Można powiedzieć, że wreszcie wszystko ruszy się trochę szybciej – pojawił się skonkretyzowany projekt nowelizacji ustawy o systemie handlu uprawnieniami do emisji gazów cieplarnianych oraz ustawy – Prawo ochrony środowiska (m.in. założenia można śledzić https://archiwum.bip.kprm.gov.pl/kpr/form/r75529319340,Projekt-ustawy-o-zmianie-ustawy-Prawo-ochrony-srodowiska-oraz-ustawy-o-systemie-.html

To dobra informacja – wreszcie jest szansa, że pieniądze, które płaci energetyka (a tak naprawdę każdy z nas płaci z rachunku za energię elektryczną) wrócą tam gdzie powinny być kierowane od dawna – na modernizację i transformację energetyki. Od lat słychać narzekania, że niezbędne są zmiany ale, że te zmiany są niesłychanie kosztowne. Narzekano też na wysokie koszty polityki klimatycznej UE i rosnące koszty pozwoleń emisyjnych. A jednocześnie budżet krajowy z przyjemnością korzystał z dobrodziejstw Dyrektywy PE, która decydowała, że sprzedaż uprawnień jest dochodem budżetu państwa. Co prawda czytając literalnie wszystkie europejskie dokumenty co najmniej 50% tych dochodów powinno zostać przeznaczone na inwestycje związane z ochroną klimatu, ale jest dość wątpliwe czy Polska rzeczywiście praktycznie (a nie papierowo) osiągała ten poziom. W rzeczywistości przychody ze sprzedaży certyfikatów (całość dla PL) – niebagatelne około 12 mld PLN w 2020 i szacowane na 20 mld PLN w 2021, tak naprawdę były miłym prezentem zwiększającym bilans przychodowy. Z punktu widzenia energetyki sytuacja była absurdalna i tak naprawdę ta „okropna polityka klimatyczna”  była kolejnym rodzajem parapodatku zwiększającego ceny energii w momencie kiedy jednocześnie energetyka dusiła się wobec braku funduszy na modernizację.

Proponowany teraz „Fundusz Transformacji Energetyki” ma te pieniądze dokładnie oznaczać i zawracać na modernizację (w wysokości 40% uzyskanych dochodów) – nawet z zaznaczeniem, że nie będą to projekty wykorzystujące paliwa kopalne. Wydaje się, że wreszcie w latach 2022 – 2030 jest szansa na realne kierowanie opłat emisyjnych tam gdzie powinny się znaleźć – właśnie w energetycznych projektach lub zwiększeniu efektywności energetycznej lub w prawdziwej ochronie klimatu.

Pozostaje tylko rodzaj „schadenfreude” – dlaczego tak późno i czemu nie wcześniej? Pozostają obawy – czy na pewno ustawa przejdzie cały proces legislacyjny i będzie działać w 2022 – przecież jest tyle pracy w Sejmie i Senacie, że mogą pojawić się rzeczy ważniejsze. I wreszcie pytanie, które zadaje sobie chyba każdy – dlaczego tylko 40%? Czy budżetowy „haracz” musi zabierać połowę środków, które i tak sami wpłacają obywatele? W takich momentach z rozrzewnieniem myśli się o czasach antycznych i średniowiecznych, kiedy zwykle wystarczała „dziesięcina”. Więc tym razem trochę radości, ale trochę i żalu – dlaczego energetyka dostanie tak mało ze swoich pieniędzy.

 

Zostaw komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *