Około 1779 roku w Anglii, młody tkacz o nazwisku Ludd (to jedna z wersji ludowych legend) zniszczył ówczesny technologiczny wynalazek – nowe przemysłowe krosna tkackie. Przez następne kilkanaście lat przez Anglię przetacza się ruch „luddystów” – biorących swoją nazwę prawdopodobnie od wyimaginowanego i stworzonego na potrzeby ruchu przywódcy – Króla Ludda lub Capitana Ludda. Ruch luddystów to coś w rodzaju ludowego powstania przeciwko postępowi technologicznemu, pozbawiającego pracy wolnych chałupników i rzemieślników. Nowe maszyny przędzalnicze wprowadziły bowiem dramatyczny zwrot w sposobie produkcji, prowadząc do tak zgrabnie obecnie nazywanego „strukturalnego, technologicznego bezrobocia”. Niszcząc maszyny, luddyści chcieli postęp zatrzymać i sprawić, że będzie jak dawniej, może ciężko i ubogo, ale z gwarantowaną pracą ich ręcznego wytwarzania.  Luddyści byli wszechstronnie analizowani przez wielu naukowców ekonomistów, bo tak naprawdę pojawiali się w różnych odmianach na przestrzeni dziejów – wszędzie tam gdzie nagłe zmiany technologiczne powodowały też zmiany w sposobie produkcji, zostawiając wielotysięczne rzesze pracowników z niczym. Zbieracze kauczuku w amazońskiej dżungli (wynalazek gumy syntetycznej), guano jako nawozy naturalne (wobec konkurencji sztucznych), transport miejski dorożek konnych (wobec samochodów) czy wreszcie obecnie – wytwarzanie energii z paliw kopalnych, a szczególnie z węgla wobec energii odnawialnej i krucjaty antyCO2. Dzisiejsze problemy sektora węglowego w Polsce to „luddyzm” w czystej, nowoczesnej postaci – gdzie niszczenie maszyn zastąpione jest przemyślanym i zintegrowanym, blokowaniem jakichkolwiek zmian sektora i umiejętnym połączeniem politycznych aliansów z populistycznym wpływem na  nastroje społeczne. Sama kwestia postępu technologicznego jest oczywista – węgiel odchodzi w zapomnienie i przestaje być paliwem energetycznym, niezależnie od tego ile będzie płomiennych wypowiedzi działaczy związkowych i części polityków, których nigdy nie zabraknie żeby zabrać się w wyborczych wyścigach na głosach niezadowolonych. To, że Polska musi zmieniać Energy mix i nie będzie już tak jak dawniej, i że widać perspektywę całkowitego wycofania bloków węglowych (a więc i kopalń) jest niezaprzeczalne i nawet same koncerny energetyczne pokazują to w swoich strategiach. Sytuacja PGG na konkurencyjnym rynku światowym jest dramatyczna i straty roku 2020 (po wcześniejszych w 2019) będą ogromne i każde jakiekolwiek biznesplany naprawcze pokazują jedno – część kopalni należy zamykać, koszty ciąć radykalnie, a i tak przyszłość wydaje się niepewna i zagrożona. Tymczasem wczorajsze zablokowanie nawet najmniejszej próby przedstawienia i dyskusji takiego planu pokazuje „nowoczesny luddyzm” – nie przyjmujemy nawet do rozważenia, że świat się zmienia, węgiel będziemy kopać dalej, a nasze pensje i inne wynagrodzenia mają pozostać niezmienne. Krótkoterminowo „pospolite ruszenie” posłów, polityków i działaczy związkowych kolejny raz odsunie problem na kolejne miesiące, do powołania kolejnego zestawu ekspertów, dyskusji społecznych i kolejnego planu restrukturyzacji (koniec września). Już dziś można od razu powiedzieć jaki ten plan będzie (zamykanie kopalń i oszczędności) i od razu też można przewidzieć, że zostanie odrzucony jako obrazoburczy i społecznie nieakceptowany. Luddyści będą trzymać się mocno i całość toczyć się będzie utartym torem aż do momentu który kiedyś prognozowałem – kiedy (zawsze kiedyś taki moment nastąpi) w pewnym momencie silnej dekoniunktury gospodarczej i braku gotówki państwowej, a na dodatek przy jakimś kryzysie politycznym kiedy nikogo nie będą obchodziły akurat głosy wyborców – wszystko walnie z łoskotem pozostawiając dla odmiany większość górników i innych pracowników sektora zarówno bez pracy jak i bez jakiejkolwiek osłony socjalnej. Oczywiście palenie opon, dźwięk syren i wybijane okna za pomocą gruzu chodnikowego będą końcowym akompaniamentem wybranego programu restrukturyzacji, ale ponieważ wszyscy będą niezadowoleni – więc nie będzie VIP ścieżki dla górniczych związkowców w kolejce protestów.

Problem, który dotyka teraz Polskę i jej górnictwo, związany z widmem technologicznego bezrobocia, ma nawet pewien termin naukowy „luddite fallacy” (tzw. błąd luddyczny) – uznaje się, że (w sensie makro) sam postęp technologiczny nie powoduje bezrobocia – przemiany technologiczne w dłuższym okresie czasu otwierają  nowe możliwości produkcji, powodują spadek cen, pojawienie się nowych możliwości rynkowych, a więc za chwilę i nowe zapotrzebowanie na pracowników. Ekonomiści przestrzegają więc, że „czysty luddyzm” nie ma sensu – nie da się powstrzymać zmian i przez to zapewnić pracy i spokoju dla wybranych grup społecznych. Nie udało się to i w starożytności (Wespazjan miał zablokować wprowadzanie nowych sposobów transportu ciężkich ładunków w obawie, że tragarze stracą prace) jak i w wiekach średnich (kilkakrotnie w Anglii odsuwano wprowadzanie maszyn przędzalniczych) czy obecnie (warto przypomnieć sobie zmiany w informatyzacji lat 80-90-tych). Problemem jest niestety, że „makro” nie przekłada się na „mikro” obszarowe bezrobocie i mamy specjalne grupy związkowe i pracownicze z bardzo małą elastycznością w zmianie zawodu i ewentualnego pracodawcy. Tu zarówno kiedyś jak i obecnie nie ma jakiś specjalnych rozwiązań, ale zawsze uruchamiane są roboty publiczne czy inwestycje (tak samo w starożytności), dochody gwarantowane czy subsydiowanie – i nie należy też oczekiwać, że będzie bezboleśnie, miło i wesoło, a każdy z górników  znajdzie nową pracę przy produkcji nowoczesnych wiatraków czy paneli fotowoltaicznych.

Nie sądzę żeby pocieszeniem dla górników było też to, że postęp technologiczny przyśpiesza. Węgiel jest już stracony, ale w kolejce do „luddystycznych” zawodów  stają już powoli kierowcy (autonomiczny transport), lekarze (zdalna medycyna), część IT (automatyczne testy), mechanicy i diagnostycy (digitalizacja), sprzedawcy (sklepy on-line) a nawet nauczyciele czy dziennikarze (sztuczna inteligencja pisze coraz lepiej). Informatyka i robotyzacja nabiera takiej prędkości, że bezrobocie technologiczne może być większe niż kiedykolwiek. Wkrótce przekonamy się czy „luddite fallacy” rzeczywiście jest błędem czy też staniemy w obliczu nowych, nieprzewidywalnych przemian. Jednego można być pewnym – zmiany będą i trzeba się do nich dostosować, bo samo niszczenie maszyn  nigdy nie zadziała.

3 komentarze do “„Luddite fallacy” w krajowym górnictwie i nowych przemianach społecznych…”

  1. Pozwolę się nie zgodzić z Pana diagnozą. Otóż problemy węglowe wynikają z głupiej „zielonej” polityki UE granatem oderwanej od rzeczywistości. Problemy akurat polskiego górnictwa wynikają z niskiej wydajności i wysokich kosztów m.in . zatrudnienia , pośrednio jest to też spowodowane warunkami geologicznymi wydobycia (głębokość położenia złóż ) . Referencyjną ceną węgla jest cena w porcie czy u tradera…… i to jest główna przyczyna wzrostu importu i zaleganiu polskiego węgla na hałdach . Jedynym ratunkiem dla górnictwa jest obniżenie jednostkowych kosztów aby zahamować import. Niestety centrale związkowe „trzymają sie mocno” i to żądania płacowe będą gwoździem do trumny tego przemysłu w Polsce. Przez ostatnie 30 lat górnictwo przechodzi permanentną restrukturyzację która niczego nie wnosi nowego poza windowaniem kosztów dla budżetu – to „sztuczne oddychanie” u „trupa” w sytuacji jeszcze takiej gdzie „lekarz” boi się powiedzieć „rodzinie” że pacjent zmarł tylko opowiada głupoty i wymyśla „nowe kuracje” ( a nuż zmartwychwstanie )……Górnictwo winno zostać całkowicie sprywatyzowane z dużym udziałem akcjonariatu pracowniczego – jeżeli nie da rady to trudno i tyle w temacie.
    Chciałem nadmienić że wielokrotnie pisałem iż Polska od zawsze była zero-emisyjna . Tak w kontekście elektroenergetyki jak i całości gospodarki. Wynika to z faktu że od 1946 roku w Polsce przyrosło ok. 2.752.000 ha lasów które ok. 4,5 raza więcej pochłaniają CO2 jak wytwarza nasza elektroenergetyka( około 30 kMW na węglu potrzebuje 618.000 ha dla zeroemisyjności CO2 – ok. 20,6 ha/1MW, oraz cała nie chodzi na maxa tylko ze 15% jest w pernamentnym remoncie) i znacznie więcej jak generuje go cała gospodarka. Dlatego też wprowadzanie dodatkowych kosztów obciążających naszą energetykę węglową niszczy całą polską gospodarkę poprzez obniżenie jej konkurencyjności . Widać tutaj przeogromne zaniechanie nasze dyplomacji na forum UE . Dodam jeszcze ,że tylko od 2013r przybyło w Polsce 500.000 ha terenów zalesionych. Jakby nie liczyć polska gospodarka jest zeroemisyjna CO2 i winno to być podniesione i egzekwowane w ustaleniach z UE.
    Czy energetyka węglowa jest przestarzała technologicznie ? – jeszcze nie przypuszczam . Niszczy ją zgoda naszych niedouczonych władz na głupotę „ochronnoklimatyczną”. Dodam jeszcze iż uważam ,że Polski miks energetyczny winien opierać się na wszystkich możliwych źródłach zaczynając od rozmaitego OZE przez węgiel , wodę i elektrownie jądrowe. Wszystko to musi się przede wszystkim spinać ekonomicznie na każdym etapie nie generując zbędnych kosztów dla gospodarki.
    Pozostałych „ludystycznych” – przez Pana wymienionych zawodów też bym tak szybko nie skreślał……. bo digitalizacja ze sztuczną inteligencją nie jest jeszcze na tym etapie by zastąpić one zawody. Pozdrawiam,-

  2. Siła górniczego lobby wg. nie bierze się tylko z palenia opon. Tak się składa, że Śląsk to nie tylko zagłębie górnicze, ale i piłkarskie, a nie kiedy te 2 światy mają bezpośrednie powiązania. A gdzie są stadiony tam zlatuje się specyficzny rodzaj przestępczości. A do tego w słowiańskiej części Europy (co najmniej) doszły do tego gangi robiące w prostytucji, narkotykach i rozbojach…

  3. Przez ponad 30 lat zarabiałem na życie jako dziennikarz, obecni żyję z tłumaczeń specjalistycznych. Dziennikarstwo musiałem porzucić, bo pojawili się tani „dziennikarze”, wytwarzający bezrefleksyjne teksty taniej ode mnie. Nie będę płakać, kiedy AI odeśle ich do innej roboty. Jeszcze całkiem niedawno tłumaczyłem teksty mozolnie wklepując wszystko na klawiaturze, teraz korzystam z narzędzi CAT i – uwaga – opartego na AI google translate, który już dziś jest lepszy od tanich tłumaczy z łapanki. Oba te narzędzia znakomicie ułatwiają i przyspieszają pracę, ale nie eliminują żywego tłumacza – ktoś musi sprawdzić wyniki ich działania i poprawić błędy, za to można powiedzieć, że są znakomitymi akceleratorami klawiatury. GPT-3 już w tej chwili reaguje i rozmawia właściwie jak człowiek, ale nie jest to jeszcze bogaty, literacki język, choć osiągnięcie tego poziomu to kwestia czasu. Cóż, to jest postęp techniczny (nie „technologiczny”, pozwolę sobie zauważyć), który od tysiącleci przynosi ludzkości korzyści (trzeba tylko dbać o to, by były sprawiedliwie rozdzielane, a nie grabione przez 1%). Jeśli chodzi o zawód – czy szerzej, zajęcie – kierowcy, to jest zdecydowanie skazany na wymarcie, bo systemy AI (Tesla) już w tej chwili sprawdzają się lepiej od ludzi, a osoby pragnące osobiście prowadzić pojazdy będą zmuszone płacić wyższe stawki ubezpieczeń. Co więcej, upowszechnienie robotaksówek spowoduje eliminację 90% branży motoryzacyjnej (producentów, dilerów, serwisu i ubezpieczeń), bo każdy taki pojazd zastąpi 10 klasycznych aut. Branża paliw kopalnych również praktycznie skazana jest na zagładę przez elektryfikację transportu i rozwój tańszych OZE, eliminację ropopochodnych tworzyw sztucznych ze względu na wymóg biodegradowalności i dekarbonizację przemysłu stalowego (wodór). Dlatego już teraz musimy myśleć, jak zapewnić pracę milionom ludzi, którzy stracą dotychczasowe źródło dochodów. Naturalnym rozwiązaniem jest rozbudowa i obsługa OZE, ale może nie tylko?

Zostaw komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *