Współczesna medycyna jest prawie nieustającym pasmem sukcesów. Porównując statystyki chorobowe z ostatnich 250 lat widać postęp, który notabene poprzez wyeliminowanie wysokiej śmiertelności chorób zakaźnych (ospa prawdziwa, gruźlica, odra, polio, i wiele innych) doprowadził do tak dynamicznego rozwoju populacji na naszej planecie. W dużym stopniu zawdzięczamy to Edwardowi Jennerowi, który  prowadząc swoją lekarską praktykę zauważył, że ówczesna śmiertelna choroba – ospa prawdziwa, praktycznie nie występowała u dojarek krów, które często zarażały się nieszkodliwą dla ludzi krowianką – rodzajem ospy zwierzęcej. Od tego już tylko krok do pierwszego zabiegu szczepienia w 1796 roku i rozwoju szczepień ochronnych, które całkowicie wyeliminowały ospę i wiele innych chorób, ratując miliony, jeśli już nie miliardy ludzkich istnień. Pomimo sukcesów – medycyna musi przyznać się i do porażek – wciąż istnieje długa lista chorób nieuleczalnych jak np. AIDS, choroba Alzheimera, reumatoidalne zapalenie stawów, mukowiscydoza i astma. Wciąż też rośnie ilość osób z chorobami nowotworowymi (w onkologii medycyna notuje najszybszy postęp, ale i największą ilość porażek), a patrząc z filozoficznego punktu widzenia, całą walkę z chorobami i procesami utraty zdrowia wciąż należy uznać za przegraną, bo śmierć dotyka wcześniej czy później każdego z nas. Jednym z najtrudniejszych dylematów lekarskich jest więc poinformowanie pacjenta o jego stanie terminalnym – wybór pomiędzy etyczną koniecznością przekazywania prawdziwych lekarskich informacji, a etycznym nakazem niesienia pomocy dla pacjenta, co obejmuje także dbanie o jego właściwy stan psychiczny. W sposób salomonowy (ale niekoniecznie pomocny) rozwiązuje to Kodeks Etyki Lekarskiej, który w Art. 17 pisze „w razie niepomyślnej dla chorego prognozy, lekarz powinien poinformować o niej chorego z taktem i ostrożnością. Wiadomość o rozpoznaniu i złym rokowaniu może nie zostać choremu przekazana tylko w przypadku, jeśli lekarz jest głęboko przekonany, iż jej ujawnienie spowoduje bardzo poważne cierpienie chorego lub inne niekorzystne dla zdrowia następstwa; jednak na wyraźne żądanie pacjenta lekarz powinien udzielić pełnej informacji”. Jak widać o śmiertelnej chorobie należy informować, ale można też w niektórych przypadkach ukrywać taką informację.

Przenosząc problem etyczny badań lekarskich na obszar inżynierski – niestety nie mamy żadnej szansy dla energetyki węglowej (szczególnie węgla kamiennego). Europejska polityka klimatyczna i wszystkie europejskie regulacje prowadzą w kierunku jednego celu – dekarbonizacji – a to należy czytać dosłownie – koniec generacji energii z węgla w krajach Unii Europejskiej. Jeszcze dekadę, jeszcze kilka lat temu, mogliśmy mieć jakiekolwiek złudzenia, że możliwe jest utrzymanie węgla przez dłuższy czas, a może nawet jego odrodzenie w postaci nowych technologii  – teraz już ich nie ma. Walka z węglem jest koncentryczna – od zaostrzania norm emisyjnych (pył, SO2, tlenki azotu, rtęć) w europejskiej Dyrektywie IED (i limitach BAT/BREF), poprzez modyfikacje europejskiego systemu handlu emisjami ETS (i obecny szybki wzrost cen certyfikatów CO2 zmierzających za chwilę  do 30 euro/tonę), aż po kolejne regulacje, praktycznie w każdej unijnej ustawie energetycznej – kwestie potencjalnego rynku mocy, uzyskiwanie derogacji, zwiększanie celów redukcyjnych i wprowadzania OZE. Na koniec efektywne wykorzystanie „magicznej” wartości emisji 550 gCO2/kWh jako bariery dla jakichkolwiek inwestycji instytucji finansowych (co eliminuje energetykę węglową, która zawsze jest powyżej tej wartości jeśli nie stosuje instalacji CCS, które jak wiadomo nie działają), a potem jeszcze rozszerzenie tego na ubezpieczycieli (nikt nie ubezpieczy elektrowni węglowych lub przemysłu z nim związanego). Żeby jeszcze wzmocnić atak uruchamiani są prawnicy i różnego rodzaju organizacje pozarządowe i w dużej mierze lobbystyczne, które rozpoczynają kampanie wysyłania pozwów odszkodowawczych (szkodliwy wpływ na zdrowie, śmiertelność ludności, złamanie unijnych regulacji i wszystkie możliwości razem). Energetyka węglowa (europejska) cofa się coraz bardziej do narożnika, a już najwięksi energetyczni producenci przechodzą na „zieloną” stronę mocy i przestają projektować elektrownie i urządzania na rynek europejski. Należy spojrzeć prawdzie w oczy – węglowe obiekty w Polsce, no może jeszcze na Bałkanach są ostatnimi dostawami w Europie, a strategii koncernów jak Siemens czy GE to dziś wielkie, morskie turbiny ewentualnie turbiny, ale gazowe, dla węgla nie projektuje się już nic nowego. Wielkie firmy energetyczne widzą jak jest decyzja największych energetycznych państw (które zresztą postępują zgodnie z nastrojami proekologicznych obywateli, którzy wierzą, że węgiel to największy wróg klimatu).  Ostatnia europejska propozycja (przed COP 24 w Katowicach) to praktycznie brak emisji CO2 z energetyki już w roku 2040 (dość znany rysunek i stanowisko gdzie zaznaczono, że jeśli ma po tym czasie istnieć generacja z paliw kopalnych to tylko z CCS). Węgiel – europejski – nie ma już szans – i należy tej prawdzie spojrzeć w oczy. Najpierw oczywiście te elektrownie na węgiel kamienny, a potem także i brunatne odkrywki (pomimo protestów w pewnych częściach Niemiec). Nie ma żadnej efektywnej technologii „czystego węgla” w rozumieniu europejskim (tzn. emisji poniżej 550 g/kWh). W sensie inżynierskim obecna generacja węglowa (energetyka zawodowa) jest oczywiście czysta (prawie żadnych zanieczyszczeń), ale to nie jest istotne – bo liczy się ETS, a nawet więcej liczą się prawnicze regulacje i coraz bardziej oficjalne deklaracje o obowiązkowym zamknięciu energetyki węglowej. Francja (już w praktyce bez węgla), Dania (koło 2025),  Hiszpania, Szwecja, Wielka Brytania (2035 a może i wcześniej) i wreszcie Niemcy – z ich wciąż wielkim udziałem węgla kamiennego (15 %)  i własnych brunatnych elektrowni (25 %) i spektakularna decyzja – koniec w 2038 (a może i da się w 2035). Z tych wszystkich danych, z analizy tych wszystkich procesów i regulacji, można wyciągnąć tylko jeden wniosek – w Unii Europejskiej – węgiel odchodzi, a energetyka węglowa musi zniknąć do 2040.

Diagnoza dla naszej energetyki jest mordercza. Przy ponad 80 % generacji z węgla (całość) nie ma żadnej możliwości żeby to wszystko zmniejszyć do zera do 2040. Ale nie ma tez żadnej możliwości żeby utrzymać status quo. Energetyka węglowa musi być zastępowana przez inne źródła energii i to jak najszybciej. Ministerstwo Energii i wszyscy eksperci stoją przed najtrudniejszym dylematem (jaki mają często lekarze) i będą musieli jasno poinformować cały sektor – węglowe wytwarzanie i węglowe kopalnie, że nie mają długoterminowej przyszłości. Można jedynie negocjować w bólach okres kiedy zostaną zamknięte i sposób w jaki należy zmienić ich technologie. To oczywiście proces długotrwały – 20 – 25 lat – ale trzeba to chyba powiedzieć wszystkim. Trzeba znaleźć drogę zejścia w dół, który optymalizuje zamykanie zakładów przemysłowych i zmianę sposobu pracy na całych obszarach kraju. Trzeba znaleźć środki na modernizację całego Śląska i Zagłębia (i w dalszej konsekwencji też kopalni lubelskich) i zrobić to w bolesnej recepcie programu, który wcale nie będzie miły dla tysięcy pracowników. Tak wymaga chyba prawdziwe leczenie.

Druga opcją jest wciąż zapewnianie, że wszystko będzie dobrze i przykrywanie niekorzystnej diagnozy, bo „jej ujawnienie spowoduje bardzo poważne cierpienie chorego”. Możemy oczywiście twierdzić, że zużycie węgla energetycznego nie spadnie w kolejnej dekadzie (to jedna z ostatnich informacji). „Wolumen wykorzystania węgla kamiennego – ponad 30 mln ton rocznie do produkcji energii elektrycznej pozostanie na stabilnym poziomie”  – to zapewnienie z cyklu „wszystko będzie dobrze” – kiedy wszystkie badania i symptomy mówią dokładnie co innego. Taki hipotetyczny plan (dalszego stałego wykorzystania węgla) to w praktyce przecież brak obniżanie emisji CO2 z energetyki (30 mln ton węgla to ok. 60 mln ton emisji CO2 – sama energetyka węglowa węgla kamiennego).  Sumarycznie cały czas jesteśmy więc (energetyka Polska) koło 120 mln ton CO2 razem energetyka i nie realizujemy unijnego celu zmniejszania emisji (do 2030 o 43 % wobec poziomu 2005). Przy cenach certyfikatów CO2 na poziomie 30 Euro za tonę (a mogą być nawet i 50), roczny koszt opłat emisyjnych to 4 mld Euro i na dodatek jeszcze co najmniej jedna czwarta z tego to certyfikaty kupowane poza granicą (a więc nie do naszego budżetu). Dodając możliwość, że przeszłe unijne regulacje mogą zarówno zwiększyć cele obniżenia emisji, jak i cenę certyfikatów a co gorzej nawet – kierować środki z płatności za certyfikaty nie do budżetów krajowych, a do budżetu centralnego Unii (były już takie pomysły) – nie za bardzo widać możliwości „wyjścia z życiem”. Warto porównać, że na dziś w ostatnim (problematycznym) projekcie węglowej elektrowni w Ostrołęce mamy problem z zebraniem 6 mld zł na inwestycję (5 letnią) , a już niedługo będziemy płacić dwa razy tyle rocznie za emisję.

Drugą możliwością dawkowania „dobrych informacji” przez lekarzy w chwili przekazywania „złej diagnozy” to tworzenie hipotetycznej wiary w postęp medyczny i technologiczny. „Proszę wierzyć, że pojawiają się nowe lekarstwa i jeszcze wszystko będzie dobrze”  – to właśnie to co słyszymy wciąż na konferencjach lub sejmowych komisjach o wysokosprawnym węglu i nowych „czystych technologiach”. Doświadczenia japońskie (często przywoływane są jako nowa nasza szansa) i wysokosprawne bloki (tu turbiny musiałyby pracować na 1700 C), albo nowe możliwości zgazowania węgla (tu niestety nie daje się zejść z emisją CO2 i takie bloki najlepiej pracują tylko na stałej mocy) albo jeszcze coś nowego – może kombinacja ogniw paliwowych i efektywnego usuwania CO2 (niezłe ale skala bardzo mała w porównaniu do energetyki zawodowej i nie wygląda ze przeskoczy się ten poziom).  Niestety tu należy pozbawić się złudzeń – wielcy europejscy producenci – na węglu postawili kreskę i w ich planach rozwojowych najważniejsze są wiatraki (warto popatrzeć na 12 MW GE Haliade), fotowoltaika i ewentualnie zaraz magazyny energii – na nowe technologie węglowe – nikt już nie wydaje eurocenta na badania. Mityczne nowe lekarstwa się nie pojawią.

Przed nami jedna z najtrudniejszych decyzji. Wszystkie siły polityczne (tu nie ma miejsce na wzajemne animozje) i wszyscy eksperci muszą racjonalnie wydać diagnozę i dla dobra pacjenta …. przygotować program bolesnej kuracji paliatywnej. Można oczywiście wybrać drogę tworzenia mitycznych rozwiązań (co szczególnie kuszące w czasie wyborczym) albo próby kuracji „magicznych” albo „życzeniowych”.  Lub też wiary i przekonania w koniec europejskiej polityki klimatycznej (niestety dotychczasowe rezultaty pokazują ze wygra), albo na koniec w sama klęskę Unii Europejskiej (w takim przypadku lista potencjalnych problemów będzie znacznie szersza). A może jednak spojrzeć prawdzie w oczy? W końcu lekarze i inżynierowie muszą stawać w obliczu takich wyborów każdego dnia.

2 komentarze do “Węgiel w europejskiej energetyce – stan wegetatywny … więc czy należy o tym mówić pacjentowi?”

  1. Osobiście mam wrażenie ,że mamy tutaj do czynienia z kosmicznym poziomem nie medycyny lecz szarlatanerii . Wymyśla się nieistniejącą chorobę, miesza przyczyny ze skutkami a „metody leczenia” cofnęły się do średniowiecza więc są drakońskie i „na żywca” .
    A po co to wszystko ? – no przecież wiadomo : jak nie wiadomo o co chodzi to chodzi o kasę – łatwą kasę bo wykrojoną z budżetów państwowych i z parapodatków , a łykniętą przez różnej maści instytucje jak najbardziej prywatne. Mamy do czynienia z ogromną propagandą gdzie „wciska się kit” – już niejaki dr. Paul Joseph Goebbels powiedział iż kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się „prawdą”. Dla mnie kłamstwem jest teoria o antropogenicznym pochodzeniu ocieplenia klimatu albowiem klimat zaczął ocieplać się jakieś 20 tys lat temu, jak poziom oceanu był o 120 m niższy niż obecnie i kiedy człowiek z cała pewnością nie spalał paliw kopalnych a w zasadzie praktycznie niewiele spalał bo populacja była znikoma. Wystarczy spojrzeć na wykres klimatostratygrafii za ostatni 1.8 mln lat czy poczytać odno0śniki w tabeli stratygrafii geologicznej- i wszystko wiadomo … W kwestii poziomu CO2 w atmosferze mamy typowy dylemat – co było pierwsze jajo czy kura ? – czy wzrost CO2 powoduje ocieplenie czy też jest spowodowany ociepleniem ? – a może jest to zamknięte wzajemnie napędzające się koło przyczyn i skutków sterowane aktywnością naszej gwiazdy porannej z jednej strony i aktywnością wulkaniczną z drugiej? Nasi tzw. „naukowcy klimatyczni”( raczej kapłani religii klimatycznej) powinni wykazać się znacznie większą pokorą ale w tej materii niczym nie ryzykują a już szczególnie nie ryzykują karierą naukową bo ich wnioski mogą być sprawdzalne dopiero za kilkadziesiąt , kilkaset a nawet kilka tysięcy lat. Dlatego też opowiadają moim zdaniem dyrdymały tylko po to by przytulić „kaskę” z naszych podatków. Tak na zakończenie chciałbym zapytać się „klimatologów religijno-antropoociepleniowych” jaki panował klimat w erze dinozaurów przez około 300 milionów lat skoro gady te nie wykształciły stałocieplności i futra ani nie wymyśliły polaru i majtek barchanowych ??? *
    *)(podpowiedź): gdzie i w jakich warunkach żyją bezpośredni potomkowie „dino” czyli krokodyle , aligatory, żółwie i inne jaszczury ?
    Podsumowując : uważam tę całą sprawę z węglem za kolosalny skok na kasę i totalne kłamstwo klimatyczne albowiem klimat zmienny jest w geologicznej skali czasu i jest to jego charakterystyczna cecha stała. Należy chronić środowisko (przed zanieczyszczeniem) a nie „chronić klimat” bo CO2 jest genialnym sprzęgłem między florą i fauną umożliwiającym przepiękne różnorodne życie w formie jaka znamy. Że wyginą białe niedźwiedzie , pingwiny itpe ? – muzea historii naturalnej pełne są wymarłych gatunków… takie życie.

Zostaw komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *