Zaczerwienione paski wszystkich stacji telewizyjnych podają na żywo wiadomości z Bostonu . Stało się coś, na co podświadomie przygotowani byliśmy od dawna, a niektórzy pisarze niskich lotów, autorzy kiepskich powieści sensacyjnych używali za kanwę swoich historii. Zaatakowano niewinnych przechodniów i widzów podczas wielkiej imprezy sportowej. Setki rannych , zabici i przy tym 8-letnie dziecko. W cieniu tego, zwyczajowe wiadomości z Iraku – kolejne zsynchronizowane zamachy – tym razem 50 ofiar, 300 rannych. Z uwagi na Boston zmieściło się to najwyżej na samym końcu serwisu.  Ameryka budzi się dopiero powoli za kilka godzin, ale widać że przynajmniej w krótkiej perspektywie wszystko zmierza ku burzom. Nie mogło być chyba gorszej informacji dla rozdygotanych rynków, niepewnym znaków wracającej koniunktury, czy też stojących w najwyższym pogotowiu wojsk na półwyspie koreańskim. Stara polityka i strategie dalej toczą się jeszcze utartym trybem, ale chyba wszystko się zmieni – przynajmniej na chwilę – w kierunku burz i sztormów, cała światowa polityka przypomina waląca się układankę –  a to zawsze oznacza …. zahamowanie inwestycji.

Z małej perspektywy Polski i jej energetyki to chyba kolejna , śmiertelna dla inwestycji wiadomość. Dziś wszystko jest powiązane globalnie, politycznie i rynkowo. Niepewność na świecie i przygotowanie do burz daje już dziś sygnał do zrewidowania planów krajów i korporacji i na początek może oznaczać jedno – poczekać, zwolnić, skryć się ku bardziej konserwatywnemu podejściu i pewnie ograniczyć produkcję.  To długofalowo niestety zły sygnał dla polskiej gospodarki i kolejne osłabienie zapotrzebowania na energię elektryczną – a więc mniejsze sygnały dla pobudzenia cen energii. Ryzyko polityczne i brak opłacalności projektów – właściwie zatrzyma dziś wszystko – węgiel kamienny – na pewno , energie jądrową – odsunie jakiekolwiek decyzje w przyszłość ,  gaz – zatrzyma z uwagi na niepewność kontraktów i cen, a węgiel brunatny …. podąży za trendem wyczekiwania i ostrożności.

Świat zmierza w kierunku burz i za chwile nadejdzie rzeczywisty sprawdzian dla politycznych przywódców czy są w stanie wypracować rozsądne rozwiązania ale i też podejmować śmiałe i wymagające czasami ryzyka decyzje. Na razie wszystko jeszcze toczy się utartym torem starych planów i biurokracji. Dziś (wtorek)  Parlament Europejski będzie głosował nad ustawą dźwięcznie nazywaną „backloadingiem”  co w realnym tłumaczeniu oznacza próbę forsowania przez lobbystów producentów (i krajów)  instalacji wiatrowych i odnawialnych, sztucznego reanimowania niewydolnego i źle zaprojektowanego systemu handlu emisjami CO2 – po to żeby podnieść ceny. Jak na razie wszyscy w PE udają eleganckie zainteresowanie i przedstawiają obłe, nic nie mówiące opracowania dla poparcia swoich tez. Wynik głosowania jest (na dziś rano) niewiadomą, ale nie roniłbym łez jeśli ustawa przejdzie (i będzie forsowane sztuczne podwyższanie cen CO2) – i tak bardziej istotne będą globalne zachowania światowej polityki i finansowych rynków. Tak samo jeśli chodzi o europejską politykę klimatyczną do roku 2030 – pojawił się tzw. Green Paper do ogólnoeuropejskich konsultacji –

http://ec.europa.eu/energy/consultations/20130702_green_paper_2030_en.htm

kilkanaście stron obłych zdań na okrągło. Teoretycznie organizacje jak i sami obywatele mogą się wypowiedzieć co myślą o planach tak naprawdę bardzo silnego zaostrzania emisji CO2, ale bez podania jak i za jakie pieniądze i jaki wpływ na poszczególne kraje  (trochę jakby pytać „Czy jesteś za tym żeby na świecie nie było głodu i chorób ?”). Ten „paper” niezależnie czy zielony czy w innym kolorze też tak naprawdę nic nie zmieni , bo wszystko potoczy się w rytm światowych zawirowań. W Ameryce też jest propozycja (Obama obiecywał i teraz forsuje) zaostrzenia regulacji emisyjnych dotyczących elektrowni węglowych (czytając intencję przeniesienie opłacalności inwestycji energetycznych w węgla na gaz łupkowy – co dzieje się zresztą u nich naturalnie).  Tam jednak takie decyzje (zmiana w kierunku zapomnienia) idą szybko – dziś i przez najbliższych kilka następnych (nie daj Boże i miesięcy) – Ameryka idzie w kierunku odwetu – znalezienia winnych zamachu i słusznej zemsty – co niestety nie wróży dobrze bo w skomplikowanej i napiętej sytuacji politycznej może oznaczać też czasem walenie na oślep.

W takich chwilach burz i niepewności, patrząc na z jednej strony potrzebę śmiałych działań a z drugiej zwyczajowe chowanie się administracji w kierunku papierków i biurokracji zawsze przypomina mi się (przytoczony chyba już tu na blogu we wcześniejszych wpisach) Belizariusz.  To jeden z najlepszych w dziejach dowódców wojskowych z czasów Justyniana I Wielkiego (Bizancjum). Różnica pomiędzy Belizariuszem a Aleksandrem Wielkim lub Juliuszem Cezarem to umiejętności wojskowe i nie tylko tysiące mniej kartek w historycznych książkach, ale przede wszystkim dziwna lojalność tego pierwszego wobec kraju i władcy. Belizariusz przez całe swoje życie, pomimo że dowodził armiami i miał wielkie poparcie społeczne i wojskowe – nigdy nie myślał o zagarnięciu władzy dla siebie i czegoś w rodzaju wojskowego buntu,  ale służył wiernie za co oczywiście spotykały go zwyczajowe nagrody (jakże częste i w obecnych korporacjach) jak poniżanie, odsunięcie od dowództwa, pozbawienie honorów, życie w niedostatku, a według niektórych legend i zapisków – także oślepienie na starość. Paradoksalnie Belizariusz odniósł jeden z największych sukcesów u schyłku swego życia – w 563 r do bram Konstantynopola (Bizancjum) zbliża się wielka armia chana bułgarskiego. Miasto jest praktycznie bezbronne, pozbawione sił wojskowych, a wszyscy dostojnicy  pakują dobytek na statki w zatłoczonym porcie, ewakuując się jak najszybciej. Cesarz Justynian jako dowód swojej łaski – przywraca Belizariusza do służby i wydaje mu polecenia natychmiastowego pokonania przeciwników. Też z wojskowego punktu widzenia nie ma nic, może liczyć na swoich kilkuset weteranów (w podobnym wieku) których natychmiast powołuje jaką jądro uderzeniowe swoich oddziałów. Naprzeciwko zmierza z grubsza 20 do 40 tysięcy dobrze uzbrojonych zastępów, kluczowe staje się więc przygotowanie czegokolwiek co może w ogóle udawać armię. Ponieważ w Bizancjum nie ma żadnego regularnego wojska (wszystko na innych frontach) do powołania zostaje tylko miastowa milicja  – kilka tysięcy ludzi – rodzaj ówczesnej Straży Miejskiej – zresztą chyba dokładnie odpowiadającej wartości militarnej naszej warszawskiej zarówno z uwagi na tuszę, determinację jak i uzbrojenie. Belizariusz wyposaża ich w miecze i zbroje zarekwirowane w teatrach i muzeach oraz naprędce wykute z misek i połatanych kawałków metalu, ale desperacko poszukuje czegoś groźniejszego i … wobec tego rozbiera ogrodzenie cesarskiego parku – na które składały się kilkumetrowe zaostrzone pręty (sztachety) w płocie. Tak uzbrojona armia wyrusza na spotkanie przeciwnika. Belizariusz ustawia swoje wojsko w wąskim przejściu , gdzie jego piechota – straż miejska – wymachuje prętami i głośno uderza teatralnymi mieczami o zbroje z miski. O cud zakrawa że te kilka tysięcy malowniczych miejskich milicjantów nie ucieka od razu, duży wpływ na to ma decyzja Belizariusza który ustawia szereg łuczników na tyłach z rozkazem strzelania do wszystkiego, co się cofa. Bułgarzy wobec takiej potęgi zatrzymują się przed frontalnym atakiem co umożliwia Belizariuszowi dokonanie desperackich ataków garstką weteranów. Przez cały dzień trwa taka dość dziwna bitwa, gdzie bizantyjscy milicjanci potrząsają sztachetami a Bułgarzy się zastanawiają i co chwila są zasypywani strzałami przez szarpiących ich konnych łuczników. Po stracie kilkuset ludzi , chan bułgarski ma dosyć i postanawia jednak wrócić do kraju zadawalając się spustoszeniem całej europejskiej części cesarstwa, ale bez zdobycia samego Bizancjum. Belizariusz po raz kolejny jest przez chwile zbawca ojczyzny i wraca do Justyniana, który jako Cesarz słusznie zauważa, że nie została wykorzystana okazja do całkowitego rozbicia sił agresorów oraz skutecznego pościgu, wobec czego pozbawia naszego bohatera dowództwa zaszczytów i honorów. Dodatkowo urzędnicy miejscy wysyłają do  Belizariusza list w którym kategorycznie domagają się …. zwrotu sztachet (prętów) z parkowego ogrodzenia i albo natychmiastowego przywrócenia płotu do stanu pierwotnego lub też odpowiedniej rekompensaty finansowej.  Jak widać przydomek „bizantyjski” jak ulał pasuje też do obecnych czasów, kraju i całej Unii Europejskiej, gdzie tylko trudno znaleźć Belizariusza naszych niespokojnych czasów. Bo jeśli chodzi o urzędników i ich sztachety … to jestem stuprocentowo spokojny.

Zostaw komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *