Nie wszystkie programy dopłat i stymulowania inwestycji kończą się sukcesem i tak stało się w przypadku elektrycznych samochodów – programy o dźwięcznej nazwie „Zielony Samochód”, ”eVan” i „Koliber” cieszyły się … nazwijmy to … umiarkowanym powodzeniem.

Właśnie NFOŚiGW poinformował o wynikach – w najważniejszym programie: w sprawie dopłat do samochodów elektrycznych złożono wnioski (344) na tylko ok. 11 mln PLN (a było do wzięcia 150 mln). Jeszcze gorzej jest w segmencie dopłat do elektrycznych samochodów dostawczych czy też elektrycznych taksówek. Oczywiście taki rezultat wygenerował już koncepcję – „dopłaty trzeba zwiększyć” – ale czy na pewno?

Cała bowiem koncepcja dopłat do „elektryków” wydaje mi się chybiona – bo po co?

  • w żaden sposób nie pomagamy (na dzień dzisiejszy) polskiemu przemysłowi (bo ani nie produkujemy samochodów elektrycznych ani ich komponentów),
  • nie mamy też żadnych europejskich regulacji ani wymagań dotyczących ilości samochodów elektrycznych.

Generalnie – jeśli samochody elektryczne byłyby opłacalne – powinny obronić się same, albo też należy poczekać na taki moment i wtedy lawinowo zaczną one wypierać klasyczne samochody. Problem może też wynikać z braku odpowiedniej infrastruktury ładowania (wtedy trzeba inwestować w infrastrukturę,  a nie dopłaty). Patrząc też na koncepcję dopłat dla klientów indywidualnych (tanie samochody do max. 125 tys. złotych brutto) warto zastanowić się na tym  kto i jakie pojazdy elektryczne kupuje dzisiaj (albo o nich myśli). Według mnie są trzy kategorie nabywców:

  • nabywcy kupujący tzw. „trzeci samochód w rodzinie” – idealny podarunek dla dorastającej córki po zdanym egzaminie na prawo jady (coś o tym wiem) w klasie średniej plus. Wydaje się, że to był główny beneficjent „Zielonego Samochodu”, bo takiego taniego pojazdu nie kupuje się jako samochodu podstawowego;
  • kadra zarządzająca lub osoby bardzo bogate poszukujące luksusowych aut –  ludzie, którzy kupują drogie samochody elektryczne jako rodzaj „nowego znamiona luksusu”;
  • korporacyjna flota pojazdów w firmach, które przestawiają się na ekologiczne formy działania (coś o tym wiem) i wprowadzają flotowe rozwiązania inwestowania w samochody elektryczne i odnawialne źródła energii.

Moim zdaniem,  żadna z tych grup nabywców – najmniejszych dopłat nie potrzebuje – samochody kupią tak czy inaczej. Być może zwiększenie dopłat minimalnie zintensyfikuje zainteresowanie, ale i tak będzie ono wyłącznie ograniczone do tych nabywców jak powyżej i całość wydatków z budżetu państwa (a więc naszych pieniędzy z podatków) – trafi w próżnie.

Tymczasem potrzeby dla rozwoju elektromobilności są zupełnie inne. Kluczowe jest bowiem po pierwsze – stworzenie dobrej sieci punktów ładowania – i tu kłania się ustawa o elektromobilności i plany rozwoju punktów ładowania. Według optymistycznych scenariuszy (przed COVID i na początku roku) w Warszawie miało być do końca roku 1000 punktów ładowania (na koniec 2019 było 144), analogicznie we wszystkich większych miastach (odpowiednio do liczby mieszkańców) jak i przy większych szlakach komunikacyjnych. Widać, że ten plan oczywiście nie będzie zrealizowany (i tak wydawał się zbyt ambitny), a ostatnia wiadomość o wycofaniu się koncernu PGE z biznesu z ładowaniem samochodów – pokazuje, że niekoniecznie jest to tak atrakcyjny segment. Tu chyba właśnie przydałyby się pieniądze i jeśli ma być jakiś „Zielony Samochód 2” to proponuje raczej państwowe pieniądze (czyli nasze z podatków) wpakować w infrastrukturę, a nie fundować dopłaty na samochodowy prezent dla dorastających dzieci. Jeśli w Warszawie będzie te 1000 stacji, a w innych miastach po 100-300, plus te na autostradach – to samochody elektryczne pojawią się w sposób naturalny. Kolejnym etapem popularyzacji elektryków może też być jakiś długofalowy plan jak będą wyglądały obciążenia podatkowe (za chwile może pojawić się akcyza w koszcie ładowania czy inne opłaty drogowe, bo to łakomy kąsek) i w ogóle koszty ładowania (na razie jest całkowity chaos i niewiadoma) i nic dziwnego, że żadne z przedsiębiorstw nie jest w stanie ułożyć sensownego biznes planu ile będzie kosztować wykorzystanie samochodów dostawczych czy też taxi. Jeśli zaostrzyć też przepisy dotyczące możliwości wjazdów do centrów najbardziej zanieczyszczonych miast i skutecznie realizować zapisy ustawy o elektromobilności w zakresie pojazdów elektrycznych we flocie służbowych jednostek samorządu (art. 35), a także stawiać na elektryczne autobusy w komunikacji miejskiej – to wszystko ułoży się naturalnie, a żadne dopłaty dla użytkowników indywidualnych nie będą potrzebne.

No chyba, że bardzo chcemy jednak wydawać pieniądze na nowy program o kolejnej ładnej nazwie i zwiększać dopłaty … W takim wypadku moja córka już wybiera model 😊

Jeden komentarz do “Czy dopłacać do samochodów elektrycznych, czyli trzeci samochód w rodzinie…”

  1. Należy cofnąć sie lat….30 i popatrzeć jak powstawała infrastruktura dla LPG i np. telefonii komórkowej….. Pierwsze LPG przyjechało z „zachodu” a tankowano z butli 11 kG za pomocą ręcznej pompki albo czasami nawet grawitacyjnie przez różne patenty. Nie było regulacji , przepisów, instytucji kontrolnych etc – żaden urzędas czy policjant się nie wtrącał…… i nie było doniesień medialnych że coś się zapaliło czy wybuchło… ( jak sobie przypominam tylko ze 2 newsy przez całe 3 dekady).
    Decydował klient i wolna konkurencja (w telefonii nie do końca) ale wygrał wolny rynek. LPG (sorry – butlowy Propan-butan) był tańszy od benzyny 6-cio krotnie a instalacje montowano w garażach z „gratków” przywiezionych z Holandii czy innych Włoch. Czysty – wolny rynek : żadnych utrudnień administracyjnych – i co ? – i dało się bez rządowych programów, dotacji, nadzoru UDT , przepisów, tworzenia instytucji nadzorczych i zatrudniania zgrai nierobów oraz podobnych durnot). Żeby coś w tym kraju zadziałało to urzędników trzeba od tego trzymać na odległość strzału z armatohałbicy o kalibrze co najmniej 155 mm albo lepiej wyższym…… Samochody elektryczne upowszechnia się gdy cena i wartość użytkowa będzie porównywalna ze „spaliniakami”. W/g mnie powinny być znacznie tańsze albowiem zużycie materiałowe i nakłady produkcyjne sa grubo niższe jak przy tradycyjnych samochodach. Barierą są akumulatory ale zakładam, że zostaną zastąpione superkondensatorami. Przypuszczam ,że rozwiązaniem pośrednim będą hybrydy szeregowe tzn z pełnym napędem elektrycznym i pokładowym generatorem prądu. Z prostych przeliczeń wynika że zużycie paliwa powinno oscylować pomiędzy 2-3 litry /100km dla pojazdu gabarytów takiej Tesli a generator o mocy 15-20 KW z silniczkiem o pojemności ca 200 ccm – czyli jak w kosiarce…….
    W miarę rozwoju sytuacji powstanie infrastruktura ładowania- jedynie trzeba „złapać za ryja” OSD bo to odnoga urzędnicza i na bank będą wydziwiać przy warunkach technicznych dla stacji ładowania….. bo zechcą sobie wyremontować GPZ-ty na koszt Inwestora……
    Nie oszukujmy się ten proces potrwa ze 2 dekady. Najpierw klientami będą dziane snoby , jak ci się skończą to dilerzy z producentami obniżą ceny aby towar wzięli też „mniej dziani” a później trafi „pod strzechy”. Będzie jak ze wszystkim i tyle w temacie.

Zostaw komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *