W historii powtarzało się to wiele razy. Problemy na rynku (brak towarów, pozycja monopolistyczna firm, za słaba konkurencja) prowadzą do wysokich cen, a tu nigdy obywatele nie byli zadowoleni.  Dalsze kroki łatwo przewidzieć – obecnie to skreślanie odpowiednich kartek na kartach wyborczych ale tez i czasami zamieszki na ulicach, w dawnych czasach bardziej zamieszki a potem spektakularne rewolucje lub krwawe zmiany rządzącego władcy.

 

Problem wysokich cen deficytowych towarów przerabiano wiele razy i zawsze tez pojawiały się podobne koncepcje – urzędowa kontrola cen towarów – w starożytności wielokrotnie – w okolicach roku 300 cesarz Dioklecjan walcząc z falą drożyzny ustanowił ceny maksymalne na żywność (dla ochrony ubogiej ludności) co oczywiście doprowadziło do sytuacji gdzie nikt nie chciał sprzedawać towaru po tej urzędowej cenie.  Twórcze rozwiązanie w postaci zaostrzania kar, szybkich wyroków śmierci oraz wprowadzenia nowej monety (solidus – w niej przyjmowano płatności) nie rozwiązało niczego a zostawiło jedynie ślad w językoznawstwie (Soldat na oznaczenie żołnierza bo armia rzymska otrzymywała solidusy jako żołd).  Ceny maksymalna, rządowa interwencja – zawsze oznaczała niedobory, problemy z bilansowaniem rynku i sytuację przejściową która dopiero po dłuższym czasie mogła się unormować w jakiejś już innej ekonomicznej rzeczywistości.

 

Co ciekawe w obecnych stricte kapitalistycznych czasach obserwujemy powrót do dawnych – starożytnych, średniowiecznych i nowożytnych praktyk z cenami maksymalnymi i urzędniczą kontrolą i to na rynku na którym najmniej powinniśmy się spodziewać – rynku energii.  Ubiegłoroczne problemy Bułgarii były chyba pierwszym zwiastunem nowych pomysłów – tam po długiej i stosunkowo mroźnej jak na ten rejon zimie przeszedł czas płacenia okresowych rachunków za energie i ciepło. Kumulacja wysokiego zużycia oraz (jak zawsze) corocznych (kilkunastoprocentowych u nich) podwyżek cen zafundowanych przez kilka monopolistycznych firm na rynku dała impuls do zamieszek, palenia rachunków a w konsekwencji upadku rządu. Reakcja następnego gabinetu politycznego była przewidywalna – interwencja państwowa, grożenie placem, coś w rodzaju renacjonalizacji (raczej zmuszenia do odsprzedania) wybranych dostawców i trzymania cen na niższym poziomie.  Teraz podobne pomysły – zupełnie z innej strony. Wielka Brytania (sic !!) lider gospodarki kapitalistycznej nie daje sobie rady ze zliberalizowanym rynkiem. Jeszcze niedawno – dosłownie kilka lat temu , chwalona jako prymus w wolnym rynku energii (było opracowanie co nazywało się IV europejski benchmark gdzie wymieniano Wlk. Brytanię jako jeden z nielicznych rynków gdzie konkurencja jest efektywna). Obecnie – zgodnie w twierdzeniach zarówno rządzących (konserwatyści) jak i opozycji – należy coś zrobić bo najwięksi dostawcy właśnie ogłosili że  planują znaczne podwyżki. Rozważane są sankcje karne – co bardziej przypomina retorykę węgierskiego premiera i szeregu partii z bloku wschodniego a nie wiodących demokracji. Okazuje się ze „magiczna ręka rynku” i „wolna konkurencja”  zawodzi  …..

 

Okazuje się że coś jest nie tak z całym europejskim rynkiem energii i globalne pomysły, które ładnie wyglądały na kolorowych slajdach – nie działają w praktyce.  „Za dużo szczęścia na raz” – bo i odnawialna energia i ograniczanie CO2 i jednocześnie całkowicie zliberalizowany rynek hurtowy i detaliczny, stworzył intrygujący miszmasz dobry dla spekulacji i dziwnych transakcji natomiast  dla inżynierów i dla zwykłych konsumentów prowadzący w obszary absurdu.

Założenia niestety od początku są złe – model rynku hurtowego nie pozwala na nowe inwestycje (Anglia staje w obliczy deficytu mocy, o tym samym mówi się w Polsce), dotowane instalacje odnawialne powodują wycofywanie klasycznych bloków energetycznych (to Niemcy z ostatnich dni) co grozi dalszym zmniejszaniem zapasu generacji.  To przekłada się na ceny dla użytkowników końcowych – hurtowy rynek energii dziś działa w prosty sposób – jak jest energia to ceny lecą na łeb na szyje (tak jest dziś – giełda EEX – 30 euro/MWh  w podstawie cena 4.11 – a wczoraj było kilkanaście !!! ) , ale za to jak energii zabraknie – odbija się z nawiązka w górę. Przekłada się to dziwacznie na rynek detaliczny (nasze rachunki)  – tam tania energia miała przekładać się na konkurencję dostawców i walkę o nasze domu i coraz niższe taryfy. Wcale tak nie działa !!!. Dostawcy zmieniają ceny symbolicznie , pozorują właściwie konkurencję (mając miliony użytkowników walczy się raczej imagowo o tez 100 tys. osób co zmieniło sprzedawców). Natomiast zaraz bardzo chętnie podniosą ceny (i to wysoko) jeśli pojawia się niedobory (to przykład Bułgarii i teraz Wielkiej Brytanii) …a wtedy pozostanie …. tylko urzędowa kontrola cen.  A tu jestem spokojny – jakie to szczęście ze większość polskich koncernów to spółki skarbu państwa. Jestem pewien ze u nas takie rzeczy jak w Anglii się nie zdarzą i wszystko na rachunkach będzie w porządku J

 

Zostaw komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *