Pytanie z Biznes Alert: Ostatnie decyzje prezydenta D. Trumpa świadczą o tym, że polityka ochrony klimatu B.Obamy odchodzi w przeszłość. Być może będą jednak opory w USA, ale ważniejszy dla losów Porozumienia Paryskiego (COP21) jest fakt, że na miejsce USA- lidera w globalnej polityce ochrony klimatu wejdą Chiny. A może jednak nie, może tę rolę przejmie Unia Europejska? A może USA wynajdą inną drogę ratowania klimatu niż dekarbonizacja i dojdzie do rywalizacji USA – Chiny?

Głos o ideologicznej roli światowego przywódcy w ochronie klimatu rozbrzmiał już nawet z Watykanu, jednak rzeczywistość jest zupełnie przyziemna. Ideologicznie – Kardynał Peter Turkson z Ghany (Watykan, odpowiedzialny za klimat) skrytykował niedawno amerykańskiego Prezydenta Trumpa za odchodzenie od wcześniejszej polityki zmniejszania emisji CO2, a wskazał Chiny jako nową, wschodzącą potęgę, która przejmuje pałeczkę światowego lidera ochrony klimatu. Nic bardziej błędnego. Obie potęgi postępują wyłącznie racjonalnie, ich motywy mają jedynie ekonomiczne podłoże a ich zadania ograniczaj się tylko do terytorium własnego kraju. Paradoksalnie dziś ich polityka idzie w zupełnie innych kierunkach, ale nie miejmy złudzeń, że którykolwiek z tych krajów ma bardziej dalekosiężne i ogólnoświatowe cele niż budowanie własnej potęgi.

W amerykańskiej w strategii dominuje dążenie do uniezależnienia się od importu surowców energetycznych. Ameryka ma być samowystarczalna, niezależna i potężna, co jest pewnie, występującym okresowo w historii tego kraju – krokiem w tył, w kierunku lekkiej samoizolacji i zdystansowania się od konieczności ciągłych interwencji w najbardziej zapalnym kawałku świata- na Bliskim Wschodzie, spowodowanych zależnością energetyczną USA od bliskowschodnich dostaw ropy. To już odchodzi w przeszłość. Ameryka wysunęła się na czoło jako największy, światowy producent ropy i gazu (dzięki rewolucji łupkowej) i właśnie osiąga, niezależność energetyczną – zmieniając światowe kierunki dostaw – teraz Ameryka będzie eksporterem. Analogicznie podąża jej kanadyjski sąsiad i cała awantura o wielką rurę przecinająca Amerykę (ostateczne mamy zielone światło na budowę rurociągu Keystone XL, które właśnie dał Trump) to nowe, wieloletnie zasilenie rafinerii na południu USA z nowoeksploataowanych, kanadyjskich źródeł ropy. Ameryka nie będzie więc już potrzebowała importu zza mórz i nie ugnie się przed żadną, polityczną zależnością od surowców energetycznych. Teraz także Trump spłaca dług z wygranych wyborów od kluczowych, częściowo-górniczych stanów USA (np. Pensylwanii) znosząc wcześniejsze ograniczenia dotyczące eksploatacji kopalń i odchodząc od polityki ograniczania emisji CO2. Poprzednio prezydent Obama rozpoczął wdrażanie w USA czegoś w rodzaju soft – wersji europejskiej polityki klimatycznej, deklarując powolny spadek emisji CO2 w USA. Oczywiście było to zdecydowanie mniej agresywne niż w Europie i po części automatycznie plan został realizowany jako zamiana węgla na nowy gaz łupkowy oraz wzbudził inwestycje w energetykę odnawialną w postaci różnych form wsparcia, odmiennych dla poszczególnych Stanów poziomów udziału OZE w energy-mix – tu liderami są Iowa, South Dakota i Kansas, gdzie wiatr to nawet 20-30 %).

Teraz wszystkie te działania odchodzą, powoli do lamusa, ponieważ Trump mocno ograniczył budżet EPA (agencji zajmującej się kontrolą zanieczyszczeń środowiska – m.in. w powietrzu, a więc mającej chrapkę na kontrolę emisji CO2) oraz zniósł ograniczenia w eksploatacji elektrowni węglowych (a właściwie w sposobie wydobycia węgla). Symbolicznie te nowe przepisy zostały podpisane właśnie w siedzibie EPA w obecności górników – trudno o bardziej jasny przekaz – USA będą prowadziły własną politykę klimatyczną, nie mają zamiaru wdrażać ograniczeń, które uderzają w amerykańską gospodarkę i będą wspierać własne sektory energetyczne nawet jeśli ktoś z zagranicy będzie to krytykował. To oczywiście jasny przekaz, który może mieć i dalszy ciąg – Trump zapewne nie podpisze finalnie porozumień paryskich i na pierwszym miejscu będzie stawiał wyłącznie na samowystarczalność energetyczną Ameryki. Trump chce również zrównoważyć Energy mix i wyhamować postępującą degradację węglowego kawałka sektora energetycznego, który ostatnio kurczył się dramatycznie, bo i polityka Obamy i tańszy gaz powodowały zamykanie elektrowni. Teraz pewnie realizowany będzie rodzaj pomostowej polityki łagodnego przejścia w nowe formy generacji energii, a przy okazji, o ile będzie to ekonomicznie opłacalne, to i utrzymanie węgla tak długo jak się da. Notabene, podobny problem nowy prezydent USA będzie też musiał rozwiązać z innej, energetycznej strony- na horyzoncie widać problem potencjalnego bankructwa Westinghouse (technologie jądrowe) , którego strat nie daje już udźwignąć obecny właściciel – japońska Toshiba. To kolejny problem amerykańskiej, energetyczno-klimatycznej układanki, bo cywilne technologie jądrowe zapewniające po części miejsca pracy dla emerytowanych wojskowych z łodzi podwodnych powiązane są z technologiami militarnymi – więc tu prawdopodobnie również będzie jakaś interwencja ze strony państwa.

Czy to znaczy, że Ameryka całkowicie skreśla klimat i technologie OZE? Absolutnie nie – czeka tylko na moment, kiedy będzie to dla niej korzystne. Cały czas rozwijać się będzie Tesla Motors, elektromobilność, domowe magazyny energii i nowe, alternatywne formy zasilania indywidualnych domów w energię. Kalifornijskie informatyczne giganty dalej będą promowały eco i nowe, energetyczne wynalazki. A w momencie kiedy będzie to wszystko opłacalne… Ameryka natychmiast wróci na drogę ratowania klimatu. Dziś daje tylko oddech dla węgla i jak zwykle… przede wszystkim liczy pieniądze.

Chiny dla odmiany są w zupełnie innym punkcie rozwoju i też muszą coś z własną energetyką zrobić. Chiński smok jest na długoterminowej drodze ciągłego wzrostu, gdzie właściwie nie można już zatrzymać budowy nowych fabryk, wielkich inwestycji i kolejnych klimatyzatorów, pralek i lodówek w chińskich mieszkaniach. To wymusza ogromne zapotrzebowanie na energię i praktycznie konieczność budowy nowych elektrowni – wzrost mocy zainstalowanej w Chinach jest podobnie stromy jak w czasach forsownej industrializacji Polski w latach 60-70. Pierwszy apetyt na energię zaspokoił węgiel. Jedynym efektem ubocznym (nie tylko energetyki, ale i chińskiego przemysłu) były zanieczyszczenia i jakikolwiek brak kontroli emisji i odpadów. I nagle okazało się, że w Chinach może jest i tanio produkować, ale … nie za bardzo da się żyć. Obrazki z Pekinu pokrytego smogiem z fabryk i elektrowni przypominają „najlepsze” czasy z lat 30-tych ubiegłego wieku w industrialnych rejonach Anglii czy USA. Dla Chin wprowadzenie alternatywnych for czystszej produkcji energii jest bowiem nie fanaberią czy ideologiczną mrzonką, ale realną koniecznością ratowania życia obywateli. Tak naprawdę ten proces rozpoczął się już kilka lat temu – najpierw Chiny wprowadziły nowe normy emisji zanieczyszczeń z energetyki węglowej (2012 i zaostrzenie 2015) i powoli próbują uporządkować ją w miarę na podobieństwo typowych, dzisiejszych standardów, ale też i muszą dalej zasilać w energię swojego energożernego chińskiego smoka. Stąd też zwrot w kierunku poszukiwania czegoś innego w Energy mix i budowanie na potęgę energetyki odnawialnej… ale i jądrowej. Imponujące wyniki inwestycji w ostatnim roku (ponad 60 GW nowej mocy zainstalowanej w wietrze i słońcu) to właśnie wysuwa Chiny na czołówki ekologicznych artykułów lub w newsach promujących energetykę odnawialną. Tak – wzrost jest bardzo dynamiczny i na pewno pokazuje zwrot, ale nie ma w tym ani grama idealizmu tylko czysty pragmatyzm – trzeba bowiem budować coś innego niż węgiel… dopóki nie wybuduje się do końca atomu. Na dziś Chiny (w uproszczeniu) mają bowiem około 170 GW mocy w OZE (nieprawdopodobna skala jak porównać z całą, polską energetyką 40 GW), ponad 300 GW w wodzie i około 1000 (tysiąc !) GW węglu, co również jest nieprawdopodobne porównując z naszymi węglówkami. Równolegle do stawiania na OZE, toczy sie wielki program budowy chińskiej energetyki jądrowej (ponad 20 elektrowni w budowie) i plany na uzyskanie ponad 500 GW w atomie. Chińczycy robią zawsze po swojemu, trochę po cichu, trochę tylko w swoim języku, ale na pewno bardzo długofalowo i z koncepcją. Ich plan to światowe mocarstwo, które ma energię – jeśli już nie daje się z węgla to trzeba z czegoś innego – kierunek na 50% węgla i pewnie po 15-20% atomu i OZE do 2030. A jeśli przy okazji da to nam potencjał wytwórczy i technologie w naszych, nowych fabrykach to z chęcią zalejemy świat urządzeniami „Made in China”.

Czy czeka nas więc spór USA – Chiny o role światowego przywódcy? Na pewno tak. ale niekoniecznie jeśli chodzi o ochronę klimatu. Dzisiaj, zarówno USA jak i Chiny budują własną potęgę – długofalowo wykorzystując różne technologie energetyczne, ale tak naprawdę patrzą na własne krajowe interesy i budowę swojej potęgi. Tak też należy patrzeć na wszystkie, „klimatyczne” decyzje – pomimo tysiąca słów, kolorowych ogłoszeń i pięknych zdjęć ratowanych zwierząt i bezkreśnie zielonych lasów – światowa polityka wszystkich krajów (włączając teoretycznie idealistycznie Europę) nie opiera się na idealizmie, ale na czystym pragnieniu zbudowania własnej siły (na pewno ekonomicznej), ale i siły wpływów. W tym niestety nie zmieniliśmy się od kilku stuleci i jakoś zadziwiająco przypominamy idealistyczne czasy przełomu XIX i XX wieku gdzie hasła budowy nowych, równych i sprawiedliwych społeczeństw zaraz przekute zostały w produkcję zbrojeniową fabryk i wielkie konflikty zbrojne. Tak też najbardziej boję się klimatu – a właściwie podejścia polityków do klimatu – bo może zanim zniszczymy klimat to sami zniszczymy siebie w wewnętrznych walkach o wpływy i władzę, gdzie klimat będzie tylko ładnym napisem na sztandarach.

Zostaw komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *