Scenariusz jest dobrze znany dla większości polskich emerytów. Bardzo atrakcyjna oferta wycieczki do miejsc świętych lub znanych do tej pory z kolorowych pocztówek. Dodatkowo spotkanie z ciekawą osobą, śmieszny występ kabaretowy lub sceniczny i świetna okazja żeby zawrzeć nowe przyjaźnie. Właściwie za darmo lub za naprawdę symboliczną opłatą, a więc nic strasznego dla napiętego budżetu, a tyle możliwych atrakcji. Kilka zdań napisanych na dole bardzo drobnym drukiem, które jednak umykają, bo patrzymy tylko na kolorowe obrazki. A potem… znany scenariusz. Coś co Amerykanie określają nazwą „no free lunch” – tak naprawdę nic nie ma za darmo. Podczas super wycieczki jest też i super prezentacja i super marketingowe triki. Nagle budzimy się w domu z zestawem zdrowotnych garnków i magiczną kołdrą, a na dodatek z komornikiem wchodzącym nam na rentę. Dlaczego nie, końcu… wiedzieliśmy na co się decydowaliśmy, a kołdra może naprawdę będzie magiczna.

Właśnie wyciekły informacje ze spotkania z przedstawicielem EBI (Europejski Bank Inwestycyjny) o tzw. Funduszu Modernizacyjnym – czyli europejskich pieniądzach na modernizację projektów energetycznych, funduszu pochodzącym z opłat emisyjnych (wnoszonych przez poszczególne państwa). EBI przypomnia, że nie tylko właśnie ten Bank będzie decydował o wyborze wspieranych projektów, ale także, że nie zostaną dofinansowane żadne projekty jeśli w nich emisja CO2 przekroczy prób 550 g/kWh. Smutne to i bolesne, bo niestety sprawdzają się wszelkie przypuszczenia dotyczące realnego wyglądu tzw. konkluzji klimatycznych z października ubiegłego roku, o których pisałem tutaj

„No free lunch” – czyli i tak sami płacimy za Fundusz Modernizacyjny. Cała koncepcja opiera się o stworzenie specjalnego funduszu z tzw. darmowych pozwoleń emisyjnych. Przypomina to koncepcję oszczędzania na domowym gotowaniu i skorzystania z super promocyjnej restauracji, tylko, że obiad w niej sam w sobie jest darmowy, ale w zamian musimy zapłacić za karnet wstępu i to w wysokości rujnującej nasz domowy budżet. Ostatnie konkluzje (2014) Pakietu Klimatycznego, które pewnie zostaną wzmocnione na grudniowym Szczycie Klimatycznym w Paryżu, wymuszają kolejne redukcje emisji CO2 (do poziomu minus 40 % od (realnie) naszej emisji w 2005). Działa to w ten sposób, że i tak (jak zredukujemy emisję) to za każdą wyprodukowaną tonę CO2, elektrownia będzie płacić za certyfikat emisyjny (cena ustalana w teoretycznie wolnym handlu w systemie ETS). Certyfikat produkcji tony CO2 to dziś 7 Euro za tonę, a prognozowane jest w latach 2020-2030 może 27, a może nawet 40 Euro/t. Z tych (ogólnoeuropejskich) pozwoleń, wydzielana jest pula 2%, która sprzedawana jest specjalnie po to, żeby utworzyć Fundusz Modernizacyjny, z którego potem będą finansowane projekty w krajach uboższych – m.in. w Polsce. Kluczowe jest to, że nożyce cenowe uderzają w Polskę w dwie strony – nie dość, że musimy gwałtownie obniżać emisję własną – do poziomu ok. 80 mln ton rocznie – sama energetyka – w roku 2030 –a na dziś emitujemy tak około 130 mln ton (a więc musimy inwestować), ale i tak będziemy za pozostałą emisję płacić. Płacić dużo więcej niż obecnie (tak od 2 do 9 razy w zależności od ceny certyfikatów). Jak te ceny będą wysokie – to i Fundusz Modernizacji będzie miał pieniądze (ale za to obciążamy się za emisje), jak ceny będą niskie (i energetyka oddycha) to z kolei w funduszu nie będzie środków. Pisanie więc gdzie niegdzie, że „entuzjastyczne” prognozy mówią o certyfikatach po 40 euro/tonę (a więc i miliardach w funduszu) to całkowity brak entuzjazmu w energetyce (przynajmniej węglowej) która podwoi za to swoje koszty produkcji.

„Kto serwuje dania ten też ustala menu”. Darmowy w założeniu i korzystny dla Polski fundusz zapewniający modernizację, w samych pisemnych dokumentach z konkluzji klimatycznych w październiku ubiegłego roku otrzymał zapis, który od razu mnie zaniepokoił. Poza niejasnym kryterium, który kraj ile dostanie (nikt tego dokładnie nie wie, wciąż mówi się tylko o „szacunkach”), jest też jasno napisane, że projekty będzie wybierał EBI (Europejski Bank Inwestycyjny) i nawet też dokładnie, że „wpływy z rezerwy będą wykorzystywane do zwiększenia efektywności energetycznej i do modernizacji systemów energetycznych tych państw członkowskich, tak by ich obywatele mogli korzystać z czystszej i bezpiecznej energii po przystępnej cenie”. Po ostatnich wypowiedziach przedstawiciela EBI już nawet wiemy dokładnie jakich – limit 550 g/kWh to eliminacja jakichkolwiek projektów z elektrowni węglowych (dzisiaj ich emisja z tych najbardziej sprawnych to ok 850-900 g/kWh i nie ma szans żeby to zmniejszyć). Taki limit oznacza więc ,że fundusz wspiera tylko energetykę odnawialną lub… energetykę gazową (ona jest na poziomach 450-500 g/kWh).

Dosyć to paradoksalne, że większość środków z opłat emisyjnych zapewni energetyka węglowa jednocześnie nie mając szans na ugryzienie choćby małego kawałka. Na osłodę w wypowiedziach EBI pozostaje jeszcze tylko możliwość finansowania tzw. CCS (Carbon Capture and Storage) – instalacji eliminacji CO2 ze spalin w elektrowniach. Ładnie wygląda w obłych zdaniach i prezentacjach natomiast bardzo nieładnie technicznie. Projekty CCS są ekstremalnie drogie i na razie maja wspólna cechę… nie działają. Oczywiście na to EBI ma odpowiedź, że może dziś i nie, ale może zadziałają po roku 2020, ale warto przypomnieć, że wielkie nadzieje (i plany) w CCS pokładano już około roku 2006, a potem 2009 i dalej żadne dostępne komercyjnie technologie nie są osiągalne. CCS trochę przypomina więc, uwspółcześnioną wersję mitu o jednorożcu- wiadomo, że istnieje, tylko nikt nie widział go na własne oczy, a poza tym oswoić go może tylko dziewica, a o taką w naszych czasach coraz trudniej. Energetyka węglowa raczej jednak musi się obyć więc bez obiadku.

Co można wobec tego poradzić w takim przypadku. Chyba dokładnie to samo co słychać w artykułach dotyczących emerytów na wycieczkach z garnkami i kołdrami – przecież widzieli co podpisują, a każdy przecież czytać umie. Jeśli jest umowa to trzeba zaciskać zęby, płacić i … liczyć resztki emerytury, co też i nastąpi w naszym przypadku.

3 komentarze do “„No free lunch”… czyli jak NIE DOSTANIEMY funduszy modernizacyjnych na węgiel…”

  1. Panie Świrski,
    Chyba nie sądził Pan, że dla władztwa i interesów ekonomicznych nielicznych, pozwolimy zniszczyć nasz wymiar. Jesteśmy bardzo skuteczni poza Polską, bo tu, póki co, sitwa jeszcze mataczy, ustanawiając dopłaty do OZE na horrendalnym poziomie, tylko dlatego, aby zbilansował się biznes w postaci wpychania, zgodnie z zasadą „po nas choćby popiół” Użytkownikom tego chłamu (czynnik cenowy), jakim jest każda ze znanych do tej pory rynkowi tego typu technologia, mając wiedzę, że istnieje inna do tej pory powszechnie nieznana, która nie wymaga żadnych dopłat, bo jest znacznie tańsza, od technologii węglowej. Skoro, Policja, służby specjalne, Prokuratura i sądy ochraniają ten przestępczy syndykat, musieliśmy walczyć o dobro wspólne tam, gdzie jest to skuteczne. Bo jakże inaczej ocenić sytuację, gdy blisko rok temu PSE S.A. otrzymały propozycję dostaw potrzebnej ilości urządzeń produkujących prąd przemienny, jakie by wpięła do sieci, dzięki czemu popłynęłaby w niej absolutnie czysta i tańsza, jak obecnie energia elektryczna, na którą oczywiście nie zareagowała, a powiadomiona o tym fakcie prokuratura, najpierw mataczy przez blisko rok odmawiając w końcu wszczęcia śledztwa, a złożone zażalenie odrzuca i owo odrzucenia przyklepuje sąd, ustawiając się w pozycji adwokata PSE S.A. stwierdzając min. że stosowne instytucje mogłyby zarzucić owej spółce działania monopolistyczne, (jakby nie można było powołać nowej spółki celowej), pomijając zupełnie kwestie pryncypialną, jaką był brak reakcji ze strony zarządu tejże spółki. Godzina prawdy nadchodzi milowymi krokami……………..

Zostaw komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *