W legendach morskich czasami pojawia się okręt bez sternika lub błąkający się bezwładnie po morzu. To nie jest za dobry znak, aczkolwiek pojawiają się i szczęśliwe ocalenia. Święty Brendan, irlandzki mnich i podróżnik, żyjący około roku 500 n.e. , w kilku podróżach wybierał się małymi drewnianymi lub obitymi skórą łódkami na otwarte wody Atlantyku. Ufny w moc Bożą i modlitwę , zwykle błąkał się wiele tygodni po morzach, bez większych umiejętności nawigacji czy sterowania, ale z wyjątkowo dobrym skutkiem.  Dopłynął m.in do Wysp Owczych, ale i Islandii, Grenlandii, a prawdopodobnie także do Azorów. Jak na wyposażenie i  znajomość locji – chyba więcej szczęścia niż rozumu, a na pewno opieka Boska. Gorzej idzie Holendrowi van Deckenowi, który w XVII wieku żeglował z Indii Holenderskich i w okolicach Przylądka Dobrej Nadziei (koniec Afryki) wpadł w wielki sztorm. Van Decken był nie tylko doświadczony, ale i szaleńczo odważny, bo postanowił, że wbrew radom innych i złej pogodzie dopłynie do wyznaczonego celu. Według legend nie przestraszył się nawet niebiańskiego przybysza, który objawił się nagle na statku i zalecał zawrócenie, a jedynie przeklął go i pożegnał strzałem z pistoletu, za co spotkała go oczywiście straszliwa klątwa i teraz jego statek   „Flying Dutchman” pojawia się jako widmo, zwiastujące zwykle nieszczęście – co interesujące – widziane wielokrotnie przez poważnych żeglarzy i podróżników na różnych wodach świata, którzy potwierdzali to pod przysięgą i zapisywali wydarzenie w dziennikach pokładowych.  Do błąkających się okrętów należy dodać też brygantynę „Mary Celeste” – napotkaną  w doskonałym stanie (tylko bez jednej z szalup) w 1872 roku. Oczywiście też i bez załogi, która nigdy nie została odnaleziona, a pozostawiając jedną z największych zagadek morskich podróży. Najbardziej prawdopodobna hipoteza jest taka, że załoga w panice i pospiechu opuściła statek bojąc się eksplozji („Mary Celeste” transportowała spirytus, w ówczesnych czasach często zdarzały się samozapalania w wysokich temperaturach) a potem zaginęła bez śladu na oceanie. Choć innych teorii było też bez liku, włącznie z humbugiem Artura Conan Doyla, który wmieszał tam bunt czarnoskórych marynarzy, tajemniczy amulet i posagi afrykańskich bóstw.

Z zupełnie innej strony – ruszyła właśnie kampania przekonująca do energii atomowej (www.poznajatom.pl) organizowana przez Ministerstwo Gospodarki jako dwuletni program mający przekonać lub choćby zneutralizować przeciwników i zachęcić niedowiarków. Trudno mówić albo dobrze albo źle o kampanii, bo właśnie się zaczyna, na razie pewnie każdy widział reklamę w telewizji i stronę w Internecie. Zadanie generalnie jest trudne bo zawsze trudno jest przekonywać na TAK technicznymi argumentami , natomiast łatwo na NIE, wizją globalnej Apokalipsy biegając z maską przeciwgazową na głowie i tocząc plastikową beczkę. Na pewno lepiej, że kampania jest, niż gdyby miało jej nie być, szkoda że nie zaczęto wcześniej, bo pole negocjacyjne już trochę zostało zajęte. Bardziej niż sama opinia publiczna niepokoi mnie przedłużający się brak osób decyzyjnych (Prezesa) na stanowisku w PGE Energetyka Jądrowa. Już jak sam Dante pisał w Boskiej Komedii (Czyściec) „Okręt bez sternika w czasie nawałnicy” (wtedy o Italii) , trudno liczyć na wyraziste stanowisko i jasny kierunek – kiedy nie ma kluczowej osoby. Po rezygnacji poprzedniego Prezesa, już cały kwartał trwa proces (konkurs) wyboru nowego – ostatnio cały proces jakby znowu zwolnił , a perspektywy są  niejasne. Harmonogram (poprzedni) przygotowania inwestycji, wyboru technologii, itp. – już się posypał, nic zresztą dziwnego, bo nie ma osoby do kluczowej decyzji.  Bez tej kluczowej osoby kierowniczej w spółce inwestorze elektrowni atomowej możemy mieć jedynie trzy możliwości z dawnych morskich czasów, zagadkę „Mary Celeste” – co się stało z opuszczoną elektrownią, „Flying Dutchmana” z programem, który pojawia się jak widmo albo (najszczęśliwszy) św. Brandona, gdzie wszystko dobrze się skończy jeśli będziemy się modlić i wierzyć. Z wszystkich wariantów,  wole ten ostatni, ale jeśli moglibyśmy mu też pomóc … zawsze wolę okręty z kapitanem na pokładzie….

Zostaw komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *