Kiedy podróżuje po bliskich czy dalekich krajach, zawsze staram się oglądać płoty i ogrodzenia. To metoda, która wymknęła się socjologom oceniającym dane społeczeństwa, a w moim przekonaniu jest prosta i wiele mówi o tym jak dany kraj jest zorganizowany i jak wygląda „dusza” obywatela. Są wiec kraje arabskie gdzie dom przypomina fortecę, płot nie jest płotem ale średniowiecznym murem wysokości kilku metrów, który skrzętnie ukrywa wszystko co dzieje się wewnątrz. Co intrygujące w wielu tamtejszych krajach , ogrodzenie traktuje się jako umowną granicę pomiędzy przestrzenią „sprzątamy – nie sprzątamy” i tak często w domu jest klinicznie czysto, ale kubły ze śmieciami przerzucamy bezpośrednio przez płot na zewnątrz, gdzie ulegają samoczynnej biodegradacji przyklejając się do podeszew przechodniów i kół przejeżdżających pojazdów lub będąc przeżute przez wałęsające się mniejsze lub większe zwierzęta. Po zupełnie drugiej stronie znajduje się Ameryka i zadbane backyardy (ogródki) i podjazdy w willowych dzielnicach klasy średniej, z małymi pół drewnianymi pół tekturowymi domkami okrytymi ślicznym białym sidingiem, które w miarę zwiększenia zamożności przekształcają się w większe już całkiem przyzwoite rezydencje obłożone wykładziną imitującą cegłę, aż do już super wysokiej klasy średniej, gdzie , ogródki i podjazdy są większe, a domy rzeczywiście murowane. Wszędzie jednak jest jedna cecha wspólna – nie ma płotów. Wiem że trudno jest to nam Polakom zrozumieć i sam też zawsze pytałem na początku, bo kwestia granicy naszej włości jest dla nas kluczowa i krytyczna. Tam, płotów nie ma, granice są niewidoczne z zewnątrz (ale dokładnie przestrzegane), żadnych siatek, murów czy innych znaków, ale święte prawo własności i nie można wchodzić bez zezwolenia – aczkolwiek reguły otwierania ognia dla intruzów są różne w różnych stanach – np. w Pensylwanii nie wolno strzelać do kogoś w ogródku, ale jak już wejdzie do domu bez zezwolenia to można go swobodnie położyć trupem,  co wydaje się w pewnym sensie pragmatycznym i sensownym rozwiązaniem.  W Polsce jak wiadomo, do własności i naszej ziemi jesteśmy przywiązani jak do wartości najwyższej i domu bez płotu nie ma, a nawet więcej to jest pierwsza rzecz jaką każdy buduje i warto zawsze popatrzeć jak się jedzie przez wiejskie i podmiejskie pejzaże gdzie co chwila na kompletnie pustej polanie wyrasta jakaś posiadłość w budowie, która na początek jest jedynie solidnym ogrodzeniem lub (moje ulubione) gustownym murkiem z trylinki łączącym cechy późnego rokoko i Disneylandu, a niekiedy jeszcze uzupełniony o twórcze wykorzystanie koloru – najczęściej blady róż, jadowita żółć lub niecodzienne odmiany niebieskiego.  W Polsce nasza chęć kontrolowania otoczenia jest chyba jedną z największych na świecie bo zwykle nie ogranicza się nawet do własnego podwórka i przestrzeni do płotu, ale też i chcemy żeby mieć piękny widok i brak hałasu i żeby nic z zewnątrz do nas nie docierało, a jeśli już mamy jakiekolwiek słuchowe, wizualne lub zapachowe kontakty z otoczeniem to zawsze na to narzekamy.

Nic dziwnego wobec tego, że nasz kraj to jeden z najtrudniejszych do przeprowadzenia jakiejkolwiek inwestycji i wyboru jej lokalizacji. Kraj nasz jest zamieszkany gęsto j gdziekolwiek postawi się palec na mapie zawsze są jakieś domy i mury z trylinki, więc zawsze każdemu coś nie pasuje. Protesty wobec stawianiu czegokolwiek – zwykle fabryki, elektrowni, autostrady czy linii energetycznej są powszechne na świecie i nawet doczekały się akronimu NIMBY (Not In My Backyard). Jest to zupełnie naturalne – nikt nie chce żeby jego siedlisko było w otoczeniu czegokolwiek nawet potencjalnie mało niebezpiecznego, poza tym psuje nam to krajobraz i widok. Narzekamy wiec na drogi, korki, koszty i infrastrukturę, ale zawsze jesteśmy przeciw planom zagospodarowania i zmianie. Problem znany od wieków we wszystkich krajach i rozwiązywany (w zależności od modelu politycznego) albo całkowicie autorytarnymi decyzjami (przykład chiński obecnie) lub w krajach Unii metodyką CCMP (konsultuj- uwzględniaj – modyfikuj – buduj). W Polsce jak wiadomo są inwestycje mniej lub bardziej sensowne, ale każde z nich spotkają się z protestami. Nie tylko lubimy płoty, ale też i lubimy słuszny protest przeciwko władzy narzucającej nam coś z góry wiec podejście zaczyna przypominać kolejny skrót w opracowaniach socjologów, a mianowicie BANANA (built absolutely nothing anywhere near anything). Szczególnie energetyka – częściowo słusznie, a częściowo nie, jest pod wielkim obstrzałem protestujących i mamy duży opór społeczny klasy NIMBY przeciw energetyce jądrowej. Proponowane obecne trzy lokalizacje gdzie jedna jest zupełnie absolutnie przeciw (Gąski) , druga  przeciw w większości (Choczewo właściwie Lubiatowo) a trzecia pewnie zaraz też przeciw choć na razie jeszcze o tym nie wie (Żarnowiec). Energetyka jądrowa poprzez katastroficzne wizje jest wdzięcznym tematem na nie, ale protest przeciwko budowie nowych elektrowni małych i dużych, rozciąga się też i na elektrownie węglowe (brudne), elektrownie gazowe (po co) , biogazownie (śmierdzą – to potrafię zrozumieć ) jak i farmy wiatrowe (hałas, ptaki, zły widok i infradźwięki). Inwestorzy mają więc trudny kawałek chleba, dogadywanie się z lokalnymi społecznościami i gminami jest szalenie skomplikowane i nie tylko polega na opłatach mniejszych i większych, kampaniach promocyjnych i realnych analizach i ocenie oddziaływania środowiskowego powiązanych z dobrym projektem, ale też często walki z lokalnymi Don Kichotami czy tez osobami „totalnie na nie” co jak wiadomo ma dużą tradycję liberum veto i czasów sarmackich. Patrząc na problemy, jestem bardzo sceptyczny co do projektów nowych inwestycji. Zawsze będzie NIMBY i zawsze inwestycja będzie opóźniona i z protestami.  W części krajów europejskich, nowa inwestycja powiązana jest z coraz większymi wysiłkami zmniejszenia oddziaływania już nie tylko na środowisko, ale i na krajobraz i słyszałem o nowym projekcie biomasowej instalacji w Anglii, która ma być schowana w obudowie przypominającej coś w rodzaju skrzyżowania wzgórza z zarośniętym pagórkiem i poza nieśmiało wystającym z lasu kominem – zupełnie niewidoczna dla oczu. To niezły pomysł, ale chowanie dużych bloków energetycznych jest jednak trudne i na razie niemożliwe. Tu pozostaje chyba tylko jedyna możliwość przezwyciężenia oporów społecznych  – budowanie w miejscach gdzie są już elektrownie. Ogranicza to wybór potencjalnych lokalizacji, ale kiedyś podjęte w autorytarnym komunistycznym stylu decyzje o budowie elektrowni, zmieniły już lokalne społeczności i związały z elektrownią jako największym pracodawcą. W tym przypadku protesty są mniejsze, a zrozumienie dla inwestycji (i ocena szans) większa. Dlatego też wydaje mi się, że zrealizowane zostaną jedynie projekty budowy nowych bloków w starych lokalizacjach – Opole, Kozienice, Rybnik, a wszelkie inne – zupełnie nowe – spotkają się z totalnym oporem społecznym i na pewno będą szły z oporami. To zresztą ma sens – dlaczego nie inwestować tylko tam gdzie jest już powiązanie z energetyką – dlatego też poważnie zastanowiłbym się czy nie rozważyć lokalizacji elektrowni jądrowej (jeśli już)  to w miejscu zamykanej Dolnej Odry a nie jako prezent nadmorskim gminom, które zawsze będą wdzięcznym celem dla wakacyjnych protestów ekologów. Budowa tam gdzie energetyka już jest i gdzie ludzie z energetyką są związani zmienia w najprostszy sposób NIMBY w PIMBY (please in my backyard) bo wtedy zrozumienie dla technologii, profity w miejscach pracy , podatkach i lokalnym rynku pracy największe. … I tam też jest już płot wokół inwestycji a nie trzeba będzie stawiać kolejnego.

Zostaw komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *