Wiadomości zdominowane właściwie przez jeden temat – Syria. Dziennikarze i kamerzyści wysłani na  miejsce, z niecierpliwością czekają na wybuchy pierwszych zdalnie sterowanych pocisków. Dożyliśmy czasów kiedy o godzinie uderzenia i wybuchu wojny informują stacje telewizyjne, a nawet sekundę wcześniej można znaleźć odpowiedni wpis w Internecie. Co za zmiana po dawnych czasach i drugiej wojnie światowej, gdzie wszystko było w ukryciu, a szpiedzy robili wszystko aby poznać datę uderzenia – dziś wystarczy konto na Twiterze i fejsie.  Dzisiaj nieoczekiwana wolta i amerykański prezydent zamiast rozkazów dla wojennej floty i sił powietrznych, odłożył wszystko na kilka dni – dla uzyskania zgody Kongresu. Stacje telewizyjne trochę zawiedzone bo korespondenci na miejscu i trzeba im płacić diety i za hotel, a nawet jest już gotowe miejsce w ramówce na kolorowe fajerwerki rakiet i przyciągające uwagę cierpienia ludności cywilnej – ale jeszcze nie teraz. Przyczyny na pewno podstawowe dwie – jakże charakterystyczne dla naszych czasów – brak globalnej strategii połączone z brakiem wiarygodności.

Syria to skomplikowana sprawa. Nie za duża, ale i nie za mała (21 mln mieszkańców), z niesłychanie skomplikowanym patchworkiem plemion, religii, klanów i wzajemnych zależności i z tysiącami lat historii gdzie najróżniejsze armie, państwa i plemiona, walczyły, oblegały, zdobywały miasta i następnie wyrzynały ich mieszkańców, by chwilowo osiąść na tej ziemi i dodać dodatkowy kawałek narodowościowej mozaiki, ale zaraz znowu zniknąć z pierwszego planu bo ktoś inny z wojskiem się pojawi. To przecież miejsca lądowań i walk w kolejnych średniowiecznych krucjatach, zawsze pomost na drodze do Jerozolimy i tez ostatnie europejskie twierdze przed totalnym wycofaniem (z tego powodu zawsze ingerencja Europejczyków będzie czymś w rodzaju kolejnej krucjaty).  Potem też lata imperium osmańskiego i potem standardowa historia kolonialna i kolejne wojny, podczas których dochodziło do najróżniejszych – najbardziej egzotycznych koalicji. Mało znana w świadomości jest kampania syryjska z 1941 roku gdzie po jednej stronie Syrię atakowały wojska alianckie (z oddziałami Wolnych Francuzów) a z drugiej strony Syrii broniły wojska Francji Vichy (będącej już w porozumieniu z Hitlerem). Niemcy zajęci innymi frontami nie byli w stanie wysłać odpowiednich posiłków (wysłano tylko eskadrę samolotów wsparcia)  i Francja pro-niemiecka musiała w Syrii skapitulować ale przez pewien czas Anglicy atakowali francuskie pozycje które były osłaniane przez hitlerowskie Messerschmitty 109. Dzisiejsza sytuacja jest o wiele bardziej skomplikowana. Walki dyktatorskiego rządu Asada z rebeliantami, na początku pewnie w dużej mierze rebelia miast jak powtórka Arabskiej Wiosny, zgrawitowały w  kombinację wojny religijno-klanowej z dużym wkładem międzynarodowej pomocy za plecami. Poza dyktatorem a rebeliantami mamy tez problem szyitów a sunnitów (klan Asada i cała władza w Syrii to szyici (z więc tez i poparcie Iranu, Turcji i Hezbollahu) , a większość przynajmniej na niektórych terytoriach to sunnici (Arabia Saudyjska i Katar – i obecnie też USA wraz państwami zachodnimi). Tak naprawdę to nawet nie szyici tylko alawici – odłam islamski który jest wyjątkowo liberalny (nie ma np. żadnego obowiązku zasłaniania twarzy przez kobiety) i odrzucający muzułmańskie prawo szariatu (szyici uznają alawitów za muzułmanów, sunnici maja z tym problem). Wrzucając tam jeszcze nielicznych chrześcijan (wrogo traktowanych przez obie strony) , coraz większe wpływy radykalnych stronnictw muzułmańskich (i nawet Al Kaidy), widać że w Syrii zaczyna się (już toczy od dawna) totalna wojna domowa na wyniszczenie każdego z każdym, najbardziej przypominająca Liban z końca lat 70-tych, gdzie po kolej , kolejne oddziały zasilane bronią lekka i ciężka od kolejnego państwa, będą strzelać do wszystkich , na początek w miastach, potem w uszkodzonych budynkach miast aż na koniec w gruzach i pozostałościach gruzowisk.  Sam system zależności komu z danej organizacji i jakiemu państwo na czym zależy powoli staje się zupełnie niezrozumiały dla zewnętrznych obserwatorów , za chwilę amerykańskie rakiety uderzą na siedziby rządowych garnizonów (które potem będą atakowane przez radykalnych islamistów i Al Kaidę), a izraelskie samoloty będą niszczyć zarówno rakiety Hezbollahu (szyickich islamistów po stronie rządu) jak i chemiczne arsenały rządowe które wpadną w ręce rebeliantów i mogą oczekiwać ze ich jednostki (Izraela  i USA i Europejskie na dodatek) będą właściwie celem dla karabinów każdej ze stron. Nikt też nie wie co dalej, dzisiejsza strategia, którą USA pragnie odłożyć na kilka dni to krótkotrwałe zmasowane uderzenie na … właściwie nie wiadomo co , prawdopodobnie dyktatorskie siły rządowe i Asada jako sprawcy użycia broni chemicznej. Problem podstawowy więc – jaka jest właściwa globalna strategia ? Co USA i państwa europejskie chcą osiągnąć i jak ma wyglądać Syria w przyszłości ? Pewnie ktoś kto siedzi w tym tyglu od kilkudziesięciu lat ma mniej więcej obraz sytuacji i wariantowe pomysły ale trudno oczekiwać żeby  światowi przywódcy zachodniego świata mając  pewnie pół godziny na podjęcie decyzji, słabo w ogóle wiedząc gdzie ta cała Syria leży, a już na pewno gubiąc się jak każdy z nas wśród sunnitów, szyitów, alawitów, koptów, rebeliantów dobrych (demokratycznych) i złych (mocno islamskich) i takich średnich (islamskich ale do zaakceptowania). Oczekiwany efekt chyba nie za dobry, przy amerykańskim podejściu do szybkich i radykalnych rozwiązań, gąszcz rakiet na jednostki wojskowe i koszary, widowiskowe ujęcia kamerzystów stacji telewizyjnych ale i jeszcze większy bałagan  bo niestety strategia na dziś to ze coś trzeba zrobić bo tego tak nie można zostawić, ale co dokładnie zrobić tego już nikt dokładnie nie wie.  Jest jeszcze dodatkowy problem – wiarygodności. Oświadczenia o użyciu i posiadaniu broni chemicznej (broni masowego rażenia), złowieszczo przypominają oświadczenia przed ostatnia inwazją na Irak. Wciąż jeszcze (przynajmniej ktoś) pamięta prezentacje generała Powella na forum ONZ pokazującego ciężarówki z obłymi pociskami (które miały być irackimi głowicami chemicznymi) i lokalizacje podziemnych schronów wypełnionych na pewno bronią chemiczna i biologiczna a może i jądrową. Po całkowitej kompromitacji z realnym znalezieniem tego w Iraku (nawet film Zielona Mila), teraz nawet przy rzeczywistym użyciu pocisków przez dyktatora (tu na pewno jest do tego zdolny ale też i ma własne interesy) – trudno znaleźć pełne poparcie opinii społecznej – dlatego w USA chce się rozcieńczyć to poparciem Kongresu. To zresztą niesamowite jak odwracają się sojusze – ja pamiętam reklamówki dzisiejszego Sekretarza Stanu USA – Johna Kerry – kiedy startował na Prezydenta przeciwko G.W. Bushowi – jeden z głównym motywów  agresywnych spotów były kłamstwa o broni chemicznej w Iraku i działania bez autoryzacji Kongresu. Dziś to demokraci zachęcają do głosowania na tak (uderzenie) a republikanie są podzieleni – od zwyczajowego tak na każde działanie wojskowe do pełnego obawa sceptycyzmu i wręcz zaprzeczenia.  Niestety, wydaje się że łatwo coś powiedzieć i uzasadnić (korzyść chwilowa) ale niestety brak wiarygodności – zostaje na stałe.

 

Abstrahując od Syrii, te same problemy decyzyjne – brak globalnej strategii i pomysłu oraz brak wiarygodności w oświadczeniach – dotyczą niestety dużej części obecnej (nie tylko krajowej ale światowej) polityki i gospodarki. Nie inaczej jest niestety tez z polska energetyką.  Problem jest … pomysłu brak. Energetyka polska to tez niezły patchwork zależności, problemów, oczekiwań i lobbingu i system naczyń połączonych z górnictwem, przemysłem i właściwie cała gospodarką. Zawiłe problemy energetyki konwencjonalnej – węglowej i gazowej, źródeł odnawialnych, programu jądrowego, emisji CO2 i problemów sieci dystrybucyjnej , potem organizacji inwestorów, koncernów energetycznych i kłopotów firm wykonawczych, aż dalej w górę do interesów globalnych Unii Europejskiej, Rosji jako dostawcy paliwa i różnej polityki naszych energetycznych sąsiadów – całość  tak trudna , ze albo nie chce się już o tym słyszeć albo chciałoby się rozwiązać jednym prostym pomysłem tak oczywistym i szybkim jak pocisk rakietowy. Jakie są w końcu decyzje, co i jak i kiedy będziemy budować  (nie mówiąc za co), pozostaje na razie dosyć mgliste. Nie pomaga w tym braku strategii, tendencja do szybkich , odsuwających w czasie oświadczeń lub obietnic, które powoli rozmywają się, odsuwają w czasie lub przykrywane są kolejną (nowy termin, nowy pomysł) obietnicą. Przykłady od harmonogramu elektrowni jądrowej (i samego na nią pomysłu), budowy elektrowni w Opolu czy nawet trójpaku (dużego), ustawy korytarzowej , itp. właściwe na co dzień – powodują jedno, że każdy następny termin czy obietnica, zarówno budowy, inwestycji czy legislacji – przyjmowane są „z przymrużeniem oka”, w końcu wiadomo że i tak będzie na pewno inaczej. Nie zagłębiając się w meandry polityczne, warto jednak wiedzieć jakie ma to efekty w samych dostawach i ofertach na (kiedyś w końcu zrealizowane ) inwestycje.  Każdy kto rzeczywiście dotykał się do przemysłu, przetargów i wreszcie do samej budowy – wie że nie jest to łatwy i wirtualny proces, że nie tak jak się prosto wydaje że coś się tam pisze na papierze i potem można dowolnie zmieniać. Prawdziwa oferta na budowę bloku energetycznego (konwencjonalny) to kilkaset od kilku tysięcy stron dobrze przemyślanej dokumentacji technicznej, plus wstępna koncepcja mobilizacji zasobów inżynierskich i montażowych i sprawdzenie dostępności produkcyjnej w fabrykach i linie kredytowe i naprawdę poważny koszt (jeśli chce się to zrobić dobrze). Jeśli zaś nie ma wiarygodności, ze coś naprawdę nastąpi, że coś się zbuduje i to w danym terminie – to po co się wysilać. Przecież w takim razie wygrywająca strategia to robić (oferty i projekty) na kolanie, na szybko, jak najniższym kosztem, bez jakiś tam dywagacji inżynierskich i jeszcze najlepiej z dwa razy większa ceną niż w optymalnej ofercie. W końcu jeśli sami nie mamy wiarygodności – to ofertę też dostaniemy niewiarygodną, problem naprawdę wielki jeśli zaczniemy realizować niewiarygodny projekt i zbudujemy taka niewiarygodna elektrownię.

Ale właściwie nie powinniśmy się przejmować, patrząc na przykład idący z wielkich politycznych i międzynarodowych decyzji.  Trzeba tylko dostać jakieś głosowanie na podkładkę a potem mocne bum … i się zobaczy. Ciekawe tylko kto to wszystko będzie na koniec naprawiać …

Zostaw komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *