Nieco przestarzałe i z mocnym wyrazem seksistowskim stare przysłowie (dziś pewnie „niepotrzebny pasażer wysiada z wozu dając mniejsze zużycie benzyny i więcej miejsca na towar”) zwraca uwagę na fundamentalną zasadę w biznesie – należy ograniczać koszty i eliminować problemy związane z utrzymywaniem starych i mało perspektywicznych technologii. To, że koncerny energetyczne (stworzone według starego wzoru paliwo-generacja-przesył-obrót-dystrybucja) muszą się zmienić, pokazują historie niemieckich gigantów (jak modelowo zmiany E.ON i transformacja jego węglowych assetów w Uniper oraz globalne przetasowanie niemieckiego rynku przez transakcję RWE – wydzielenia początkowo Innogy – źródła odnawialne, dystrybucja i obrót – a następnie odsprzedanie części dystrybucyjnej Innogy). Uzupełniając to o przetasowaniu rynku poprzez powstanie zupełnie nowych podmiotów na rynku obrotu energią (nowych lub tylko zupełnie nowych nazw, ale fokus działalności właśnie na handel (kto np. słyszał kiedyś o Yello w Niemczech). Te wielkie zmiany (już w poprzednim dziesięcioleciu) przeszły nieco w Polsce niezauważone w okresie wielkich konsolidacji (spółki Skarbu Państwa) i utwardzaniu oligopolu według starego wzoru. Tymczasem – rewolucja energetyczna jest faktem (niezależnie od zawirowań wojennych i intensywnych, ale zupełnie nieefektywnych przedwyborczych dyskusji politycznych) i koniecznością staje się też nowe przekształcenie koncernów energetycznych. Duży udział generacji z paliw kopalnych i emisja CO2 wbrew pozorom (nawet pomimo miliardów obrotu) nie generuje już możliwości nowych inwestycji, ale raczej staje ciężarem technologii węglowych (nie będących wspieranych na europejskich rynkach finansowych). Wielkie polskie koncerny na początek łączyły się coraz bardziej, ale jednocześnie rozpoczęły też proces transformacji analogiczny do rynku niemieckiego – wydzielenie aktywów węglowych do oddzielnej organizacji, skupienie się na potencjalnie „czystych i marżowych” segmentach zarabiania pieniędzy a przede wszystkim pokazanie nowych – bezemisyjnych wskaźników generacji (bo tylko energetyka odnawialna). To lub rynek i to lubią inwestorzy – energetyka węglowa (i powoli także gazowa) uważana jest powszechnie na rynkach za technologię przestarzałą, schyłkową i nie dających możliwości zarabiania pieniędzy (i nie zmieniło tego nawet wygenerowanie wielkich zysków w poprzednim roku z uwagi na stan rynków po wybuchu wojny w Ukrainie).
Polska energetyka realizuje więc jedyny możliwy pomysł – stworzenia NABE (dźwięczny akronim -dawny model; wszystko – Narodowa Agencja Bezpieczeństwa Energetycznego), gdzie wszystkie węglowe aktywa (elektrownie na węgiel kamienny i brunatny) największych koncernów zostają przejęte (wraz z odpowiednim zadłużeniem) i utrzymywane w całkowicie państwowej spółce, która poprzez odpowiednie mechanizmy państwowego dofinansowania ma umożliwić (przynajmniej w teorii) eleganckie (dla pracowników) i bezpieczne (dla systemu energetycznego) zamknięcie tych elektrowni w perspektywie kolejnych 20 lat. NABE jest więc jedynym dobrym pomysłem (bo nikt zresztą nie wymyślił lepszego) – pozwala koncernom walczyć na wolnym rynku (i budować nowe bezemisyjne – bez CO2 – źródła wytwórcze – przede wszystkim wiatrowe na morzu i wielkoskalową fotowoltaikę. Z punktu widzenia systemu i zapewnienia węglowej produkcji, NABE musi jednak jeszcze produkować i pewnie ktoś musi dopłacać do pensji pracowników i zamykania kolejnych zakładów w przyszłości), inaczej (w przypadku czystego wolnego rynku) – koncerny zamykałyby węglową generację szybko i boleśnie (a więc obniżałyby dostępne moce systemu). W NABE miejsce znajdzie prawie 20 GW (dominująca dziś część polskiej generacji – bloki z PGE GiEK, Tauron Wytwarzanie, Enea i Energa) na razie bez ciepłownictwa – i patrząc realnie na udział generacji to co najmniej dwie trzecie rocznej produkcji energii. NABE staje się więc naprawdę – co najmniej przez kolejne 10-lecie transformacji – kwestią narodowego bezpieczeństwa energetycznego, bo będzie pośrednio wpływać na koszt produkcji energii i sposób bilansowania rosnących źródeł OZE.
NABE miało powstać już w 2022, ale jak zawsze start rozciągnął się w czasie z uwagi na długie dyskusje dotyczące wycen i transakcji bankowych, ale tak naprawdę także wobec dyskusji lokalizacyjnych (gdzie będzie główne biuro), kwestii personalnych (kto będzie Prezesem), ale przede wszystkim gwarancji pracowniczych. Wydaje się, że większość tych dyskusji powoli zmierza do końca i zaczynają się materializować ostatnie zapowiedzi o powstaniu NABE do połowy maja (więc najbliższe dni lub może tygodnie). Widać to także podprogowo też w ostatnich wycenach giełdowych głównych koncernów – ceny akcji rosną znacznie szybciej od jakichkolwiek indeksów – widać, że rynek czeka i już dyskontuje tę transakcję. Same koncerny czekają z niecierpliwością – patrząc przede wszystkim na nowe projekty morskich farm wiatrowych – powstanie NABE odblokuje problem kredytów i finansowania. Polska energetyka jest więc w rodzaju „bloków startowych” – węgiel odchodzi, nowe inwestycje – głownie OZE – naprawdę ruszają.
Jest tylko jeden problem – zrzucenie „przysłowiowej baby” nie rozwiązuj problemów z niechcianym pasażerem. Realną (i optymalna kosztowo) przyszłość NABE trzeba jakoś zaplanować. W natłoku informacji o gwarancjach pracowniczych i samych szczegółach formalnych (gdzie i kto zarządza) brakuje jednak samej koncepcji – jaki będzie plan NABE po wydzieleniu. Trzeba bowiem realizować nadzwyczaj trudny proces jednoczesnego zamykania elektrowni (optymalnie i według planów uzgodnionych z pracownikami), ale w taki sposób, aby było to bezpieczne dla systemu (widać nerwowość PSE Operator w prognozach generacji na kolejne lata) i to wszystko przy jakiejś optymalizacji kosztów (państwo – a tak naprawdę podatnik – nie może do wszystkiego dopłacać). Model biznesowy NABE jest bardzo trudny (tak jak wszystkich analogicznych organizacjach np. w Niemczech). Trudno oczekiwać, że przychody z generacji węglowej (przy rosnących kosztach emisji) dadzą godziwy zysk. NABE ma co prawda zamknąć elektrownie, ale w perspektywie 20 -letniej – więc niektóre z nich muszą być jeszcze modernizowane (bo się rozpadną) – pytanie, które i w jakim czasie i za jakie pieniądze? Czy program 200 + ma być kontynuowany (to przynajmniej 20 bloków – każdy średnio 50 mln minimum – więc czysty 1 mld na natychmiastowe inwestycje – skąd i za co? To czego naprawdę brakuje to szybki pierwszy krok – powstaje NABE, ale i pokazywany jest realny plan jego działania – które bloki, ile MW, w jakich latach i jakie koszty. Nie możemy się oszukiwać – NABE będzie ssało państwowe (podatników) pieniądze – warto, żeby było to przewidywalne i zoptymalizowane a nie jak z górnictwem – w postaci ad hoc miliardowych dotacji co roku po paleniu opon pod sejmem. Nie można się też oszukiwać – początkowa siła związków zawodowych NABE będzie ogromna (2/3 generacji) i widać to już dziś w gwarancjach pensji i gwarancjach zatrudnienia. Właściwie pierwszego dnia – każda elektrownia i każdy blok powinien widzieć swoją przyszłość na kolejne 20 lat. Mam nadzieje, że to wszystko już jest gdzieś dobrze zaplanowane i odpowiednie raporty i plan są w odpowiednich szufladach. A może się tylko tak wydaje? W końcu jak coś spada z wozu to zwykle nie ma czasu, żeby się za tym oglądać…