokratycznym (długo np. dyskutowano nad metodą głosowania żeby wybrać metodę głosowania na członków Rad i komisji), a przede wszystkim całkowicie nieefektywnym i niesprawnym do działania. Obrady Ligi ograniczały się do protestów, wykluczenia państw agresorów i wewnętrznych kłótni i sporów, przerywanych jedynie wspólnymi posiedzeniami wieczornymi na których główną rolę grał frak i bankietowe suknie oraz wykwintne menu przekąskowe. Jak widać, jeśli nie ma spójnej wizji (a najlepiej wspólnego wroga) to wszystkie międzynarodowe i światowe konferencje i organizacje kończą się tak samo – biciem piany i podjadaniem na eleganckich kolacjach, a górę i tak biorą partykularne interesy każdego z państw. Mamy to i w mikroskali i w naszym parlamencie i we wszystkich organizacjach – dobrze, jeśli pogoda jest piękna i jest co dzielić, niepopularne decyzje i koszty zaś, nie mają ojców i są zawsze odpychane jak najdalej.
Teraz mamy kolejną rozgrywkę klimatyczną. 4 grudnia to się zaczęło – tym razem w Dausze (Katar) – 190 państw, 18 konferencja klimatyczna ONZ. 100 ministrów, 17 tysięcy delegatów i …”Jest to konferencja o istotnym znaczeniu..” powiedział przewodniczący na otwarciu. Zanim dolecą ministrowie i zakończa się obrady już mogę powiedzieć co będzie wynikiem – wielkie NIC. Wie to też każdy z uczestników, ale trudno sobie odmówić diet, przelotu, dobrego hotelu i wyżerki. Interesy są tak sprzeczne, a sytuacja tak niespójna, że o wspólnych deklaracjach w ogóle nie ma mowy. Kongres będzie debatował nad „mapa drogową” czyli co trzeba ustalić żeby móc coś ustalić i na koniec zostanie wydane oświadczenie o znacznym zbliżeniu poglądów, istotnych zagrożeniach klimatycznych, konieczności szybkiej i światowej reakcji wszystkich członków i… kolejnym spotkaniu za rok (tu od razu wiadomo że będziemy proponować Warszawę). Jeśli trzeba podjąć niepopularne decyzje to jak kiedyś – każdy będzie ciągną w swoją stronę. Najwięcej słychać głosów i stanowiska ekstremistów – Chiny i Indie na pewno na nic się nie zgodzą – bo obciążyło by to ich gospodarki produkcyjne i emisyjne niepotrzebnymi, z ich widzenia, kosztami, USA prowadza własną politykę niezależności energetycznej opartą o łupki i częściowo backup jądrowy, a Rosja trochę przestraszona spadającymi cenami ropy i gazu. Na drugiej stronie proekologiczna Europa, która musi realizować strategie swoich zielonych partii i zielonego przemysłu, bezskutecznie będzie zabiegać o wyznaczenie celów redukcji CO2 i wzmocnienie ochrony klimatu. Na tym tle Polska – rozdarta jak w Kongresie Wiedeńskim, pomiędzy Realpolitik bycia w Unii, a jednocześnie przytłoczona energetyką węglowa i bezsensownością ekonomiczną ponoszenia tak wielkich, jak proponowane z zielonej Europie, ciężarów ochrony klimatu. Widomo też co my powiemy – kolejny raz , sensowne trzeba przedstawić argumenty – że ochrona klimatu jest sprawą wszystkich państw – wiec trzeba wspólnego porozumienia (a wiadomo że się nie dogadają) i że najwięcej trują Chiny i Indie (a one nic nie zmniejszą) i że musimy wyważyć koszty i efekty (ale głosów środka jak wiadomo nigdy nie słychać). Pozostają wiec kolacje i atrakcje. Dausza jest pięknym i nowoczesnym miastem, a kuchnia w luksusowych hotelach na pewno doskonała. Uczestnicy konferencji rozjadą się do domów z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku i zaplanują spotkanie za rok … a może w Warszawie. Restauratorzy i firmy hotelarskie już zacierają ręce. Przynajmniej tyle możemy na tym szczycie uzyskać ….