Pojawiały się ostatnio wypowiedzi ekspertów i szefów różnego rodzaju zrzeszeń branżowych o zagrożeniu wzrostem cen prądu. Wg. Henryk Kaliś (Forum Odbiorców Energii i Gazu) – w ciągu 4 lat głównie z uwagi na nowe regulacje związane z ograniczeniami CO2 – mamy droższą energie niż w najbardziej uprzemysłowionych państwach Unii. Proces ten chyba już został uruchomiony, a co gorsza nie widać mechanizmów które mogły by go zatrzymać.

Można popatrzeć jak wyglądają transakcje na rynkach terminowych (kupowanie energii w przód na nowe lata) – na rynkach Polski, jej sąsiadów i krajów skandynawskich – rysunek poniżej z raportu TOE z 2011.

Polska to ceny rynek hurtowy – terminowy. Warto zobaczyć jak skorelowane są ceny w Niemczech, Czechach i na Węgrzech – to właściwie ten sam rynek , i jak niskie (choć ostatnio rosnące) są ceny w Skandynawii (granatowa linia). Warto zauważyć, że były już momenty – kiedy ceny w Polsce były najwyższe ze wszystkich – październik 2010 – a przez długi czas wyższe niż w Niemczech (chwilowy efekt nadprodukcji u nich). Potem trwały na podobnym poziomie, dopiero ostatni wzrost linii u naszych sąsiadów – to efekt wykluczenia energetyki jądrowej po Fukushimie i natychmiastowe odzwierciedlenie na rynkach.  Patrząc więc po rynku hurtowym (to tylko część składnika ceny końcowej dla użytkownika – około 45 %) – jesteśmy już prawie na czele.

Bardziej niepokojące od samego poziomu cen jest brak mechanizmów samoregulacji. W przyrodzie i technice – wygrywają systemy samoregulujące z ujemnym sprzężeniem zwrotnym – w najprostszym wyjaśnieniu takie które same w sobie mają tendencję do przeciwdziałania zakłóceniom i awariom. Przykładem najlepszym jest nasz organizm – w czasie zakażenia – natychmiast podnosi temperaturę – która zmniejsza namnażanie bakterii. Dobrym przykładem jest też energetyka jądrowa i pytanie dlaczego nigdy reaktor nie wybucha jak bomba jądrowa, a najwyżej topi się rdzeń (Fukushima) – wszystkie nowe konstrukcje mają tzw. ujemny temperaturowy współczynnik reaktywności – jeśli dzieje się coś złego i rośnie temperatura to namnażanie neutronów (ich liczba) maleje ze wzrostem temperatury – co w pewien sposób samoczynnie przeciwdziała niekontrolowanym reakcjom. Systemy z ujemnym sprzężeniem są znacznie łatwiejsze w regulacji i właściwie tylko takie powinno się stosować. Inaczej – to igranie z ogniem i wcześniej czy później katastrofa.  W energetyce jądrowej  był co prawda jeden model, który miał dodatni ten współczynnik – to RBMK z Czarnobyla – widać jak się skończyło.

Analogicznie samoregulacja powinna występować na rynku energii elektrycznej. W idealistycznych założeniach – konkurencja na rynku powinna pomagać użytkownikom końcowym w łagodzeniu wzrostu cen energii. Ponieważ jest konkurencja, to nawet jeśli ceny rosną, to najlepszym koncernom powinno zależeć na zmniejszeniu marż i przejęciu części klientów – wiec mogą oferować lepsze taryfy a finalnie koszt energii dla konsumenta może nie rosnąć lub przynajmniej nie tak szybko. Tymczasem w naszym modelu – chyba zupełnie na odwrót – a współczynniki regulacyjności procesu – raczej dodatnie – co nie rokuje dobrze. Konkurencja jest zabijana konsolidacją i taryfą URE – i (patrząc na oferty koncernów) – właściwie nie ma wyboru (dla nas drobnych użytkowników końcowych). Co innego dla małych, średnich i dużych firm – tam już ponad 13 tys. odbiorców zmieniło dostawcę – tzn. uzyskało lepsze ceny, a w ten sposób kompensowało sobie globalny wzrost kosztów energii. Tymczasem dla użytkownika „drobnego” – to tzw. Taryfa G – nie ma praktycznie alternatywy (można zrobić sobie symulację – ceny właściwie takie same – można zarobić 20-30 PLN w ciągu roku).  Okazuje się, że nie jest to rynek o który warto walczyć (proszę popatrzeć na telewizyjne  reklamy –  Enea zachęcająca do zmiany sprzedawcy na nich – one mówią o przedsiębiorcach a nie małych użytkownikach). Nie warto walczyć, bo cena jest regulowana taryfą URE, cena musi być zatwierdzana. Czego boi się URE – że jeśli uwolni ceny dla użytkowników domowych, to nie będzie żadnej konkurencji, ale po prostu strategia (każdej spółki) do gwałtownego zwiększenia ceny energii bez żadnej alternatywy. Nasz rynek nie daje więc żadnej szansy na samoregulację. Mało tego, wszystkie czynniki zewnętrzne sprzyjają wzrostowi cen. Konieczność płacenia za CO2 to tylko jedna z możliwości zwiększania kosztów przez spółki, są jeszcze inwestycje modernizacyjne i podnoszenie płac pracowników. I oczywiście konieczność uzyskiwania wysokich marz i dobrej zyskowności (elektroenergetyka polska ma 8 % średnio – co jest super wynikiem jak na sektor). To z kolei jest popierane przez rząd – mówi się przecież o zaliczkowej dywidendzie PGE w tym roku – sektor energetyczny jest traktowany jako dojna krowa dla budżetu. To wszystko – daje sumaryczny – duży dodatni impuls wzrostu cen. Cen dla jedynego biernego użytkownika rynku – czyli małych odbiorców – oni zniosą wszystko. Pomimo że taryfa regulowana – to już w tej chwili porównując parytet nabywczy (PKB) – dziś energia jest prawie najdroższa w Europie (po Węgrzech, w cenach bezwzględnych w połowie stawki – choć we wszystkich innych produktach i np. cen benzyny – prawidłowo pod sam koniec).  Jednak wcześniej czy później – taryfa G – będzie uwolniona – i zanim dojdzie do jakichkolwiek regulacji rynkowych – poszybuje wysoko. A wtedy – wielka szansa na numer 1 w Europie. Przynajmniej w czymś będziemy najlepsi i na górze statystyk.

Zostaw komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *