Kiedyś czasy były prostsze.  Ludzie, żyjąc w ograniczonych kręgach kulturowych  znali się dobrze z widzenia i dla ich rozpoznania wystarczało dobrze zapamiętać twarz i najwyżej czyjeś imię. Z czasem, dla odróżnienia zaczęto dodawać przydomki, a gdzieś w okolicach schyłku średniowiecza (jeśli mówimy o Polsce) pojawiły się nazwiska, na początek u szlachty. Potem potoczyło się wszystko jak lawina, a proces identyfikacji zintensyfikował się jak nigdy. Obecnie oprócz swojego imienia i nazwiska, jestem znany  przez kilka numerów składających się z różnej długości ciągów znaków, kilkanaście kodów PIN do kart wszelkiej maści, kilkadziesiąt rekordów bazy danej meldunkowej, kilkaset różnych systemów komputerowych w administracji publicznej i kilka milionów bitów informacji w publikacjach naukowych, raportach i blogowych postach. A kiedyś było tak prosto …

Polskie nazwiska i ich tworzenie znamy dobrze, charakterystyczne końcówki często identyfikują nas od innych nacji, choć w przypadku najlepszych tenisistek na świecie może być to mylące ponieważ jeśli któraś ma –ski na końcu i nie nazywa się Radwańska to pewnie gra Niemka z Dunką, mimo że ich trenerzy (zwykle ojcowie) zagrzewają ich w przerwie radami w najczystszej polszczyźnie.  W innych krajach może być jednak znacznie trudniej.

Na przykład nazwiska w Islandii rządzą się zupełnie innymi prawami. Tam nie istnieje funkcja nazwiska rodowego – przechodzącego z rodziców na dzieci, właściwie nie funkcjonuje coś takiego jak nazwisko w naszym rozumieniu. Osoby identyfikuje się po imieniu, tworząc nowe nazwisko określające czyim synem lub córką jest dana osoba (do imienia ojca dodawana końcówka –son lub –dottin). W moim konkretnym przypadku moja córka Maja nie odziedziczyłaby skąd inąd mojego dość intrygującego nazwiska, a nazywałaby się w Islandii Maja Konradsdottir. Porównując z naszym kręgiem kulturowym musi być niezła jazda, bo książka telefoniczna w Islandii jest podobno pisana alfabetycznie po …imionach, a typowe jest, że kilkuosobowa rodzina może mieć zupełnie inne nazwiska, natomiast dwie zupełnie niespokrewnione osoby takie same, co w prosty sposób rozwiązywane jest dodatkowo dodaniem w informacji imion dziadków.

Niełatwo jest też w Chinach. Większość nazwisk (xing) jest jednosylabowa (np. Li), dziedziczona po ojcu (choć w przeszłości po matce) i pisana przed imieniem (cziń) – które może (i zwykle jest) tworzone jako zupełnie coś nowego z dowolnych chińskich znaków (nie ma ustalonej listy imion i imienin). Zwykle założyciele bocznych linii rodu przyjmowali przydomki (shi), które mogły pochodzić od miast, prowincji jak i  (dawniej) imienia publicznego (zi) otrzymywanego w momencie osiągnięcia dojrzałości. Zrozumienie systemu imion i nazwisk jest pojmowalne chyba tylko przez sinologów lub osoby. które spędziły tam wiele lat życia, zważywszy, że mówimy o angielskiej transkrypcji imion, a nie samych znakach chińskiego alfabetu. Myślę, że dość zabawna byłaby też świadomość, że nazywając się Li (xing) Si (cziń) Syn (shi) miałbym co najmniej kilkadziesiąt, a może i ponad sto milionów krewnych o tym samym xing.

Nasze imiona i nazwiska kiedyś były darem i chętnie dzieliliśmy się nimi z innymi. To że ktoś kogoś znał, było świadectwem poważania i uznania. Teraz też chętnie jest to wykorzystywane przez celebrytów i polityków, ale ogólnie nasze dane okazują się rzeczą coraz bardziej chronioną, bo mogą nas  wiele kosztować. To że ktoś się pod kogoś podszywa lub wykorzystuje jego imię, też było znane od dawnych wieków, tylko kiedyś mniej powszechne. Obecnie utrata naszych danych, a nie daj Boże dokumentu tożsamości to już tragedia, bo za kilka minut okazuje się że pożyczyliśmy na kredyt kilka milionów złotych i jesteśmy właścicielami firmy „słupa” handlującej fakturami VAT lub przerabiającej, pomysłowo olej  bez akcyzy na ten już-akcyzowy. Na straży naszych danych i numerów stoi więc coś o wdzięcznym skrócie GIODO (Generalny Inspektor Ochrony Danych Osobowych), pilnując aby nic nie wydostało się poza strefę intymności i przyzwolenia (współczuję odpowiednikowi GIODO na Islandii lub w Chinach – tam dopiero mają robotę z ich nazwiskami). Jak to zwykle bywa, piękne hasła, ładne skróty i eleganckie biurowce działają z różnym skutkiem. Od czasu do czasu do każdego z nas dzwonią z ofertą telemarketingu dziwni ludzie, dziewczęta o piskliwym głosie lub poważni handlowcy, zwykle zwracając się po imieniu oferują mi towar lub usługę której wcale nie chcę. Moja skrzynka pocztowa (realna) zawalona jest papierowym spamem. Na szczęście w elektronicznej można sobie ustawić filtry. Z drugiej strony dążenie do ochrony danych zaczyna przybierać coraz bardziej skomplikowane i wyrafinowane formy i za chwile właściwie połowy rzeczy nie będzie można zrobić bez pozwolenia (na papierze właściwej osoby). Z własnego podwórka – chcieliśmy być hi-techowi i drzwi w biurze otwierają się na dotkniecie palca (i rozpoznanie znaku linii papilarnych). Jest już orzeczenie GIODO, że to może być krok pracodawcy do zbierania chronionych danych wiec każdy pracowicie podpisuje się, że wyraża zgodę na udostępnienie swojego, niezwykłego układu linii na palcu, żeby otworzyć drzwi automatycznie, a nie klamką. Do niełatwych zadań należy również zbieranie życiorysu pracowników. Ostatnio napotkaliśmy taki problem, nie mówię wcale o nazwiskach,  że dane o naszych referencjach to jeszcze nasza dana, ale już o wykształceniu i szkoleniach w innych firmach, niekoniecznie, wiec literalnie wg obecnych regulacji potrzebny będzie kolejny papier że pracownik wyraża zgodę na udzielanie takich informacji. Stworzyliśmy na naszych oczach monstrum i nie wiem jakie jest z tego wyjście. Z jednej strony niezbędne, bo jak wypuścimy dane, to zaraz okradną mi konto albo będą co chwile dzwonić z telemarketingu. Z  drugiej strony, za moment, jak będę chciał zapisać czyjś numer na komórkę to poproszę o zgodę na piśmie.  Świat wariuje i podąża w zupełnie nieprzewidywane strony, a może wręcz przeciwnie. Przecież za moment będzie rozwiązanie – uniwersalny system znakowania wszystkich ludzi na świecie. Jeden unikalny wielocyfrowy kod (podobny przecież do IP naszych komputerów) wszczepiony elektronicznym czipem lub lepiej wypisany specjalnym laserem, niewidocznie pod skórą. Kod akceptowany przez banki, kontrole bezpieczeństwa, policje i inne służby, jednakowy, nieusuwalny i niepodrabialny. Marzenie wszystkich firm komputerowych, bo od razu można wszystko pogrupować, sprzedać i wiadomo gdzie wysłać rachunek.  Rozwiązuje to właściwie prawie wszystkie problemy – bezpieczeństwo, ochrona, kontrola informacji. Tylko pewien niepokój jeśli czyta się dawne książki,a wśród nich Apokalipsę św. Jana (13,16)

16: I sprawia [tj. Bestia ] ,że wszyscy mali i wielcy, bogaci i biedni, wolni i niewolnicy otrzymają znamię na prawą rękę lub na czoło

… to może lepiej niech nas chroni jak dotychczas GIODO …

Zostaw komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *