„Książe” Machiavellego – standardowy przewodnik wszystkich domorosłych dyktatorów lub władców z rozbudowanym ego i manią wielkości … jest dość pesymistyczną książką. W sensie formalnym to zbiór „dobrych praktyk” nowoczesnego (na ówczesne czasy – pisane w okolicach 1502, a wydane gdzieś 30 lat później) , dynamicznego władcy, realizującego strategię „cel uświęca środki”  i podbijającego kolejne państwa i księstwa za pomocą brutalnej siły militarnej, ale też i zdrady, przekupstwa, a jak to nie pomoże to też i skrytobójstwa i wyrafinowanego trucicielstwa. Machiavelli, który w życiu prywatnym był wielbicielem republiki i człowiekiem raczej łagodnym, w swojej książce zafascynował się ówczesną wielką postacią polityki – Cezarem Borgia – synem Rodrigo Borgia papieża (Aleksander VI). W tamtych czasach posiadanie dużej liczny potomstwa przez głowę kościoła nie było niczym szczególnym, a kariera potem polityczna i kościelna wręcz wymarzona i usłana różami, bo Cezar już w wieku 16 lat (!!) został biskupem, a niedługo potem i kardynałem. Zrzucił jednak wspaniałe kardynalskie szaty i zamiast ścieżki kariery w kierunku papiestwa został kondotierem – dowódcą wojskowym jakich było wielu w ówczesnych czasach włoskich wojen pomiędzy małymi księstwami i republikami. Plany Borgia były jednak bardziej śmiałe i dalekosiężne  niż drobnego awanturnika, chciał dla swojej rodziny wykroić kawał środkowych Włoch , a właściwie te Włochy zjednoczyć , tyle że oczywiście pod swoim przywództwem. W serii więc brutalnych najazdów, wojen, oblężeń, morderstw i wystawiania swojej siostry do kolejnych politycznych małżeństw, opanował szereg niezależnych dotąd państewek- miast i przez pewien czas dominował w kalejdoskopie politycznych włoskich władców. Z tego tez czasu wywodzi się fascynacja Machiavellego i sam „Książe”, który jest pochwałą bezwzględnej „realnej polityki”, braku sentymentów, kombinacji okrucieństwa z przebiegłością i sprytem i dążeniu do władzy za wszelką cenę, a potem oparciu się na profesjonalizmie sił policyjnych i wojskowych, a traktowaniu poddanych jako tłumu o prymitywnych, niskich instynktach. W momencie kiedy książka była pisana wszystko było jak na jej papierowych kartkach – Cezar Borgia u szczytu władzy, szykujący się do kolejnych podbojów. Za chwilę jednak jego ojciec papież opuścił stolicę w najdłuższej podróży wiodącej niechybnie ku centralnym obszarom piekła, kolejny wybrany figurant umarł nie za długo potem, a następni stworzyli wielka koalicję anty-Borgia i z planów „Księcia” nic nie pozostało i struktura rozleciała się jak domek z kart. Sam Cezar wojował jeszcze przez lat kilka aby wreszcie paść pod Vianą w Hiszpanii w lokalnej potyczce w kolejnej, nic nie znaczącej wojnie.

Trudno mi dyskutować na temat skuteczności rad Machiavellego w polityce, choć jak widać po samym przykładzie służącym dla powstania książki, od razu widać, że to co jest super skuteczne w krótkiej perspektywie, niestety w dalekim horyzoncie zostaje bezwartościowe. Po Cezarze mimo imienia po wielkim poprzedniku nic nie pozostało, bo jak wiele innych przypadków w historii, szybkie imperia tworzone na sile i bezwzględności, bez jakiegoś spoiwa w postaci idei, związania społeczeństwa, choćby kawałka lojalności i „wyższej wartości” działają świetnie ale do momentu kiedy nie zabraknie pieniędzy, mieczy lub charyzmatycznego przywódcy-tyrana. Potem – nie maja się o co oprzeć i rozsypują na proch lub organizują znowu ale w anty-Książęcy sposób.

Łatwo jest z kolei wskazywać polityków, których „Książe” jest ulubioną lektura i „drogowskazem” , choć pewnie większość z nich nie doczytało całej historii do końca. Gorzej, ze wiele analogii z „realnej polityki” na dobre przeniknęło do świata biznesu i dzisiejszych korporacji. Jeśli odejść od pola bitwy i szczeku zbroi ale wejść w XXI wieczny świat nowoczesnych technologii, to tak naprawdę wszystkie organizacje i procesy biznesowe powielają strategie Cezara Borgii – bo w końcu w krótkim horyzoncie to nadzwyczaj skuteczne. Organizacja przedsiębiorstwa oparta na wysoko-opłacanych, profesjonalistach, dziś budujących strategie sprzedażową pieluchomajtek, a jutro produktów informatycznych i rakiet kosmicznych. Kampanie marketingowe gdzie produkt nie jest właściwie ważny – tylko zgrabne modelki, znany aktor i coś śmiesznego dla przyciągnięcia uwagi. I cała rzesza klientów – traktowana jako bezmyślne stado o niskich instynktach, które trzeba zachęcić marchewką promocji, a potem przywiązać skomplikowaną umową na świadczenie usług z wielkimi karami umownymi i dziwacznymi zapisami o zwrotach dekoderów, starych anten, itp. – a  jakiekolwiek informacje może przekazać biuro obsługi klienta (informatyczne i telefoniczne) gdzie na próżno szukasz numerów dla uzyskania pomocy bo masz tylko wielkie reklamy gdzie zadzwonić żeby się zapisać przedłużyć umowę lub kupić cos dodatkowego. A jeśli chcesz protestować to pisz reklamacje@xxxx.xx bo i tak w automatycznych call center nie ma już możliwości wyboru rozmowy z konsultantem lub zgłoszenia problemu, chyba że to ktoś sprawia firmie problem ,a  wtedy na pewno zadzwoni korporacyjny prawnik. Jeśli dołożyć do tego niesłychanie krótki okres zmian loga, rebrandingu i absolutnie zmniejszoną rolę lojalności i przywiązania do firmy , mamy biznesowego „Księcia” naszych czasów – lepsze wersje „Amer Gold” lub kolorowe jednorazowe produkty, szybko wrzucane na rynek a następnie zastępowane przez kolejne kolorowe, nowe firmy i jeszcze bardziej świecące opakowanie.

Konsekwencja jest jednak długoterminowo smutna dla całego rynku – dziś nie opłaca się budować długoterminowych strategii. Całość podzielona jest na krótkie, gwałtowne kampanie, gdzie dzisiejszy sprzymierzeniec, może być jutro w zupełnie innej konfiguracji a firma dla której pracujemy, za tydzień zmieni kolor, nazwę i obszar działania a oczywiście i przy tym wszystkich pracowników i klientów. Dla energetyki jest to dodatkowo dołujące. Patrząc tylko do strony coraz mniej popularnych wytwórców – wszystkie typowe technologie produkcji energii – zupełnie nie przystają do naszych czasów. Nie mówię tu o emisji i zanieczyszczeniach, bo to sprawa drugorzędna. Jeszcze gorsze, że są zupełnie archaiczne w obecnych czasach –wymagają dużych pieniędzy na inwestycję, gromadzą ludzi, firmy i inżynierów, łączą rury i zbiorniki w skomplikowane układy wymagające na początek wiedzy i dokładnego projektu i jeszcze sprzedają się długo i bez jakiegoś super wizyjnego efektu w telewizji. Jednym słowem archaiczny model, zupełnie stare przedsiębiorstwo , nierozumiejące nowych trendów. Jak coś się zepsuje to wymaga stałej ekipy techników i konserwatorów, trzeba trzymać stare projekty i części zamienne, a na dodatek gwarancje psują sumy  bilansowe w sprawozdaniach finansistów. Nic dziwnego, że z takim nienowoczesnym i niereformowalnym przemysłem – prawdziwy władcy – nie chcą mieć nic wspólnego.

Czasy idą więc zmienne, a wniosków należy szukać w książkach. Rynek będzie jeszcze bardziej bezwzględny, a wygra ten kto nie będzie miał skrupułów. Konsekwencją jest śmierć wszelkich skomplikowanych technologii – wygra to co buduje się szybko, łatwo i z gotowych modułów. Dzisiejszej czasy to złą pogoda dla energetyki jądrowej (nie z uwagi na promieniowanie i bezpieczeństwo) ale przede wszystkim że trzeba by dawać gwarancje na kilkadziesiąt lat. Właśnie jest przypadek w belgijskich reaktorach, gdzie podczas testów bezpieczeństwa odkryto dziurę z stalowej obudowie bezpieczeństwa (obudowie a nie samym reaktorze) –jest problem z procedurami ale tez i z dostawcą – firma która to produkowała i instalowała (i jeszcze w 10 innych miejscach w Europie) – nie istnieje już od kilku lat. To znak czasów – producenci i dostawcy urządzeń energetycznych (które maja działać lat 30) – zgodnie z nowym trendem z zarządzaniu na pewno zmienia nazwy i rynki już za 4-6 lat, a wiec potem …. niech ktoś ich ściga. I to jest wygrywająca (dokładnie jak z Machiavellego) strategia. Nie zdziwię się że scenariusz nowych polskich inwestycji będzie wyglądał niedługo tak … w Chinach powstaje nowa dynamiczna firma z kolorowym logo. Wygrywa z uwagi na cenę dostaw i fajne materiały w prezentacji. Przyjeżdża, buduje i oddaje – nawet w terminie lub  z małym poślizgiem. Pieniądze wydane, inwestycja działa , wszyscy się cieszą ….po czym następuje zwyczajowa karuzela. Za 5 lat nikt (po stronie inwestora) już nie pracuje, w elektrowni kompletnie nowa ekipa, a firma chińska …. Nawet w rejestrach ślad po niej zaginał. Problem gdy okaże się ze obiekt był budowany na lat 5 a nie 30 i zaraz wszędzie pojawią się dziury i problemy techniczne. Szukać można  wiatru w polu a nie gwarancji pewnie w takim przypadku, ale na papierze będzie w porządku. Z tego tez powodu, przewagę zaczynają mieć łatwe i proste , prawie jednorazowe technologie. Najbardziej obiecujące – turbiny gazowe, ewentualnie układy kombinowane, budowane szybko i z modułów, z mała obsługa i banalnie proste w eksploatacji. Cos co można wymienić bez żalu i zbudować za niewielkie, szybko pożyczone pieniądze. Skomplikowane technologie …do lamusa ….niech żyje prostota i taniocha. Oczywiście na starcie bo w długim horyzoncie trzeba będzie zapłacić kilkakrotnie więcej …. ale … przecież chodzi o to żeby wygrać a „cel uświęca środki” ….

Zostaw komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *