Dajcie mi punkt oparcia a poruszę Ziemię” – tak kiedyś mówili filozofowie przyrody (Archimedes)  I wielcy inżynierowie, w czasach kiedy najważniejsze było poznanie fizycznych praw świata I budowanie cywilizacji. Wiele się od tego czasu zmieniło, prawa fizyki powoli odchodzą do lamusa (zawsze można znaleźć jakiś alternatywny raport przychylnego think-tanku), a najważniejsze stają się zdania polityków, finansistów i prawników. „Dajcie mi cokolwiek a opakujemy to jako zabezpieczanie obligacji korporacyjnych” – to propozycja motto  instytucji finansowych w czasach prosperity, no i przede wszystkim „Dajcie mi cokolwiek a ja z tego zrobię pozew” – czyli sposób działania współczesnych prawników. Krok po kroku zaczynamy poruszać się w gąszczu naginanych przepisów prawnych, a zakres interpretacji (szczególnie jeśli można spróbować kogoś zaskarżyć) przypomina najbardziej rozciągliwą gumę lub jakieś nowe kosmicznie naginające się materiały. Mamy więc zalew pozwów (i odszkodowań) od standardowych wypadków zalania się kawą w sieciówkach (kawa była za gorąca), po procesy dla producentów farb do włosów (bo zmieniły kolor włosów),  stacji telewizyjnych (bo przyczyniły się do tycia), zmianę orientacji seksualnej po wypadku samochodowym, pozwanie narzeczonego, który zerwał zaręczyny, aż po wielokrotną próbę osądzenia Boga za zło na świecie – tu w końcu powtórzono dylematy filozoficzne starożytnych. W większości odszkodowanie lub ugoda pozasądowa przyniosła zysk, tylko w ostatnim przypadku pozew odrzucono z uwagi na brak możliwości dostarczenia pism procesowych.

Właśnie też osiągnęliśmy punkt, gdzie prawnicy coraz śmielej wkraczają w obszar regulacji klimatycznych i nie są to (jak wcześniej) kancelarie prawne i doradcy specjalizujący się w proponowaniu odpowiednich zapisów w unijnych dyrektywach, ale właśnie prawnicy szykujący pozwy i pisma odszkodowawcze. Energetyka właśnie staje się obszarem poszukiwania odszkodowań i prowizji, a podstawę do tego zawsze się znajdzie – najłatwiej w światowym Porozumieniu Klimatycznym COP 21 z Paryża.  Jakby tego nie czytać – wciąż wydaje mi się niejasne – ogólnoświatowe porozumienie 195 państw zadeklarowało intencję ograniczenia wzrostu temperatury (średniej , światowej) o 2 stopni Celsjusza (lub może w przyszłości 1,5) w stosunku do poziomu epoki predindustrialnej. Pomimo dość burzliwej wymiany postów z niektórymi zielonymi portalami, do dziś nie dowiedziałem się jednak ile ma wynosić (w wartościach bezwzględnych) ten graniczny poziom temperatury na ziemi (w jakiś dziwny sposób mówi się zawsze o różnicy, a nie o precyzyjnej wartości), co chyba jest właśnie wyjątkowo korzystne dla wszystkich, przyszłych prawniczych interpretacji. Porozumienie Paryskie w powiązaniu z europejską polityką klimatyczną otwiera bardzo szerokie pole do wkroczenia na drogę prawną, która będzie niczym innym niż otwarciem kolejnego pola w lobbingu. Oczywistym celem ataku zawsze pozostanie węgiel i generacja energii z węgla – i do tego , także w wymiarze prawnym, musi przygotować się Polska i polskie koncerny energetyczne. Machina ruszyła powoli aczkolwiek nieubłaganie. Kilka dni temu, ugrupowanie Zielonych w niemieckim parlamencie zgłosiło postulat zapisania celów ekologicznych w niemieckiej konstytucji. Cytując literalnie – „Niemcy i świat zobowiązały się w Paryżu do „neutralności klimatycznej” do 2050 roku. To zobowiązanie musi się teraz stać obowiązującym prawem” to wypowiedzi liderki Zielonych Goring-Eckardt, ale też i wyjaśnienie dalej dokładnie, że taki zapis mógłby pozwolić na pozwanie niektórych przedsiębiorstw (oczywiście mających jakikolwiek kontakt z węglem).  O przygotowaniu pierwszych pozwów (miały go składać osoby poszkodowane przez zmiany klimatu) mówiło się zresztą w Niemczech od dawna. Można powiedzieć, że jest to tak samo absurdalne jak pozywanie korporacji za śliską podłogę podczas sprzątania pomimo, że jest ostrzeżenie „śliska podłoga” albo biur turystycznych za deszcz podczas wakacji. Ale jest w tej strategii dużo sensu – maszyna prawna ruszyła i zaczyna współpracować z maszyną medialną. Można sobie wyobrazić, że za kilka lat niektóre firmy będą zarzucane pozwami o naruszenie polityki klimatycznej i przedstawiane jako odpowiedzialni za wymieranie gatunków, susze i tragedie na świecie (większość zielonych organizacji będzie zresztą dogłębnie przekonanych ze tak właśnie jest). To przełoży się na przekaz marketingowy o strategii firmy i jej produktach. Finalnie – ten kto nie będzie realizował polityki klimatycznej (czytaj zeroemisyjnej) będzie wyrzucany z rynku. Duże korporacje już przeszły na „zieloną stronę” i unikają jakiegokolwiek posądzenia o brak efektywności klimatycznej. O wiele bardziej opłaca się mówić, że zużywamy „100 % odnawialnej energii dla naszych produktów” niż narazić się na absurdalny prawnie, ale kosztowny image’owo proces sądowy. W rezultacie – za chwile, każdy ze światowych producentów będzie uciekał od węgla jak tylko mógł. To samo dotyczy sektora ubezpieczeń (można ich pozwać, że ubezpieczają obiekty które niszczą klimat) jak i sektor finansowy (finansują inwestycje, które potem  mają negatywny wpływ na ludzi lub naruszają międzynarodowe porozumienia i w ten sposób same są odpowiedzialne i powinny płacić odszkodowanie). Można spodziewać się więc tylko coraz silniejszej presji z tej strony – co jest wbrew pozorom, strategią nadzwyczaj opłacalną – przy silnych proekologicznych nastrojach konsumenckich w Europie Zachodniej i generalnie pozytywnym wpływie „zielonej rewolucji” na najbardziej uprzemysłowione gospodarki. Węgiel będzie więc atakowany z każdej strony – jako praźródło zmian klimatycznych (a klimat się zmienia), jako sprawca podwyższenia temperatury (są opracowania które w zadziwiający sposób przekładają zmianę 1,5 -2 stopnia C temperatury na dokładnie takie jakie trzeba cele ograniczenia emisji CO2), ekonomicznie w postaci podwyższania cen uprawnień za emisję (dziś już ponad 17 euro za tonę a może w konsekwencji 20-30 lub 50) i z nowej flanki prawniczej (groźba odszkodowań dla jakichkolwiek firm zaangażowanych w węglowy biznes –  banków, ubezpieczycieli, firm kupujących energię, a może nawet dostawców). Przy tak skoncentrowanym natarciu – na dzień dzisiejszy – węgiel nie ma szans.

Pomimo tego, a może właśnie patrząc realistycznie – nadzwyczaj sceptycznie należy oceniać strategie proponowaną przez PRE-COP czyli polskie podejście do pomysłów na COP 24 w Katowicach. Samo grudniowe spotkanie klimatyczne w Katowicach wymaga majstersztyku pomysłowości, dyplomacji i umiejętności negocjacyjnych, aby lawirować pomiędzy sprzecznymi interesami wszystkich państw, być w zgodzie z naturalnym „zielonym” image wszystkich COP ale i próbować ochronić polskie interesy w których jest i węgiel przynajmniej jako wieloletnia platforma pomostowa naszej energetyki. Tymczasem generalny wydźwięk pre-COP był wyraźnie konfrontacyjny – nie oddamy niczego, wypełniamy wszelkie zobowiązania, a na świecie są inne problemy których obecna polityka klimatyczna UE nie zauważa lub nie chce zauważyć. Problem jednak – nawet jeśli to wszystko jest prawda i mamy rację – z punktu widzenia interesariuszy COP 24 – nie ma to żadnego znaczenia. Nikt na COP nie chce dyskutować czy też realnie podchodzić do problemów – jest wyłącznie jedna obowiązująca narracja klimatyczna (według polityki europejskiej), węgiel jest wskazywany na głównego wroga, od COP 24 oczekiwane jest potwierdzenie kolejnych ograniczeń – a może i wprowadzenie zapisów, które potem można wykorzystać w prawniczych pozwach. Bezpośrednia konfrontacja nie da wiele bo przypomina trochę strategię „nieodbierania pozwu sadowego” – niestety nawet jeśli z europejską polityką klimatyczną i skazywaniem węgla na niebyt się nie zgodzimy to i tak wyrok zapadnie – tylko w tym przypadku zaocznie, bez naszej obecności.  Nie można też oczekiwać że kogokolwiek przekonamy, uczestnicy COP 24 (z poza Polski) są zdeterminowani i uwarunkowani, wobec czego stanowisko jak w pre-COP jest przez nich traktowane jako herezja lub informacja z zapóźnionych gospodarek na rubieżach współczesnego świata. Pytanie czy jest wobec tego jakaś możliwość wyjścia? Jako jedną z alternatyw można zastosować stare indiańskie przysłowie „Jeśli nie możesz kogoś pokonać, przyłącz się do nich” –  a wiec przygotować realistyczna politykę energetycznych zmian w Polsce – łączącą zarówno interesy budowy OZE jak i jak najmniej bolesnego redukowania ilości węgla w energetyce. No i spróbować wtedy zawrzeć rodzaj „ugody pozasądowej” co odsunie Polskę z mapy potencjalnych wrogów ekologicznych nowej Europy.  A kolejne lata, kolejne wybory do parlamentu Europejskiego, kolejne nowe europejskie problemy, powoli złagodzą klimatyczne ostrza obecnej sytuacji – miejmy nadzieję wracając w stronę bardziej inżynierskiego niż finansowo-prawniczego postrzegania świata.

Zostaw komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *