Ten artykuł możesz przeczytać również na  newsweek.pl

http://opinie.newsweek.pl/zmiany-na-rynku-energii–nizsze-rachunki-czy-katastrofa-systemu,99669,1,1.html

Zastrzyk energii

W ocenie maklera i ekonomisty zliberalizowany europejski oraz polski rynek energii to wielki sukces. Prowadzona od ponad 10 lat konsekwentna zmiana sektora energetycznego zdaje się przynosić skutki. Okazało się, że wielki, pozornie nieruchomy sektor może zachowywać się zgodnie z regułami wolnego rynku. Za sprawą nowego modelu rynek energii stał się sektorem konkurencyjnym, przynoszącym oszczędności użytkownikom. Monopoliści i wielkie koncerny przestali dyktować ceny.

Giełda energii i zasady handlu hurtowego sprawiają, że mamy coraz bardziej konkurencyjne, referencyjne ceny – można dziś kupić energię poniżej 200 zł za megawatogodzinę, a cena ciągle spada. Nie sprawdziły się pesymistyczne prognozy gwałtownych podwyżek i wysoko szybujących cen w latach 2011-2016. Energetyka wciąż ma rezerwy w postaci optymalizacji produkcji, redukcji kosztów i najbardziej dynamiczne firmy to wykorzystują.

Niskie ceny na rynku hurtowym mogą cieszyć użytkowników końcowych. Nareszcie zaistniała możliwość uzyskania obniżki kosztów przez użytkowników końcowych. Już ponad 65 tysięcy odbiorców z sektora przemysłowego zmieniło dostawcę energii elektrycznej i zapłaciło taniej. Co więcej, dynamicznie zmienia się sektor odbiorców indywidualnych– odnotowano ponad 50 tysięcy zmian dostawców i to w większości na przestrzeni ostatniego roku. Zbliża się koniec taryfowania (nadzoru rządowego nad cenami dla odbiorców indywidualnych). Będzie to też szansa na zaistnienie jeszcze większej konkurencji. Nastroje są bardzo optymistyczne. Pojawiają się kolejni gracze stający w szranki z wielkimi koncernami. Spółki obrotowe optymalizują handel na rynku hurtowym i zwiększają obroty giełdowe. Nowi sprzedawcy energii dla klientów końcowych potrafią szybciej i efektywniej dotrzeć do odbiorców z propozycjami nowych taryf. Rynek staje się konkurencyjny i powoli upodobnia do telekomunikacyjnego, w którym co rusz obniżane są ceny.

To nie koniec zmian. Coraz większa rola źródeł odnawialnych zmniejsza zależność od węgla i importowanych surowców. Jesteśmy o krok od eksplozji rozwoju energetyki rozproszonej i prosumenckiej – małych domowych mikroźródeł energii i kompletnie zmienionej sieci elektroenergetycznej. Wszystkich działających na zasadzie konkurencyjnej ekonomii, a nie monopolistycznie dyktowanych cen. Krótko mówiąc, rynek energii żyje i rozwija się, a energetyka przechodzi rewolucję technologiczną.

 

Spadek mocy

W ocenie inżyniera energetyka zliberalizowany europejski rynek energii to korzyści wątpliwe i wielkie zagrożenie katastrofą. Wprowadzane od ostatnich 10 lat zmiany są chaotyczne i niekonsekwentne. Rozregulowały działanie sektora energetyki, obniżyły bezpieczeństwo dostaw, zwiększyły poziom rynkowej niepewności.

Po pierwsze, niepokoi oparcie rynku o zasady rządzące sektorem giełdowym. Zasady działania rynku i kształtowania cen nie uwzględniają specyfiki wytwarzania energii – odbudowa mocy elektrowni wymaga zaangażowania kapitału i długofalowych inwestycji. Tymczasem rynek energii skupia się na chwilowych, szybkich zyskach, unika inwestycji i preferuje obniżanie cen wytwarzania przez np. cięcia personelu czy unikanie remontów.

Ceny będą zmniejszane dopóki istnieje nadwyżka produkcji (energia wytwarzana w elektrowniach) nad popytem (potrzeby użytkowników). Z zewnątrz sytuacja wygląda dobrze, wewnątrz środowiska widać, że jest już nieco gorzej. Dzisiejsze 180 złotych za megawatogodzinę, czyli cena na rynku hurtowym, to cena, przy której nie opłacają się żadne inwestycje – ani w energetykę węglową, gazową, ani w nuklearną. Koncerny energetyczne nie będą więc budowały nowych źródeł energii, skupiając się na bieżącej produkcji i zarabianiu na marżach (o ironio, zawyżanych przez eliminowanie wydatków na remonty i wydatki). Przez kilka lat może to wyglądać dobrze w bilansach i sprawozdaniach, szczególnie jeżeli akurat mamy do czynienia z małym gospodarczym kryzysem i ogólnym spadkiem zapotrzebowania na energię.

Niestety, kiedy zabraknie nadwyżki produkcyjnej, przekonamy się, jak bezwzględny jest rynek. Przykład kryzysu kalifornijskiego z lat 2000-2001 pokazuje, że giełda natychmiast reaguje bardzo dynamicznym trendem wzrostowym, jeśli energii brakuje. Ceny szybują wtedy wysoko – w niektórych godzinach   nawet bez żadnych ograniczeń. Przykładem może być początek roku 2012 gdzie mrozy przyniosły rekordowe zapotrzebowanie na energię i nagły wzrost cen, który oczywiście ustąpił wraz z ciepłym słońcem i topniejącym śniegiem.

Wydaje się, ze obecnie cała Unia Europejska zdecydowała się na alternatywną terapię sektora energetycznego, co skutkuje kolejnymi ograniczeniami dla Polski. Nie dość, że nie opłaca się inwestować przy niskich cenach, to wprowadzeni europejskiego rynku handlu emisjami CO2 (właśnie rozpocznie się nowy okres rozliczeniowy) otwiera kolejna przestrzeń niepewności. Nie wiadomo, czy pozwolenia będą kosztować 6 (jak obecnie), 15 (jak chcą zwolennicy zielonej energetyki) czy 30-60 (jak chcą ekstremiści) euro za tonę. Dla elektrowni węglowych reguła jest prosta – jedna MWh to około 1 tony CO2. Ekonomiści twierdzą, że rynek jest wolny i się doreguluje, inżynierowie nic nie rozumieją i twierdza, że przepisy tylko rozregulowują rynek.

W całym modelu rynku energetycznego najgorsze jest to, że wytwarzania nie można odbudować natychmiast. Kiedy energii zabraknie, musimy czekać co najmniej kilka lat na wybudowanie nowych źródeł albo nagle zacząć importować energię (do czego potrzeba dobrych linii przesyłowych z zagranicą, co jest skomplikowane i wymaga dobrych cen importowych, na co nie można liczyć). Wszystkie obecne symptomy i wskaźniki to powtórka sytuacji Kalifornii sprzed dekady. Jeśli nie nastąpi zmiana w podejściu do sektora, ciągle będziemy pokazywać, że rynkowe zachowanie energetyki jest powtarzalne i kosztowne.

Na kolorowych prezentacjach przygotowywanych w biurowych zaciszach znaleziono już rozwiązanie – nowe alternatywne metody rozwoju energetyki – przetargi na megawaty (nie produkcję a ograniczanie zużycia energii przez odbiorców!). Nie budowa nowych elektrowni, a energetyka w domach i zagrodach – małe wiatraki, panele fotowoltaiczne, mikroturbiny i nowa sieć z inteligentnymi licznikami i inteligentnym zarządzaniem. Niestety, nikt tego jeszcze nie widział w takiej skali przemysłowej. Oczywiście można obejrzeć imponującą liczbę megawatów zainstalowanych w elektrowniach słonecznych w Niemczech (ponad 30 tys. MW – jak całość energetyki polskiej) – ale to tylko moc zainstalowana a nie rzeczywista produkcja. Większość niemieckiej produkcji to dalej węgiel, gaz i resztki atomu. Na obrazkach nowa energetyka wygląda kolorowo i imponująco, więc i w Polsce implementowano ją do narodowej strategii rozwoju sektora.

Po co nam to wszystko?

Ma być taniej dla końcowego użytkownika. Prawda jest jednak taka, że o ile dla przemysłu będzie taniej, o tyle dla indywidualnych odbiorców już nie. Analiza mojego domowego rachunku wskazuje, że zmiana dostawcy to oszczędności maksymalnie kilkadziesiąt złotych rocznie. Na rynku pełno jest nowych ofert, ale warto poczytać informacje napisane małym drukiem i przeliczyć rzeczywiste koszty – w większości nowe umowy to minimalne zmiany zapisów i marketingowe prezentacje żerujące na osobach starszych lub niezorientowanych. Finalnie są to najczęściej umowy z dodatkowymi klauzulami, opłatami abonamentowymi lub jakimś dodatkowym ubezpieczeniem, a efekt ekonomiczny zwykle zerowy, o ile nie trzeba będzie dopłacić.

Wynik zmian w sektorze, wynik całej wielkiej rewolucji, którą dziś oglądamy, jest niepewny, jak to zwykle u pacjentów w przewlekłej kuracji.
Stała czasowa w energetyce to dekada – wtedy będzie można powiedzieć, czy zmiany na rynku energii się sprawdzają, czy też sprowadziły na nas same nieszczęścia.

Jeden komentarz do “Zmiany na rynku energii – niższe rachunki czy katastrofa systemu?”

  1. Panie Konradzie, negawaty a nie megawaty- zapewne literówka. Bardzo fajny tekst, podoba mi sie pomysł na ukazanie dwóch jak odmiennych od siebie spojrzeń na ten sam problem: ekonomista vs. inzynier. Codziennie spotykam się z tym zjawkiskiem.

Zostaw komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *