Chciałem trochę pospać w sobotę, ale wiadomości wszystkie na żółto i na czerwono. Żona budzi mnie brutalnie i mówi, że trzeba do sklepu jechać i kupić kilka rzeczy. Jest 8:10 sprawdzam czy market w pobliżu już działa, ale muszę się spieszyć. Dostaję płaszcz, szalik i czapkę i małą żółtą karteczkę, na której napisane 4 rzeczy do kupienia. I jeszcze maseczka – żona mówi, że mam założyć i już. Jadę więc spokojnie do sklepu (3 min), ale już dostaje dwa dodatkowe telefony i uzupełnienie listy zakupów na tej żółtej karteczce. Wjeżdżam na parking – a tu szok, zamiast ospałego placu z wolnymi miejscami po lewej i prawej, to teraz rzędy gęsto zaparkowanych samochodów z których wybiegają kobiety i mężczyźni z błyskiem w oku.  Wbijam się  w jakimś cudem znalezione miejsce na samym końcu placu,  gdzie zwykle stoją śmieciarki albo samochody dostawcze i z niepokojącym przeczuciem biegnę pięćsetmetrówkę do sklepu.  Znowu szok – gdzie są koszyki? Wszystkie już w użyciu, tłumy ludzi pakują produkty jak leci, ja czekam żeby ktoś oddał koszyk, ale nowi klienci są bardziej zorganizowani i biegną pod same kasy i wyrywają je tym szczęśliwcom co właśnie skończyli zakupy.  Przypominają mi się dobre czasy komunizmu i zagrywam blokiem tych nowych co wchodzą do sklepu i organizuję kolejkę po koszyki i ewentualną wymianę monet do łańcuszków. I już jestem w samym sklepie i próbuje znaleźć i zapakować te 4 (teraz już 6 towarów), ale telefon znów dzwoni i żona mówi, że jest problem z papierem  toaletowym, bo podobno w Australii już nie mają i pastą do zębów. Jeszcze kontroluje to wszystko i zapisuję na karteczce, ale zaraz znowu telefon, że potrzebne ziemniaki i ekologiczne mięso.

Jest 8.30 i wtedy budzę się naprawdę, a może wracam w dawne czasy kiedy były sklepy i miały półki ale zwykle na półkach nic nie było. Teraz … gdzieniegdzie podobnie, telefon dzwoni że te ziemniaki to takie w worku i już umyte, a tu na warzywnym żadnych kartofli ani kartoflopodobnych nawet batatów nie ma, ani cebuli ani niczego – jedynie dwie kalarepy coś przypominają z ziemniaków.  Biegnę więc po ekologiczny kawałek kurczaka albo może jagnięce kotleciki (palce lizać) a tam…

widok na stanowisko z ekologiczną żywnością mięsną

Ogarnia mnie panika, bo półki przebrane i wokół ludzie w amoku biegają i wrzucają co się da, więc ja spokojnie chcę z tą resztką zakupów zapłacić, ale nagle pojawia się coś co się nazywa kolejka (dla niezorientowanych – to tak jak stoją ludzie jedno za drugimi do kasy ) i to nie 5 osób co kiedyś pisali, że możesz dostać 15 % rabatu, ale naprawdę kolejka jak za dawnych lat – 25 osób w rzędzie pomiędzy półkami. Biegnę więc na tył i dobrze bo za mną już kolejne 10 osób i jak to zwykle bywa zaczynają się awantury „Pan tu nie stał”.  Na razie wszystko spokojnie, ewentualnie słyszy się, że ktoś cham i niekulturalny, ale żadnego mordobicia jak to pamiętam z komunizmu. Ale trzeba koszyki trzymać, bo już mówią że jak puścisz to wypadasz na koniec. Czekam więc do kasy i patrzę a każdy ma koszyk z czubem, w którym są różne produkty i znowu dzwoni telefon i żona z listą nowych zakupów, bo podobno ma nie być (a i tak nie ma już) i pan z obsługi mówi wszystkim, że nie dowieźli, bo kierowcy boja się koronawirusa, i wszyscy znowu dostają amoku i biorą co jest z półek. Patrzę na kosztyk facet, a tam 6 (sześć) dużych kur, oskubanych i oporządzonych stoi grzecznie nogami do góry i 4 (cztery)  mniejsze perliczki z ekologicznego stoiska.  Patrzę do tyłu, a tu miła pani taranuje mnie koszykiem z 10 kg mąki w rządku i drugą warstwą cukru z makaronem. I znowu telefon, że czegoś zapomniałem na liście zakupów…

 

Serce rozdygotane wpada w panikę i czuję ogromny skok adrenaliny i przez chwile nie wiem co robić ale stosuje tybetańskie techniki medytacji i już z rozumem przystępuje do akcji.  Ręce zręcznie zbierają z półek to co akurat jest w zasięgu – dziwne makarony bio o niecodziennych kolorach, miód z Nowej Zelandii, sześć czekolad z tego większość słonych, puszki z sokiem mango i nektar brzozowy. Teraz herbata (jakaś biała za 40 zeta), suszona ryba i sól morska z fal zamorskich, ryż (jest ale jakiś dziwaczny), znowu ryby w słoikach – za chwile widzę, że to jednak kalmar ale też cena głębinowa. Woda jaką dosięgnę i ogórki (których nigdy bym nie dotknął), turecki humus i jakieś dziwne słoiki. Jestem już blisko kasy, ale jest i papier toaletowy (3 x12 okazyjnie), ręczniki, żarcie do kota w ogromnym worku z rysunkiem i pasta do zębów ( jest tylko dla dzieci). Koszyk napchany na maksa, wszyscy obok patrzą ze zrozumieniem, a nie jak na jakieś dziwadło. Żona znowu dzwoni czy założyłem maseczkę, wszyscy słyszą więc i tak już obciach w kolejce, więc zakładam i czuje się jak kretyn, a tu jak w zaczarowanym świecie wszyscy też z ulgą sięgają do kieszeni i za chwilę cała kolejka wygląda jak lekarze na chirurgii …

 

Wreszcie kasa, wykładam pracowicie i profesjonalnie wszystkie towary, 4 torby duże materiałowe i 2   dodatkowe papierowe i wszystko wkładam, kurde … okazuje się, że na żarciu dla kota na obrazku jest pies – terier czy jakiś york, którego wziąłem za kota, bo ma taką sympatyczna mordkę ale też napis „dla dynamicznych psów myśliwskich” i kawa jest, ale czekoladowa i bezkofeinowa, ale najwyżej oderwę nalepkę.  Biorę na szybko jeszcze dwie duże wódki po litrze, choć wódki nie pije najwyżej pójdą na dezynfekcję albo na smutki podczas kwarantanny i sztangę papierosów (nie palę co prawda), ach trudno lepiej wezmę dwa kartony. Pani ładuje je na koniec kładąc na wierzch te pudełka z twarzami osób bez oczu lub na szpitalnych łóżkach – jak to pasuje do obecnych czasów. Kasa wybija rachunek z wieloma liczbami, ale szczęśliwy wybiegam z torbami i koszykiem, a tu do sklepu wali kolejna fala, która będzie już kupować tylko półki i haki.

Teraz siedzę w domu po rozmowie z żoną i krytycznym omówieniu zakupów. Wiem, że najbliższe dwa tygodnie będę jadł kolorowe makarony z kalmarem i kalarepę z szynką z nóżek owcy, humus turecki z bezglutenowymi waflami i słoną czekoladę. Mam też po obowiązkowej lufie najtańszej gorzały i dwie fajki po każdym posiłku. Ale … patrzę przez okno, a tam przeciąga się nasz kot w jaskrawym słońcu … i uśmiecham się bo wiem ze przeżyjemy ta kwarantannę… I ja nie mam najgorzej… Ale wszyscy damy radę!

 

Jeden komentarz do “Sobotnie zakupy z koronawirusem w tle…”

  1. A ja sobie myślę ,że : ptasia grypa , swińska grypa , SARS, MERS obecny 2019-nCoV i nie wiadomo co jeszcze …..to kolejne elementy tej samej układanki….. Przypuszczam ,że ktoś kontynuuje badania japońskich jednostek J731 i J1644 . Większośc wyników zbrodniczych badań przejęli Amerykanie po II W.W. ale nie wszystkie . Co nieco dostało się w ręce CCCP i Chin. Jakimś dziwnym trafem te wszystkie zarazy mają swoje źródło na Dalekim Wschodzie aby nie wskazywać bezpośrednio kraju. Bodajże 12 lat temu przy okazji ptasiej grypy pojawił się na onecie wywiad z polskim wirusologiem który stwierdził ,że wirus ptasiej grypy ma bardzo dziwną budowę – składa się jakby z dwóch częsci kodu – jednej pochodzącej z lat 40-tych ubiegłego wieku a drugiej współczesnej . Coś takiego nie może powstać w naturze bo to jakby skrzyżować współczesnego krokodyla z dinozaurem z przed 63 milionów lat…… Na pytanie czy Pan profesor szczepi sie na grypę – odpowiedział :”nie”. Redaktorka dopytała – no jak to Pan profesor wirusolog nie szczepi się na grypę ???? – a on na to ,że nie bo produkcja szczepionki trwa około 8 miesięcy wiec te które sa w sprzedaży działają na wirusa z ubiegłego sezonu a te na „dzisiejszego” dostepne będą na rynku za rok….. Jak się szanowni czytelnicy domyślają – artykuł „wisiał” na stronie bardzo krótko. Chciałem go sobie skopiować…… ale jak wszedłem po jakiejś godzinie na stronę to nie było śladu… Moje osobiste doświadczenia ze szczepieniem tez były negatywne . Jak byłem młodym prężnym „biznesmenem” to dwukrotnie – rok po roku się szczepiłem…. Za pierwszym razem w 91r – po 2 dniach odchorowałem to na tyle ciężko że przez miesiąc nie byłem w stanie nic robić – pomyślałem „przypadek”. Na kolejny rok również się zaszczepiłem i po kolejnych 2 dniach znowu zachorowałem …. skonczyło sie cięźkim zapaleniem płuc które wyłączyło mnie na prawie 3 miesiace…… pomyślałem :”to nie przypadek” i na tym skończyła się moja przygoda ze szczepieniami na grypę trzeci raz nie będzie. Swoje dzieci owszem szczepiłem zgodnie z kalendarzem ale nie „wynalazkami” na 10-ć chorób naraz – tylko tymi najprostszymi i wyłącznie wtedy gdy miałem pewność ,że dzieci są absolutnie zdrowe. Nawet doktorka mi zirytowana powiedziała (zresztą bardzo dobra pediatra) ,że jakby chcieli szczepić dzieci „absolutnie zdrowe” to żadnego by nie zaszczepiły bo takich nie ma…….
    Podsumowując : żyć trzeba nadal , ograniczyć kontakty zewnętrzne do absolutnego minimum , myć ręce – i je odkażać ,odkażać klawiatury komputerów , smartfony , klamki i uchwyty szafek, kierownice ,przyciski i „wajchy” w samochodach , witać się na odległość , nie tykać obcych klamek , poręczy itd itp. Kto wie czy te zarazy nie obliczone sa na eliminację osób ogólnie chorych z populacji ku uciesze ZUS-u i podobnych instytucji.

Zostaw komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *