Pogłoski o zniesieniu obowiązku zatwierdzania taryfy G dają szanse na lepszą obsługę klienta

W starych, dawnych czasach komunistycznych zawsze było tanio. Regulowane ceny i nacisk na dobro klasy pracującej prowadziło do trzymania cen podstawowych produktów na jak najniższym poziomie.  Wszystko było wiec tanie … i beznadziejne. Poza octem, chlebem i coca –colą , która pojawiła się gdzieś pod koniec lat 70-tych, wszystko inne lichej jakości, no może z wyjątkiem szynek i baleronu, które wyrabiano wg dobrych komunistycznych parametrów tzn. 1,5 kg szynki z 1 kg mięsa, a nie jak obecnie zoptymalizowanych 3-4 kg. Z szynką jedyny problem był taki, że właściwie jej nie było, a pojawiała się w postaci dojścia do Pani ze sklepu lub handlu wymiennego na trampki albo papierosy, których znowu (lata 80-te) tezżnie było, bo były na kartki (ale z kolei z wymianą na wino). Handel nie był jak obecnie prostym i bezdusznym napełnianiem koszyków kolorowymi produktami w hipermarketach, ale skomplikowanym , wielowymiarowym procesem wymiany dóbr i usług, gdzie pozycja konwojenta w samochodzie dostawczym z mięsem była równoważna profesorowi uniwersytetu – oczywiście pod warunkiem, że był to profesor chemii i mógł załatwić cenną aparaturę do domowej produkcji drożdżowego alkoholu, gdyż w innym wypadku kadrze naukowej pozostało zaspokajanie mięsnych apetytów pasztetową, która jak to powszechna fama głosiła była produkowana z papieru toaletowego. Było to oczywistą nieprawdą , bo papieru nigdzie nie było – jedynie na wymianę na zapalniczki jednorazowe z przemytu. W zapalniczkach jednorazowych, znajdował się rzemieślniczo dorobiony specjalny zaworek do napełniania gazem, żeby w ten sposób polski patent i lokalne budki do napełniania zapalniczek, tworzyły niezapomniany koloryt polskiej ulicy lat 80-tych, z budkami z hot dogami (ale bez parówki tylko z pieczarkowym  farszem w środku), wódki Bałtyk, którą wycofano chyba z produkcji bo uszkodziła wzrok i jelita większości populacji i służby bezpieczeństwa na ulicach, która zwykle wieczorem zabawiała się w sprawdzanie dokumentów u młodzieży zaczynając od przyjacielskiego przeciągnięcia pałką po plecach i niżej. Kto wtedy żył wie, że to były najpiękniejsze czasy, w końcu w radio nawet teraz leci tylko muzyka z tamtych lat.

Jednym z nielicznych wówczas  produktów o porównywalnych parametrach jak na Zachodzie była energia elektryczna. Wtedy jej ceny nikt nie doceniał , bo była śmiesznie tania, a jeśli ktoś na dodatek pracował w energetyce to otrzymywał specjalne przywileje i płacił bodajże tylko 10 % tej śmiesznej ceny. Rachunek za energię elektryczną traktowany był jako coś groszowego i bez problemów, nikt energii nie oszczędzał bo i po co, ale i z oszczędzaniem był kłopot, bo to czasy kiedy energii brakło i czasami nawet wyłączano jakiś kawałek miasta raz z uwagi na za duże zapotrzebowanie, drugi że znowu poleciał lokalny transformator. Jeśli chodzi o konkurencje na rynku dostawców to było tak prosto jak w telekomunikacji, gdzie na stacjonarny czekało się po 15 lat i więcej, a mój kolega był kiedyś sam w domu i miał 9 lat i jak monterzy przyszli i spytali czy rodzice chcą mieć telefon to odpowiedział „Chyba nie” … potem rodzice latali do biura lokalnego Telekomunikacji, ale nic nie wskórali i dostali dopiero po przełomie w 1992 roku.

Teraz jest oczywiście inaczej.  Energia na pewno nie jest tania, mimo że cena dalej regulowana. Pomimo teoretycznie ustawowego wolnego rynku, taryfa dla odbiorców indywidualnych – „grupa taryfowa G” jest corocznie zatwierdzana przez Urząd Regulacji Energetyki.  Może się mylę, ale postronnie wygląda to na grę w małe targowanie, gdzie koncerny energetyczne (dystrybucje) na początek roku przesyłają pismo z podwyżkami o 14 %, a tu URE mówi , że zaakceptuje jednocyfrową. No to koncerny 11 a URE 6 i finalnie kończy się na 9-ciu. Sensu w taryfowaniu za dużo nie ma, chodzi o to, żeby spółki (w dużej mierze Skarbu Państwa) przydusić z cenami dla odbiorców indywidualnych i nie puścić na szeroka wodę swobodnych podwyżek. Jednocześnie mamy w teorii wolny rynek, gdzie można zmienić dostawce energii  elektrycznej i co lepsze, ilość zmian rośnie lawinowo. W chwili obecnej już ponad 25 tysięcy odbiorców indywidualnych zmieniło swojego dostawcę. Można powiedzieć że to mało, na ok 14 mln uprawnionych i również mało procentowo, jeśli porównać z odbiorcami przemysłowymi (33 tysiące), no i w zasadzie po co Ci indywidualni zmieniają, jak niewiele można finansowo dziś ugrać. Ale z drugiej strony dynamika jest imponująca i coś się jednak dzieje, nawet jeśli wymuszona poprzez akwizytorów, którzy wmawiają ludziom, że warto zmieniać rachunki. Wreszcie też na końcówce są kluczowe regulacje o sprzedawcy z urzędu (pisało się o tym od wieków) i o jednym rachunku niezależnie od zmiany dostawcy.  Dziś już właściwie nieuchronnie się mówi, że od 1 stycznia 2013 cena energii elektrycznej będzie zupełnie uwolniona. Na początek na pewno scenariusz będzie jeden – drożej. Nie sądzę, żeby tak kasandrycznie jak  pisze się w gazetach – 40 %, bo przecież opłata dystrybucyjna jest w miarę stała – wiec stawiałbym na okolice 9-15 %, bo wciąż wyniki energetyki są niezłe. Raczej przełoży się to na prawidłową strukturę cen, gdzie taryfy A,B,C będą znacznie tańsze (bo większa sprzedaż) niż G (klient domowy).  Jeśli działy sprzedaży w koncernach są rozsądne, to obecna konkurencja z rynku przemysłowego szybko przejdzie w rynek detaliczny i zaczniemy dostawać naprawdę dobre propozycje. Nie tylko cenowo – bo na tańszą energię tak naprawdę nie ma co liczyć – chodzi raczej żeby utrzymać obecny poziom z małymi podwyżkami i dostać znacznie lepszą obsługę klienta. Bardziej czytelny rachunek. DZiś nikt nie wie co tam napisano pewnie też i wystawcy mają z tym problem – pojawia się co 2 miesiące lub kwartał, zwykle kilka cen w różnych miesiącach mnożonych przez różne procenty – nagroda dla kogoś komu z kalkulatorem wyjdzie tyle samo co do grosza jak na rachunku – proponuje poćwiczyć w domu. Milsza obsługa i może wreszcie też jak się rozpowszechnia lepsze liczniki (to już futurologia – koło 2017-2020) – fajniejsze taryfy z naprawdę tanią energią w nocy. To optymistyczny scenariusz ….bo może być tak jak w komunizmie. Zaraz (2016) energii zabraknie, a jak braknie to nikt się nie stara. Wiec żadnej konkurencji, tylko podnoszenie cen z uwagi na konieczność inwestycji i kompletna „zlewka” klienta. Ja jestem przyzwyczajony i uodporniony ale dla niektórych może to być szokujące.

2 komentarze do “Będzie drożej ale i lepiej …. konkurencja na naszych rachunkach za prąd.”

  1. Będzie lepiej, bo będzie drożej? Wizyty w BOK energetyki odbywają się podczas zakładania licznika/przepisywania na inną osobę/usuwania lub sytuacji problematycznej (uszkodzenie plomby, itp). Dużo rzeczy można wykonać telefonicznie, z nienajgorszą obsługą. Ile takich kontaktów jest rocznie? 2-3? To i tak dużo.

    Rachunki za prąd może nie są idealne co do groszy, ale da się z nich wyczytać istotne elementy. Do stanu optymalnego czyli przelicznika PLN/kWh i tak nigdy nie dojdziemy ze względów na strukturę kosztów (np. stały abonament).

    Co zwykłemu Kowalskiemu da podniesienie rachunku o 20% (uśredniając TV i bloga)? Bo jeśli to tylko czytelność rachunku i milsza obsługa, to wolałbym pozostać przy tańszym rozwiązaniu.

    pozdrawiam,

  2. Konkurencja gigantom rośnie dość szybko. Polecam przeglądanie ofert firm, które dopiero zaczynają działalność na polskim rynku energetycznym. Muszą ostro walczyć o klientów, a to głównie przejawia się w niższych kosztach ponoszonych przez klienta. Ostatnio znalalazłem ciekawą firmę – Axpo. Poprzez zmianę sprzedawcy energii elektrycznej udało mi się nie tylko obniżyć rachunek za prąd, ale również mam poczucie, że wspomogłem nasze środowisko 🙂 100% energii, którą sprzedają, pochodzi ze źródeł odnawialnych. Zatem szukajcie nowych dostawców, bo korzyści są mnogie.

Zostaw komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *