Mam jeszcze jeden ulubiony film science fiction – „Gattaca – szok przyszłości”. Ponura wizja niedalekiego świata gdzie badania genetyczne potrafią ze 100-procentowym prawdopodobieństwem określić przyszłość biologiczną człowieka , jego choroby i ograniczenia – a co za tym idzie dzielą ludzi na kasty „Valid” – wartościowych, kształconych profesjonalistów przeznaczonych do ambitnych zadań i chorych, nieudaczników i odpadów społeczeństwa mogących co najwyżej posprzątać śmiecie w parku. Pośród niesłychanie wizyjnych zdjęć Idziaka, nasz bohater Vincent (grany niesamowicie przez Ethana Hawke) jest oczywiście tym gorszym, z uwagi na wady genetyczne serca skazanym na przedwczesną śmierć i wobec tego odsunięty na margines społeczeństwa. Vincent rzuca jednak wyzwanie światu i chce zrealizować swoje największe marzenie – podróż kosmiczną do gwiazd (tytułowa korporacja Gattaca wysyła cały czas statki do odległych planet) – co jest przywilejem tylko wybranych, starannie wyselekcjonowanych ludzi z doskonałymi genami. Warto zobaczyć i polecam bo film (pomimo pesymistycznych wizji i właściwie pesymistycznego zakończenia – w końcu wady genetyczne są nieuniknione) daje wiarę w siłę ludzkiej woli i pokazuje że tak naprawdę najważniejsze w naszej drodze człowieczeństwa nie jest perfekcjonizm ciała i formy, ale prawdziwa chęć realizacji własnych marzeń bez oglądania się do tyłu. W filmie pada też takie znamienne zdanie – Vincent ma brata bliźniaka – oczywiście doskonałego i w dorosłym życiu pracującego jako policjant pilnujący genetycznego porządku. Bracia często bawią się z niebezpieczną grę – wypływanie jak najdalej, prosto w wzburzony ocean, przegrywa ten który pierwszy zawrócił do brzegu. Tu okazuje się ze paradoksalnie zwycięża Vincent z chorym sercem, a na pytanie brata jak to zrobił odpowiada znamiennie „Ja zawsze płynąłem tylko w jedną stronę” ….

Wspomnienie o filmie jest paralelą do gorzkich rozmyślań o tak popularnym problemie słabej polskiej innowacyjności i braku nowych firm atakujących międzynarodowe rynki za pomocą fantastycznych, nowo – wymyślonych produktów. Rozwiązanie jakie stosuje się na dziś, to zalanie rynku dotacjami i grantami, fundowanie Parków Technologicznych , inkubatorów, firm pomocowych, doradztwa biznesowego i transferu technologii. Zidentyfikowana geneza problemu małego udziału Polski w handlu światowym i produkcji nowych produktów to problem kapitału, niemożność utworzenia start -upu i przebicia się na nowe rynki. Każdy więc , szczególnie w rynku IT , jeśli ma nowy pomysł może sięgnąć i zaraz dostanie …pieniądze na rozwój swojego biznesu. Pieniądze … i właściwie za darmo bo ryzyko jest przeniesione na państwo, granty są bezzwrotne, należy je tylko dobrze uzasadnić, napisać strategie , wyznaczyć wskaźniki i ponieść koszty dokładnie według planu. W sumie wszystko w porządku i duże pieniądze zasilają polską gospodarkę i to w sektorze wysokich technologii i mnóstwo firm realizuje nowe pomysły. Tylko jeden mały niepokój mnie ogarnia …czy w tej powodzi pomocy, sprawozdań, kontroli i dotacji nie gubimy właśnie tej jednej  …. ale chyba kluczowej … kwestii w nowych produktach – właśnie chęci podjęcia ryzyka. Polska anno domini 2012 jest zupełnie inna niż jak pamiętam z połowy lat 90-tych, może wtedy biznesmeni chodzili w mokasynach i białych skarpetkach, słabo stosowali biznes plany i nie umieli wyliczyć wskaźników rezultatu ..ale mieli entuzjazm i ryzykowali własne lub pożyczone (nie podarowane) pieniądze. Jak się udawało robili miliony, jak nie robili milionowe długi, ale nikt nie oczekiwał niczego za darmo i nie miał przywiązanej miękkiej poduszki na wypadek upadku. Steve Jobs stworzył największy dzisiejszy koncern, ale przeszedł też długą drogę od garażu  do kosmicznych budynków korporacyjnych, po kolei padając i podnosząc się z porażek biznesowych, i raczej nigdy nie mając fundatora w postaci państwa. Nigdy wiec nie musiał do końca formalizować swoich strategii i mocno pilnować sprawozdań z realizacji projektu, bo on najlepiej na swoim koncie widział czy pomysł idzie w dobra stronę czy nie. Czytając jego wypowiedzi i książki o nim, widać jasno, że jeśli byłby Stevem Jobsem w Polsce to na początku na pewno ugrzązłby w przygotowaniu wniosku o dofinansowanie, nie wiedząc jak opisać iPhona, a na koniec po otrzymaniu recenzji skoczyłby z mostu lub powiesiłby się pod lasem z plikiem pism w ręku, że nie przeszedł oceny formalnej z uwagi na błędne wypełnienie pozycji C4 we wniosku. Finansowanie (tak silne) jak jest teraz na pewno nakręca gospodarkę (firmy, konsultanci, inwestycje), na pewno możemy się szczycić, że w miarę opanowana jest kontrola wydatków i samych projektów, ale niestety patrzmy też co nam to zabiera  – właśnie ryzyko, które musi być zawsze wpisane w tworzenie czegoś innowacyjnego.

W 1592 roku , Kolumb wypłynął z Hiszpanii na 3 małych, zapuszczonych statkach (łącznie 90 ludzi) z załogą zdemoralizowanych marynarzy, zmuszonych do rejsu siła lub zaokrętowanych za pomocą dużych ilości rumu w portowych knajpach. Miał prawie nic, ani wyposarzenia, ani personelu, ani pieniędzy. Wcześniej na zachód ruszały znacznie lepsze i silniejsze ekspedycje. Portugalczycy kilka razy wysyłali dobre i silne statki z Azorów na zachód, które wracały jednak nic nie znajdując po drodze. Kolumb, stanął na dziobie starej krypy i dopłynął …. bo ja już wiem …. „on płynął tylko w jedną stronę” ….

2 komentarze do “Dlaczego Steve Jobs w Polsce skoczyłby z mostu…”

Zostaw komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *