W Polsce komunistycznej permanentny przegląd korespondencji był sprawą oczywistą.  Jak w każdym kraju w pełni lub choćby częściowo totalitarnym , pokusa patrzenia co piszą obywatele była zbyt oczywista żeby jej się oprzeć. W formie zorganizowanej, realizowało to wszystko tzw. Biuro „W” oficjalna jednostka w strukturze resortu spraw wewnętrznych i aż do 1989 roku oficjalnie zatrudnieni pracownicy (w każdym z województw – bo wszędzie były jednostki lokalne „W”) efektywnie przeglądali listy i paczki wytypowanych osób i prawie większość korespondencji kierowanych do lub z zagranicy. Apogeum działalności to oczywiście stan wojenny kiedy tajemnica korespondencji nie istniała nawet formalnie (ustawa o stanie wojennym – nawet dzisiejsza – legalizuje kontrolę korespondencji). Wtedy przeglądanie listów i paczek było masowe, szczególnie kontrola przesyłek zagranicznych, a do tego jeszcze wprowadzono podsłuchy rozmów telefonicznych (lub choćby standardowe ostrzeżenie „rozmowa kontrolowana….. rozmowa kontrolowana”).

Całość działań totalitarno-korespondencyjnych związana jest oczywiście nierozłącznie z cenzurą i chęcią ingerencji w treść korespondencji. Narodziny to oczywiście czas wojen i prewencyjne usuwanie wszystkiego z listów żołnierzy frontowych (a pewnie i zapisków z antycznych wojen)  ale potem (polski stan wojenny to jeden z zabawnych przykładów) szeroko stosowane przez wiele machin biurokratyczno-cenzorskich. Notabene, formalnie w Polsce zabronione konstytucyjnie i oczywiście też w USA tzw. pierwszą poprawką , którą przytaczam w formie tłumaczenia jakie znalazłem w Wikipedii: „Kongres nie może stanowić ustaw wprowadzających religię lub zabraniających swobodnego wykonywania praktyk religijnych; ani ustaw ograniczających wolność słowa lub prasy, albo naruszających prawo do spokojnego odbywania zebrań i wnoszenia do rządu petycji o naprawę krzywd”. W dawnej Polsce nic tak nie budziło intelektualnego sprzeciwu jak cenzura, ale sama kontrola korespondencji nie tylko uznawana była za wyjątkowe chamstwo i prymitywizm, a książki takie jak Orwella „Rok 1984” przerażały nie tylko mizerią życia (w niektórych elementach podobnego do tego co było za oknem) i bezpośrednimi odwołaniami totalitarnymi. Dla kogokolwiek związanego z wolną myślą przerażająca była wizja społeczeństwa, które nie może nic ukryć przez machina rządową, a każda informacja jeśli jest gromadzona i sprawdzana to może też być usunięta, ocenzurowana lub wręcza sfałszowana lub całkowicie spreparowana.

Wszystko zaczyna się od patrzenia w cudze listy, co jest wyjątkowo obrzydliwe , kiedy ktoś zagląda w nasze , jak i też podświadomie kuszące , kiedy to my możemy zajrzeć komuś … Nic wiec dziwnego, że takiej pokusie w dzisiejszym elektronicznym świecie nie da się oprzeć. Błąkający się po strefie tranzytowej na lotnisku Szeremietiewo Edward Snowden ujawnił światu teoretycznie wstrząsające informacje. Wszystkie największe koncerny współpracują z tajnymi służbami, a nasza korespondencja, filmy, blogi czy nawet najtajniejsze maile z prywatnych kont – wcześniej czy później trafiają do zasobów NSA (czy kogoś tam innego) i zaraz mogą posłużyć do analizy, przeszukania,  użycia metod Big Data czy innych wyrafinowanych algorytmów. Oczywiście wiemy i rozumiemy wytłumaczenie – ma nas to chronić przed terrorystami, a jeśli nie prowadzimy działań przeciwko szeroko rozumianemu dobru publicznemu , to nie powinniśmy się niczego obawiać, a totalne szpiegowanie jest w pełni uzasadnione. I tak też chyba rozumie i akceptuje większość społeczeństwa. Rewelacje Snowdena, które (jeśli by cofnąć się w czasie spróbować wymyśleć coś podobnego np. że w USA w latach 80-tych też by istniało Biuro „W”) kiedyś spowodowałyby światowe oburzenie …dziś właściwie przechodzą bez echa. Na pewno w Europie, ze zdziwieniem natomiast zobaczyłem demonstracje w USA – tam szokiem jest w ogóle demonstracja (nawet nieliczna) bo po pierwsze w ogólne nie ma (po wojnie wietnamskiej) tradycji wielkich zbiorowisk, a poza tym jest pewna trudność logistyczno-organizacyjna – nie ma miejsca na wielkie place dla ludzi (bo zaraz są drogi i autostrady) i nie majak tych ludzi zebrać (wszyscy muszą dojechać samochodem – przynajmniej w nowych miastach ameryki). Tym bardziej zdziwienie, widząc ludzi z transparentami „Yes – We Scan” (co jest odwołaniem do hasła Obamy z kampanii prezydenckiej (trzeba usunąć S ze słowa scan) i jednak to że w Ameryce wolność słowa i strach przed przekroczeniem pewnych barier nadzoru rządu nad społeczeństwem jest większy niż w Europie. Tu pamiętna ACTA gromadziła przecież tysiące demonstrantów … no ale wtedy chodziło o wolność Internetu, okazuje się, że rozumianą w kategorii tylko sciągania darmowych plików. Bolesne że sami jakoś naturalnie akceptujemy to co podejrzewaliśmy od dawna – dobra niech już mają nasze maile i pliki, ale niech nas nie ścigają za otwieranie „niedozwolonych” stron i buszowanie w necie czasami ze zmieniona tożsamością. Obawiam się jednak, że w pogoni za bezpieczeństwem publicznym i scanowaniem terrorystów, wszystkie braterskie organizacje bezpieczeństwa (iluzją jest sądzić że tylko Amerykanie szpiegują obywateli w necie), z wielką chęcią zbiorą na wszelki wypadek wszystko o wszystkich (w końcu Biuro „W” też działało tylko prewencyjnie i potem zaklejało koperty).  Za kilka , kilkanaście lat może okazać się, że ACTA to jedynie niewinna zabawa rządów i korporacji chcących ściągnąć z nas kolejny haracz i podatki, a rozbudowany PRISM przyszłości  to nasz informatyczny profil, który towarzyszyć będzie nam w pracy, domu i w każdej kontroli bezpieczeństwa. Na szczęście ja jeszcze kiedyś pisałem listy i zaklejałem koperty i pewnie umrę przed realizacją futurystycznych filmów o totalnej inwigilacji …. ale patrząc na obecne nastroje i wręcz chęć do pokazania wszystkiego na fejsie …. Wcale nie jesteśmy tak od tego daleko.

Jeden komentarz do “PRISM vs ACTA … godzimy się na inwigilację w zamian za darmowe porno …”

Zostaw komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *