Niestety kilkadziesiąt sekund w Japonii zmieniło całkowicie oblicze świata .
Awaria w elektrowni jądrowej (pomimo ze ciągle oficjalnie 4 stopień) chyba wymknie się wyżej w statystykach . Zalewanie reaktora ze śmigłowców  zaczyna przypominać dramatyczną akcję w Czarnobylu. Mam nadzieje ze sytuacja zostanie opanowana przy stosunkowo mniejszych stratach, ale jednak nie sądzę,  że na poziomie 4 się skończy.

Headliny w gazetach i TV podkręcają rosnącą panikę . Wrócił strach przed promieniowaniem i „zabójczą” energetyką. Ugrupowania ekologiczne poczuły wiatr w żaglach. Według mnie – niestety sytuacja jest już nie do opanowania (politycznie).  Dla nas oznacza to odsuniecie programu budowy polskich elektrowni na niewiadomo kiedy. Myślę że Sejm nie zdąży uchwalić już prawa atomowego w tej kadencji (pewnie tysiące zapytań opozycji o bezpieczeństwo co wywróci cały harmonogram) …
Niestety trzeba wrócić do innych opcji …
 Należy wykorzystać chyba czas (panika jądrowa) na zmianę europejskich dyrektyw dotyczących energetyki,  a zwłaszcza energetyki węglowej. Wg obecnych Dyrektyw (tzw. Dyrektywa CCS) nowe elektrownie wprowadzane do eksploatacji po 2016 (jest tam co prawda furtka dla już budowanych i inne zagadnienia z tzw. derogatywami o czym niedługo napisze) muszą mieć wskaźnik emisji CO2 poniżej 500 g/ kWh lub (jeśli więcej) muszą być wyposażone w tzw. instalacje CCS (usuwania CO2 ze spalin, a następnie składowania prawdopodobnie pod ziemią). Problem jaki jest  – najnowsze elektrownie na węgiel – nawet nie budowane, a będące w zaawansowanym studium projektowym mają sprawność ok. 50 % (brutto) przy parametrach ok. 670 C / 34 MPa (para świeża) i nawet 680 C (para wtórna). Jeśli używany jest węgiel kamienny dobrej jakości to daje ok. 670 g/kWh. Niedaleko od granicy – ale jaki problem …
Jeśli instalacja CCS,  to katastrofa techniczna, ekonomiczna i prawna. Techniczna, bo instalacje na etapie dopiero małych pilotów (moc 30 MW, rozważany pilot w Bełchatowie większy) i złe doświadczenia. Przede wszystkim komplikacje techniczne i olbrzymia ilość energii stracona na wychwyt CO2. W rezultacie elektrownia 50 + (sprawności 50 % i wyżej) zamienia się w co najwyżej 40 + (traci wiele na sprawności). Jak traci na sprawności staje się nieopłacalna ekonomicznie. Na dodatek gwóźdź do trumny – prawo dotyczące składowania CO2 – nie wiadomo jak i nie wiadomo gdzie. Już widzę protestujących ekologów, że tworzymy bombę ekologiczną (może CO2 śmierci ?) pod naszymi stopami.

 Dlatego może cała para w zmianę stanowiska Unii (korzystając z problemów jądrowych). Przesunięcie ograniczeń dla węgla gdzieś na poziom 700 – 750 g/kWh co pozwoli budować nowoczesne bloki węglowe. Ustalenie jasnych zasad przydziału praw emisyjnych (derogatywy) i handlu w przyszłości.  To dałoby szansę na jakieś rozwiązanie kiedy program jądrowy leży na plecach.

3 komentarze do “Koniec energetyki jądrowej …reaktywujmy więc węglową !!!”

  1. Ja bym jeszcze energetyki jądrowej na straty nie spisywał. Oczywiście dobrego PR-u jej całe zdarzenie nie przysporzy, ale wszystko zależy od tego jak na dłuższą metę opowiedzą tę historię media. Jak do tej pory widać oczywiście przypadki katastrofalne, ale było też parę zachęcających (np. artykuł z dziś rana na portalu Gazeta.pl dość jasno opisujący zagrożenia i rozprawiający się z mitami). Co do naszych polityków – jestem ostrożnym optymistą. Nie liczę na nowe prawo atomowe czy nawet na zatwierdzenie programu energetyki jądrowej przez rząd w tej kadencji (nota bene zostało to przecież opoźnione i bez Japonii – i i tak nie wierzyłem w uchwalenie tego w tej kadencji), ale liczę na konstruktywną postawę opozycji. Jak do tej pory energetyka jądrowa nie budziła żadnych kontrowersji wśród znaczących sił politycznych w tym kraju, stając się chlubnym wyjątkiem – a przecież temat jest niezwykle wdzięczny żeby „przysunąć” rządowi. Mam nadzieję, że ta wyjątkowa sytuacja się utrzyma.

    Co do samego zrzucania wody – nie jest ona zrzucana na reaktory, tylko na baseny wypalonego paliwa (choć oczywiście dla dziennikarzy to bez różnicy). Sytuacja z basenami zresztą wydaje się dość interesująca z technicznego punktu widzenia – szczególnie na bloku 4., z którym wcześniej nie było problemów. Może jest to wskazówka, że nie należy budować aż tylu bloków jądrowych „na kupie”?

    Co więcej sytuacja moim zdaniem nie dojdzie nawet do poziomu Czarnobyla. Nawet jeśli (co wcale nie jest przesądzone) dojdzie do wydostania się produktów rozszczepienia na dużą skalę poza reaktory / baseny (co jeszcze jak rozumiem nie nastąpiło), to nie zostaną one tak rozprzestrzenione po okolicy jak na Ukrainie, gdzie wszystko rozsiewał słup dymu z płonącego reaktora. Tutaj reaktor akruat nie ma się prawa zapalić, więc „wyrzut towaru” może być co najwyżej jednorazowy w wyniku eksplozji na przykład. Póki co jednakże nawet jeśli doszło do rozszczelnienia wszystkich barier bezpieczeństwa na którymś bloku (najbardziej prawdopodobne chyba na drugim), to wciąż mamy do czynienia z punktowym źródłem promieniowania, którego znaczenie maleje drastycznie wraz z odległością. Dopóki coś nie rozsieje po okolicy samych produktów rozszczepienia – a zatem źródeł promieniowanai – to skażenie pozostanie jednak na poziomie lokalnym (zresztą de facto i w Czarnobylu zostało).

  2. Tylko energetyka jądrowa nam pozostała. Węgiel jest w praktyce stracony. Parlament UE nie zaakceptował poprawek do rozdziału uprawnień na CO2 po myśli Polski (EUA). Wiatrowej w Polsce nie ma jak bilansować – no to wzrosną opłaty za dystrybucję, by pokryć duże tego koszty. Współspalanie zaraz się załamie, bo nawet najstabilniejsi dostawcy biomasy nie są w stanie pokryć rosnącego popytu a żaden z wielkich w branży nie zainwestował w produkcję biomasy (poza Vattenfallem, ale ten się wycofuje z Polski). Blackouty po 2012 prawie pewne, jak się nie pospieszą z inwestycjami, które jedynie zastąpią bloki, które muszą być wyłączone, bo są za stare i tak się umówiliśmy z UE w 2004 r. Czyli nie będzie przyrostu mocy na węglu. Zresztą to jest uzasadnione ekonomicznie, bo po 2013 a najpóźniej po 2020 r. „wyparuje” nam z Polski przemysł energochłonny a nowe zakłady zużywające ee będą raczej bazowały na technologiach energooszczędnych. Spadnie lub zatrzyma się w miejscu popyt na energię elektryczną, co stawia pod znakiem zapytania ścieżki wzrostu cen energii elektrycznej użyte w projekcjach cen pod finansowanie przynajmniej nowych bloków węglowych. Tylko energia jądrowa nam zostaje. Nie ma innej opcji. Jeśli chodzi o Niemcy, to wydaje mi się, że akcja antyatomowa jest zagrywką polityczną pod słupki w sondażach, które nie są dobre dla CDU/CSU/FDP, niż faktyczna długofalowa decyzja. Zresztą koncerny niemieckie już zapowiedziały walkę sądową z rządem federalnym. Poza Niemcami nie ma chyba tak zwariowanego antyatomowo społeczeństwa i nikt tych bredni nie będzie słuchał.

  3. W Niemczech decyzja o „ostatecznym rozwiązaniu kwestii jądrowej” była stricte polityczna, podjął ją koalicyjny rząd SPD i Zielonych bodaj w 2001 r. Niemniej jakieś pół roku temu na konferencji słyszałem niemieckiego eksperta, który otwarcie mówił, że po zamknięciu elektrowni jądrowych Niemcy w sposób niejako planowy staną się importerem energii elektrycznej. Z Francji. Wytwarzanej w wiadomy sposób. Ot taka polityczna hipokryzja – „not in my backyard” i wszystko OK. Podobnie jest przecież z Włochami, którzy swoje elektrownie jądrowe pod presją publiczną zamknęli w końcu lat 80 – i płacą za to (dosłownie!) do dziś. Różnica między Niemcami a nami jest jednak taka, że my nawet jakbyśmy chcieli, to nie mamy ani od kogo kupić, ani – przede wszystkim – którędy sprowadzić, bo nasze połączenia transgraniczne są połączeniami tylko z nazwy.

    Co do biomasy – kierunek pt. współspalanie jest prawnie zamknięty, jako że współspaalnie biomasy pochodzenia leśnego nie będzie po 2017 r. premiowane zielonymi certyfikatami w ogóle (a do tego momentu udział leśnej musi spadać). Z kolei współspalanie biomasy „agro” wcale tak łatwe technicznie nie jest. Zresztą w głównym tekście aktualnej „Polityki energetycznej” słowo biomasa pojawia się 1 (słownie: jeden) raz. W zdaniu, w którym mowa jest o ochronie lasów.

    Z technicznego punktu widzenia my na „dużą skalę” stoimy przed wyborem węgiel lub atom, wyłącznie (a nawet nie tyle węgiel czy atom, co atom plus węgiel, czy zwiększone zużycie węgla, o tak raczej). Nawet jakbyśmy z jakichś przyczyn chcieli przechodzić masowo na gaz, to do tego na dziś nie ma infrastruktury (że o kwestii bezpieczeństwa energetycznego nie wspomnę). Pytanie tylko czy politycy to wiedzą. Bo jak do tej pory to sposób w jaki ten kraj się zabiera do energetyki jądrowej woła o pomstę do nieba. Taki przykład z życia: niech mi ktoś wyjaśni tak łopatologicznie kto jest przełożonym pani minister Trojanowskiej, bo ja tego absolutnie nie rozumiem…

Zostaw komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *