W Polsce dobrze idzie tylko w środku.  Jeśli już pojawią się pracownicy, koparki i pole budowy to jakoś idzie i betonowe mury z mozołem pną się do góry. Największy problem to zawsze …zacząć i skończyć.

W energetyce co roku wybucha inicjatywa ustawy o tzw. „korytarzach przesyłowych”. W naszym kraju od wielu lat nie wybudowano nowej linii przesyłowej energii elektrycznej, analogiczny problem mają rury z woda, gazem a nawet zwykłe drogi, nie wspominając o autostradach. Problem jak zwykle jest po dwóch stronach – rozdrobnione własności gruntów i tradycyjne polskie przywiązanie do ziemi, uniemożliwia wytyczenie jakiejkolwiek sensownej trasy przesyłowej lub komunikacyjnej bez napotkania kilku lub kilkunastu, śmiertelnie zdeterminowanych właścicieli mikroskopijnych działek którzy będą bronili się do końca przed postawieniem słupa lub odsprzedażą, żądając zwykle niebotycznych odszkodowań. Jest i druga strona medalu – inwestorzy lub firmy energetyczne z przyjemnością przyłożą komuś na działce słup linii przesyłowej 110 kV i zazwyczaj zapomną o jakimkolwiek odszkodowaniu i o problemie jak mieszkać w domu z drutami wiszącymi nad głową.  Od lat toczy się wiec dyskusja czy nie dałoby się wprowadzić sensownej ustawy która z jednej strony gwarantuje szybką możliwość budowy strategicznych inwestycji, ale i gwarantuje jakiś w miarę ujednolicony sposób uzyskiwania godziwych rekompensat za zajęty teren. Jeszcze niedawno już zupełnie końcowym terminem przyjęcia tej ustawy był 1 stycznia 2013 , a to już jak wiadomo minęło z hukiem petard na powitanie Nowego Roku , a ustawy dalej nie ma. Jej historia jest zresztą niesłychanie długa i zawiła i jak można sobie sprawdzić , ustawa (konieczność jej wprowadzenia) pojawia się zawsze w programie energetycznym każdego z rządów. Ja sam pamiętam jak kiedyś o niej wspominał poseł Poncyliusz koło roku 2006 (wtedy z ramienia PiS odpowiadał za energetykę) a następnie przedstawiciele Ministerstwa Gospodarki i departamentów energetycznych w 2007, 2009, 2011 i teraz także. Minęło już 7 lat i zapowiada się, że sprawa będzie ciągnęła się dalej.  Stan na dziś jest taki, że po konsultacjach nowej wersji ustawy we wszystkich ministerstwach, jest tyle sprzecznych opinii, że rządowy departament Legislacji nie zdecydował się jeszcze wpuścić jej do ostatecznej obróbki. W takim tempie może więc poczekać na nowy rząd i kolejne slajdy w prezentacjach w okolicach 2015 i dalej, a nam przyjdzie żyć przy starych liniach przesyłowych, nie mówiąc o ludziach z drutami nad głową, którzy będą się procesowali dalej.

 

Drugim krytycznym momentem jest sam koniec. I tu nie chodzi o uruchomienie, pierwszy prąd lub przejezdność drogi. Każdy, kto coś budował lub dostarczał jakiś produkt wie, że po zainstalowaniu jest jeszcze ostatni, końcowy wysiłek – posprzątać, dostarczyć dokumentację, wypełnić wszelkie ostateczne formalności i zakończyć inwestycję. W warunkach polskich te ostatnie metry, wielokilometrowych dróg wydają się niemożliwe do przejścia. Po wstępnym uruchomieniu, zawsze przy maksymalnym spięciu, prawie przekroczeniu ostatecznych terminów, rzucie na taśmie i pierwszym sukcesie, wszyscy są tak śmiertelnie zmęczeni, …że potem już zapomina się  o całej reszcie. Inwestycja „prawie zakończona” działa, ale wokół walają się pozostawione betonowe okrąglaki lub kawałki gruzu, rozjeżdżona ziemia lub jakiś niedokończony nasyp. Niby wszystko gra, ale dlaczego zawsze jakieś zwężenia, objazd, poprzekreślane tablice z wiszącą kolorową folią lub czerwono-białe pachołki i ograniczniki kierujące nas na jakiś tymczasowy dojazd. Każdy to zna – bo tak to być musi. Zanim do końca bałagan się posprząta – co najmniej kilka lat, a właściwie nigdy nie znikną małe ślady wielkiego wysiłku- wielkiej budowy. Standardowa inwestycja A2 została (rzutem na taśmę) otwarta pomiędzy Warszawą a Łodzią – tuż przed pierwszym gwizdkiem na Euro 2012. Stan obecny – niewiele zmian. Od czasu do czasu kilku robotników na długości 100 km coś tam uklepuje lub stoi koło zaparkowanego samochodu. Wokół krajobraz niedokończenia i sławetne puste bramki, które kiedyś będą służyły do naliczania opłat na razie mijane z rekordowymi prędkościami (zwykle od 70 do 150 km/h) przez samochody osobowe jak i ciężarowe. W jeden filar musiał nawet przyłożyć jakiś ciężarowy bo mocno przygięty do ziemi kątownik o wymiarach kilkadziesiąt na kilkadziesiąt centymetrów świadczy o sile zderzenia.  I tak właściwie dobrze, że się udało, bo są przykłady mniej optymistyczne.  Budynek nowego urzędu gminy Wilanów w Warszawie, każdy z miejscowych go zna bo to warszawski „szkieletor” od kilku lat świeci bielą (właściwie szarością) betonowych płyt stropowych i słupów podporowych, po spektakularnym upadku firmy inwestora. Polska improwizacja jednak górą, teraz został przysłonięty wielkimi banerami reklamowymi i w ten sposób w Warszawie powstała najdroższa na świecie konstrukcja do zawieszania bilbordów.

 

Narzekać jest prosto, nieco trudniej rozwiązać problemy. Początek i koniec w warunkach polskich zawsze będzie fazą krytyczną i pozostanie naszą słabością. Jedyne co wnosi nadzieje , to że znowu będziemy mieli dofinansowanie unijne i kolejne inwestycje. Bo wtedy będzie choć trochę szansy, że będzie też i środek … i jakieś terminy do uruchomienia przejezdności lub rozpoczęcia produkcji , a  w tym jesteśmy dobrzy. A ten bałagan na koniec kiedyś się posprząta.

Zostaw komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *